JUREK: Umysł zniewolony na nowo. Miłosz czytany w czasie wojny

polona.pl

„Zamilczmy, nie umiejąc zapomnieć o zbrodniach minionych, o setkach tysięcy deportowanych Polaków w roku 1940- 1941, o tych, których zastrzelono czy zatopiono w barkach na Oceanie Lodowatym”. Ten dyskretny apel pod koniec „Zniewolonego umysłu” Miłosz wkłada w usta (czy może raczej czyni z niego milczącą sugestię) swego przyjaciela-marksisty.

Milczeć należy, skoro nie sposób zapomnieć, milczeć należy nie tylko publicznie, co oczywiste, i nie tylko wobec przyjaciół, ale nawet wobec siebie. Pamięć „byłych ludzi” wywieje wiatr i dobrze, bo nie będzie już do niczego potrzebna przyszłym pokoleniom.

Dziś znowu zew przyszłości każe rezygnować z teoretycznych prawd, nieprzekazywalnych ani młodej generacji, zmęczonej urazami rodziców, ani liberalnej zagranicy, która zresztą dostatecznie potępia „nacjonalistyczny autorytaryzm” Putina. Dla nas te potępienia to przecież kolejna wielka szansa. Znowu możemy przypomnieć, że nie poddając się uprzedzeniom wiernie walczyliśmy „z faszyzmem” po stronie „sojuszników naszych sojuszników”, walczyliśmy nawet dłużej niż jakiekolwiek państwo w Europie, że możemy ze wszystkimi konkurować w dziedzinie demokracji, bo dziedziczność tronu obaliliśmy wieki przed resztą Europy, że zawsze będziemy gotowi oddawać wolność naszą za waszą. Nasz premier oświadcza więc, że „Rosja jest dzisiaj państwem totalitarno-faszystowskim”, choć jest po prostu państwem, które nie tylko bolszewizmu nigdy nie potępiło i nie odrzuciło, ale po prostu zachowało jego instytucje.

Niewątpliwie, ignorowanie tego jest dla Zachodu bardzo wygodne. Nie tylko dlatego, że pozwala uniknąć poczucia winy za Jałtę. Są powody o wiele bardziej współczesne, choć zakorzenione we wcześniejszej historii. Notoryczne współcelebrowanie wojny Stalina, milcząca akceptacja dla praktykowanego w Moskwie kultu sowieckiej przeszłości, immunizowanie komunizmu po prostu – wszystko to wspierało neosowiecką ideologię Putina. Tego nie krytykowano. Nawet po delegalizacji Memoriału Josep Borrell, występując oficjalnie w imieniu Unii Europejskiej, chwalił prześladowaną organizację za podtrzymywanie „pamięci o represjach politycznych i łamaniu praw człowieka”, a nie po prostu o zbrodniach – komunizmu.

Gdy dziesięć lat temu, a więc cztery lata po najeździe na Gruzję, Putin mówił, że w Związku Sowieckim „wymyślono dużo dobrego”, na przykład stworzono „naród sowiecki” i „byłoby świetnie, gdyby ktoś zaproponował coś podobnego w nowych warunkach” – puszczano to mimo uszu, jako jeszcze jedną „strasznie-śmieszną” pamiątkę nie tyle systemu, którego już nie ma, ale dogasającej mentalności, którą pozostawił. Dziś problemem jest nacjonalizm i faszyzm – wiecznie żywy!

A przecież „unaradawianie” Sowietów jest równie stare jak idea „budowy socjalizmu w jednym kraju”. Warto w tej sprawie posłuchać Czesława Miłosza, który stoi przecież poza jakimkolwiek podejrzeniem o „odchylenie prawicowo-nacjonalistyczne”. Dla komunistów – pisał w „Zniewolonym umyśle” – „różnice narodowościowe” są „poważnym problemem. Z chwilą osiągnięcia zwycięstwa i stadium socjalizmu na całej kuli ziemskiej narody mają stopniowo przestać istnieć; wytworzyć się ma jeden język uniwersalny, który, jak powiada On [czyli Stalin], nie będzie ani rosyjskim, ani niemieckim, ani angielskim, a raczej stopem różnych języków (…) cel odległy, to jest stopienie się narodów w jedną całość. Z tego względu nacjonalizm zasługuje na bezwzględne tępienie (…) a ponieważ naród rosyjski dokonał rewolucji i ustalił wzory kultury socjalistycznej, czerpiąc ze swojego dorobku, nacjonalizm można też krótko określić jako antyrosyjskość. (…) Poeci i krytycy ukraińscy, którzy chcieli tworzyć odrębną literaturę ukraińską, już nie żyją. Nie żyją też aktorzy, którzy byli dumni z narodowego teatru i posunęli się zbyt daleko, chcąc współzawodniczyć z teatrem rosyjskim. (…) Naród rosyjski jest wielkim narodem; nosił on w swoim łonie rewolucję jak matka nosi płód”.

To tu jest geneza zarówno mitu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, czyli „wyzwolenia”, które daje prawo do zniewolenia, walki z nacjonalizmem (który kiedyś polegał na woli zachowania własnej kultury, a dziś na formalnej, nie tylko materialnej, suwerenności), i wreszcie „walki z nazizmem”. Władza sowiecka nigdy nie zapomniała, że „ludność «szczęśliwych, zamożnych kołchozów» witała Niemców jako oswobodzicieli spod jarzma i dopiero bezmyślne okrucieństwa zdobywców przekonały ją, że była w błędzie”. To nie Józef Mackiewicz, to też „Zniewolony umysł”.

Dla komunistów „różnice narodowe” były „poważnym problemem”, ale uznawali, że – czytajmy dalej „Zniewolony umysł” – „w obecnej fazie należy się z nim liczyć jako z faktem”. Stąd „manifestacje nienawiści do wrogów” i „duma narodowa”, również „wzięta pod uwagę”. W tym wszystkim brak „jest jednak jakiegoś nieuchwytnego elementu i materiał ludzki jest dręczony przez poczucie fikcji. Nic nie jest spontaniczne”. W tamtych czasach, zauważał Miłosz, młody Rosjanin „urodzony i wychowany w nowym ustroju, jest na złej drodze, kiedy dokonuje wyboru i sięga po Dostojewskiego”. Owszem, młodzi uczestnicy kółek dostojewszczyków, czytający i dyskutujący „Biesy” po swojemu, łatwo trafiali do więzień również po śmierci Stalina. Ale w pewnym momencie – wobec „dręczącego poczucia fikcji” – i tym władza potrafiła się posłużyć. Jak pojęciem „ojczyzny” w konstytucji stalinowskiej, jak cerkwiami otwartymi po ataku Niemiec, jak – pacyfizmem na Zachodzie.

W postaci anty-cywilizacji komunistycznej mamy do czynienia z negacją porządku naturalnego, co dziś w sposób szczególnie widoczny uderza w prawa narodów. Nie chodzi przy tym o negację „aktualną”, co już Lenin traktował jako „dziecinną lewicowość”. Chodzi o negację „potencjalną”, o możliwość zakwestionowania tego porządku w każdej chwili.

Dialektykę tę świetnie rozpoznał Pius XI w „Divini Redemptoris”, gdy pisał o prawach rodziny. Zauważył (w art. 11), że w komunizmie wychowawcze prawa rodzina może wykonywać, ale jedynie „w imieniu społeczeństwa”, a praktycznie – jako ograniczoną „delegację” władzy. Miłosz zaś świetnie opisał, jak kultura rosyjska, kraju, w którym zbudowano państwo sowieckie, również staje się narzędziem systemu. Użytecznym, ale narzędziem, którego można używać, nadużywać lub nie używać w zakresie, w jakim jest potrzebne.

W Rosji, tak jak wszędzie, komunizm wykorzystywał pierwiastki i uwarunkowania narodowe. U nas mógł się posługiwać zrozumiałym lękiem przed Niemcami, w Czechach – mieszczańskim pragmatyzmem, we Francji – fascynacją inteligencji marksizmem i tradycją rewolucyjną. Jednocześnie wszędzie pierwiastki te kontrolował. Owszem, zdarzali się indywidualni dysydenci czy nawet grupowe frondy. Wolność nie jest jedynie ideałem, ale istotą danej nam przez Boga natury, z której czynimy dobry lub zły użytek. Nie da się totalnie zniszczyć natury ludzkiej, choć – biorąc pod uwagę jej rany – można ją bardzo poważnie uszkodzić.

Neosowiecki system w Rosji posługuje się elementami tradycji czy uczuciami społecznymi, nawet się na nich wspiera, ale nie jest ich emanacją. Zachowuje wobec nich kontrolę. Jest strukturą zła, która pilnie dba, by kolejne pokolenia nie zerwały z grzechem pierworodnym państwa, w którym żyją – z bolszewizmem.

Tym bardziej potrzebne jest jego międzynarodowe potępienie. Szczególnie my powinniśmy umieszczać je w centrum naszej polityki kulturalnej. Dlaczego więc nie pokazujemy bolszewickiej twarzy systemu Putina? Dlaczego nie mówimy o bolszewickich metodach prowadzenia wojny? Dlaczego nie potępiamy wznawiania doktryny Breżniewa i gloryfikacji Związku Sowieckiego? Przecież to nie wymaga rozszerzenia materialnego zaangażowania i nie generuje nowych zagrożeń dla Polski. Przeciwnie, czyni nasze stanowisko – i nie tylko nasze, bo także innych narodów środkowoeuropejskich – bardziej zrozumiałym na Zachodzie. Aż dziw więc, że w tej właśnie sprawie nie słyszymy – jeśli nie teraz, to kiedy?

 

PRZECZYTAJ TAKŻE:


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Marek Jurek
Marek Jurek
(ur. 1960) publicysta, historyk, tłumacz. Ostatnio wydał „100 godzin samotności czyli rewolucja październikowa nad Wisłą”. Tłumaczył Charles’a Maurrasa i Jeana Madirana. Współzałożyciel magazynu „Christianitas”. Przez wiele lat czynny polityk, m.in. przewodniczący Krajowej Rady RTV, marszałek Sejmu RP, poseł do Parlamentu Europejskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!