Ironiczny konserwatyzm

Znalezienie wspólnego języka z progresywistami może przyprawić konserwatystę o ból głowy, choć sam nie ułatwia tego drugiej stronie. Pojawia się czasem frustracja, gdy oponent, głuchy na najsłuszniejsze argumenty, w samozadowoleniu nie zmienia postępowania. Zamiast jednak kurczowo obstawać przy swoim albo poszukiwać MacGuffina Jedynej Prawdy, warto spojrzeć na (nowy) konserwatyzm, który umożliwili Rorty i jego postać ironisty. Choćby dlatego tylko, by go odrzucić i lepiej zrozumieć własną pozycję.

Rorty uczył przede wszystkim, że to liberał może być ironistą, a odpowiedź na pytanie, czy może nim być i konserwatysta, jedynie zarysował. Stwierdził mianowicie, że nawet Heidegger może. A skoro on może, to tym bardziej ktoś, kto mniej przychylnie patrzy na działania Hitlera. Poza tym ironizm jako rozpoznanie przygodności swojego słownika finalnego, zbioru pojęć, przy pomocy których usprawiedliwia się i opisuje swoje życie, raczej zgrabnie łączy się z intuicjami bardziej klasycznego konserwatysty. Nie interesuje go przecież tradycja w ogóle, ale tradycja polska czy francuska i nie sądzi, że skoro mówi po swojemu, to cała reszta powinna się przystosować. Pielęgnuje to, co akurat zastał, bo dostrzegł w tym jakąś wartość, niekoniecznie dostrzegalną dla pozostałych. Stąd może niedaleko do przekonania, że nie ma właściwych słowników, bo te się przytrafiają jak się przytrafiają rodzice.

A mimo to wielu konserwatystów, gdy się przedstawi taki historycystyczny obraz, odczuje dyskomfort. Powodów jest pewnie wiele, ale odniosę się do tego, który dotyczy wyjściowej trudności, czyli komunikacji. Dyskomfort wiąże się pytaniem: jak w takim razie mamy przekonywać ludzi i dyskutować z drugą stroną? Rorty wyraźnie zaznacza, że w przypadku wyboru pomiędzy słownikiem a słownikiem nie ma neutralnego gruntu, który dałby kryteria decyzji. A skoro ich nie ma, nie ma narzędzi, by ewangelizować.

Nie sądzę jednak, by sprawy miały się aż tak źle. Ludzie dalej mogą zmieniać światopoglądy, po prostu nie w sposób, który spełniałby wymogi specyficznie rozumianej racjonalności (takiej, jakiej chciałby Rawls albo Habermas). Będą ich raczej przekonywały możliwości, które odsłania dany słownik. Stąd kluczowym zadaniem ironicznych konserwatystów byłoby porządkowanie swoich celów, pojęć, narracji, obietnic i opisów. To nie oznacza, by przemawiać do młodzieży po młodzieżowemu. Na samym początku pomogą podstawowe wymogi spójności. Rozpoczęte rozumowania należy doprowadzić do końca, a przy tym sprawdzić, czy nie ma napięć w zbiorze przekonań i punktów dojścia. Nie po to, by stworzyć zamknięty system, wypluwający gotowe odpowiedzi, ale po to, by ograniczać zarzuty hipokryzji i nie padać ofiarą wewnętrznej krytyki. Można następnie wskazać, kim się stanie użytkownik słownika i co będzie mógł w jego ramach robić. I jeśli ta narracja będzie dostatecznie obiecująca, bliska potrzebom ludzi, w szczególności tej istotnej dla Rorty’ego, czyli autokreacji, konserwatystów nie zabraknie.

Ale porządkować też można słowniki progresywistów w procesie tłumaczenia z ichniego na nasze. Z dwóch względów taka procedura jest wskazana. Po pierwsze: komuś, kto ma zacięcie polemiczne, pozwala przeprowadzić wewnętrzną krytykę, jedyną możliwą w ramach metafilozofii Rorty’ego. Jedyną, która rzeczywiście może okazać się skuteczna. W końcu  argument przekona interlokutora, gdy zaakceptuje przesłanki. A zaakceptuje te tylko, które posiada w zbiorze uznawanych twierdzeń. Jeśli dostrzeże, że przyjęte przez niego sądy prowadzą do A i nie-A, będzie musiał albo dokonać rekonstrukcji słownika, albo go porzucić (ewentualnie może się tym nie przejmować). Po drugie: ironiczny konserwatysta jest przeciwny zmianie nie dlatego, że jest zmianą, ale dlatego, że jest niepotrzebna, pochopna lub zbyt kosztowna. Chce jednak odnaleźć tę, którą warto przeprowadzić i z tego względu wsłuchuje się w głosy progresywistów. Gdy zrozumie ich cele, pojęcia i opisy, na tyle, na ile to możliwe z wnętrza swojego słownika, będzie mógł lepiej uporządkować swoje.

Tak więc działanie w imię porządku jest podstawową zasadą – pozwala na rozumienie siebie i tych, którzy posiadają odmienne poglądy. Umożliwia również rozsądne funkcjonowanie w szerszym porządku dyskusji. Ironiczny konserwatysta, który jedynie przygodnie jest sobą, nie ma roszczeń do szczególnego kontaktu z Rzeczywistością, a przez to nie widzi polityki jako walki o prawdę, leżącej z konieczności po jednej ze stron. Rozpoznaje w sobie kogoś, kto – w politycznym podziale pracy –  hamuje entuzjazm zbyt skorych do redefinicji, transformacji i nowości, ale nie podważa wartości ich roli. Ironiczny konserwatysta dostrzega miejsce dla siebie, bo dostrzega je dla progresywistów (miejmy nadzieję, że również ironicznych).


Powyższy felieton otrzymał II wyróżnienie w I edycji Konkursu Literackiego „W imię porządku”, który jest częścią częścią projektu pn. „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Kacper Poradzisz
Kacper Poradzisz
student filozofii i prawa. Zainteresowany epistemologią społeczną, epistemologią teologii, etyką normatywną oraz filozoficznymi wątkami w filmie. Ponadto jednocześnie pasjonat YouTube’a i poszukiwacz usprawiedliwienia dla zmarnowanego przy nim czasu.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!