JUREK: Komunizm niepotępiany. Metafizyczne zło w podświadomości Zachodu

 Ilustracja z „Bardzo bogatych godzinek księcia de Berry” (źródło: domena publiczna).

Bułhakowowskiego diabła w rządzonej przez bolszewików Moskwie zachwycił powszechnie deklarowany ateizm. A gdy dowiedział się jeszcze, że nikt tam nie wierzy również w diabła – wpadł w zupełną euforię. Trzęsąc się ze śmiechu powtarzał: „czegokolwiek się u was tknąć, tego nie ma!”.

Zdziechowski uważał komunizm za metafizyczne zło i negacja jego realności ma w sobie również coś metafizycznego. Najbardziej jest to widoczne w nieokreślonych oporach, jaki budzi mówienie o komunizmie. W lęku przed śmiesznością i przed banałem, przed odrzuceniem przez opinię międzynarodową, przed zarzutem monotematyzmu, który – i to jest największy paradoks – funkcjonuje, gdy nikt o komunizmie nie mówi. Lęk ten zapewne podszyty jest nieuświadomioną obawą przed podzieleniem losu ofiar. Ocaleni więźniowie sowieckich obozów koncentracyjnych nie budzą większego zainteresowania, nikt ich nie zaprasza, by przyszli na rocznicowe obchody pamięci w swych obozowych waciakach. Same obozy od lat rozpadają się na Dalekim Wschodzie, co wiele lat temu, w przebłysku sprawiedliwości – opisał Kapuściński. Minione masowe zbrodnie zamieniły się w masową zbrodnię na pamięci. To też wydaje się „tylko” metaforą, podczas gdy niszczenie pamięci to jedna z opisanych przez Lemkina form ludobójstwa.

Komunizm miał być po prostu śmieszny jak diabeł z jasełek, i to nie tylko dla widzów Barei. W niemieckim Reichstagu zakonserwowano w jednym z pomieszczeń ścianę, zachowaną z ruin pierwotnego budynku, porysowaną po zajęciu Berlina przez żołnierzy Armii Czerwonej. Ten surrealistyczny pomnik trudno poddaje się interpretacji. Wandalizm i mazanie po murach jako streszczenie zła komunizmu? A może przestroga, że byli tu ci, których imienia się nie wymawia, i mogą pewnego dnia wrócić? Albo absurd, będący aluzją do nieopisywalnego zła, wzywający do pokornego milczenia?

O tym strasznie-śmiesznym fenomenie nie wypada w ogóle mówić, nazywać go po imieniu. Zachód więc w ogóle nie zauważa ani stojącego na Placu Czerwonym – niczym pieczęć sowieckiej tożsamości – Mauzoleum Lenina, ani setek pustych cokołów, z których lud ukraiński strącił Lenina. Te zjawiska przekraczają zdolności postrzegania i oceny, wykraczają poza sferę solidarności i potępień.

W czasach, gdy nie negowano jeszcze istnienia komunizmu i tak traktowano go jako czysto nominalistyczną kategorię, zbiór „zupełnie różnych” fenomenów, czasami przypadkowo połączonych historyczną nazwą, eksponowaną przez przeciwników dla czysto politycznych celów. Szczególnie u nas lubiano powtarzać, że w Polsce żadnego komunizmu nie ma, a już na pewno nie ma „prawdziwych komunistów”. No bo cóż wspólnego miał Gierek z Pol Potem? Autorzy takich retorycznych pytań z reguły nie chcieli wiedzieć o dyskretnej wspólnocie włoskiego demokratycznego euro-komunizmu ze Związkiem Sowieckim, albo o logistycznej współpracy kontrkulturowych, „lewackich” terrorystów z niemiecką Stasi.

Dziś też, gdy Moskwa wysyła na Ukrainę swą armię pod czerwonymi sztandarami z sierpem i młotem, gdy swych przeciwników po bolszewicku piętnuje jako „nazistów”, gdy nad jej satelitami (Białorusią czy Naddniestrzem) powiewają ciągle flagi o sowieckiej stylistyce – bolszewizmu nie chcą widzieć nawet najbardziej antyrosyjscy politycy czy publicyści. Może źródłem tego wewnętrznej blokady jest jakaś podświadoma ambiwalencja wobec ideologii, która miała być zła tylko w przejawach, przede wszystkim w metodach swej władzy (żadna dekomunizacja – jak ogłosił Adam Michnik – nie jest już potrzebna, skoro odbyły się wolne wybory), a nie w „samej swej istocie”, jak twierdził Pius XI w swej reakcyjnej encyklice. A może walka z komunizmem jako takim wydaje się im zbyt trudna.

Nawet nasz premier woli mówić o konieczności deputinizacji Rosji i nawet w największym antyputinowskim zapale – nie chce wzywać Rosji do definitywnej politycznej debolszewizacji, a Zachodu – do debolszewizacji współczesnej polityki i kultury, do zerwania z wkodowaną w marksizm i wkodowywaną przez marksizm – nienawiścią.

Szkoda, bo Polska z wielu względów jest do tego najbardziej powołana. Komunizm – we wszystkich swych rozmaitych przejawach – był przecież realnością w wymiarze międzynarodowym (w relacjach z ZSSR czy komunistycznymi Chinami), pozostał realny w niepotępieniu i przeciwdziałaniu potępieniu jego zbrodni, w strukturach mentalnych, zbudowanych przez jego propagandę (z „antyfaszyzmem” na czele), w strukturze społecznej, która zdefiniowała wspólną tożsamość elit władzy w Rosji, w Chinach i nie tylko. To ostatnie zmienić najtrudniej. Najprostsze i najważniejsze jest jednak to, co dotyka ludzkiej istoty życia społecznego, poprzez rozróżnienie dobra i zła. Zło komunizmu musi być potępione i właśnie o tym należy mówić w czasie toczącej się dziś wojny.


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Marek Jurek
Marek Jurek
(ur. 1960) publicysta, historyk, tłumacz. Ostatnio wydał „100 godzin samotności czyli rewolucja październikowa nad Wisłą”. Tłumaczył Charles’a Maurrasa i Jeana Madirana. Współzałożyciel magazynu „Christianitas”. Przez wiele lat czynny polityk, m.in. przewodniczący Krajowej Rady RTV, marszałek Sejmu RP, poseł do Parlamentu Europejskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!