W zielonej polityce krajów zachodnich z pozoru podstawowe liczby się zgadzają. Brak namysłu nad historią, socjologią i polityką sprawia jednak, że całe przedsięwzięcie wchodzi pomału w dobrze nam znane w Polsce koleiny gospodarki niedoboru.
Wielka międzynarodowa konferencja COP26 upłynęła w dużej mierze pod znakiem walki z emisją metanu. Jest to bowiem gaz cieplarniany, którego ilość w atmosferze można byłoby zmniejszyć szybciej i sprawniej niż dwutlenku węgla. To o tyle ważne, że za produkcję metanu odpowiedzialny jest głównie sektor rolniczy, zwłaszcza chów zwierząt. Podczas konferencji światło dzienne ujrzał raport oparty o wcześniejsze wnioski Międzynarodowego Zespół ds. Zmian Klimatu (IPCC). Stwierdza on, że przejście na diety oparte na produktach roślinnych jest obecnie główną szansą na złagodzenie zmian klimatycznych. Raport zalecał przy tym globalne wprowadzanie diet flexitariańskiej (tylko nieco mięsa), pescatariańskiej (nieco ryb), wegetariańskiej oraz wegańskiej (bez nabiału). Cały szczyt zakończył się zaś metanowym paktem, w którym 90 państw pod wodzą USA zobowiązało się do redukcji emisji metanu o 30% do 2030. W imieniu całej UE pakt podpisała Ursula von der Leyen, nie podpisały go natomiast Chiny, Rosja i Indie.
Teoretycznie europejski program Fit for 55 wraz z zaproponowaną przez Komisję Europejską strategią redukcji metanu nie nakłada do 2030 nowych ograniczeń na sektor rolniczy. Ostateczna wersja pakietu antymetanowego nie została jednak jeszcze ogłoszona. Tymczasem Parlament Europejski (na mocy specjalnej rezolucji), podobnie zresztą jak liczni aktywiści i komentatorzy, naciska na wprowadzenie ostrych ograniczeń dla sektora rolniczego.
Gospodarcza kołdra, którą staramy się okryć w Europie naszą politykę klimatyczną, jest przy tym ciągle za krótka. Skupienie się w przypadku metanu tylko na cięciach w sektorze energetycznym doprowadzi bowiem do jeszcze większej zwyżki cen ciepła i prądu oraz jeszcze większej ogólnej inflacji i utrudni do tego np. eksport skroplonego gazu ziemnego. Koncentrowanie się na rolnictwie doprowadzi zaś do zwyżki cen żywności. W obu przypadkach koszty klimatycznej polityki zostaną też rozłożone w sposób niewiele mający wspólnego ze sprawiedliwością społeczną. Będą bowiem najbardziej dotkliwie dla tych, w których domowych budżetach rachunki za prąd, ciepło i podstawowe produkty żywnościowe stanowią istotne pozycje, a więc mówiąc najprościej: dla ludzi biednych i klasy średniej.
Z polskiej perspektywy szczególnie interesujące jest zaś fakt, że gdyby do inflacji w UE miały dołączyć utrudnienia w pozyskiwaniu pewnych produktów, mielibyśmy komplet cofający nas do gospodarczego modelu, od którego przez ostatnie trzy dekady staraliśmy się uciec. Nie należy przy tym takiej refleksji bynajmniej traktować jako jakiejś wyszukanej eurosceptycznej złośliwości. Architekci zielonej polityki zarówno w UE, jak i w innych krajach rozwiniętych, powinni bowiem zupełnie na poważnie studiować doświadczenia dawnych demoludów, aby ich działania nie zakończyły się równie widowiskową katastrofą.
Powiedzmy bowiem sobie wprost: zarówno dawne gospodarki realnego socjalizmu, jak i rozmaite obecne modele zrównoważonego rozwoju łączy podstawowy mechanizm długotrwałego ograniczania masowych konsumpcyjnych aspiracji w imię raczej elitarnych politycznych celów. Niezależnie od tego, jak ładnych słów użyjemy i jak bardzo będziemy zachwalać długofalowe korzyści płynącego z takiego modelu, nie da się już chyba ukryć tego podstawowego faktu. Można co najwyżej twierdzić, że polityczny cel, jakim jest ratowanie klimatu, wydaje się bardziej szlachetny i osiągalny niż budowanie socjalizmu.
Należy jednak pamiętać, że, jak ujął to John Maynard Keynes „w dłuższej perspektywie wszyscy jesteśmy martwi”. Ludzi trudno jest więc przekonać do poświęceń dla przyszłych pokoleń, a do tego właśnie chce ich przekonać polityka klimatyczna i w tym właśnie sensie jej cele są par excellence polityczne. Wykraczają w sposób oczywisty poza jednostkę i jej życie, żądając poświęcenia dla wspólnoty.
Czego zaś dzisiejsi eksperci od zmian klimatycznych mogą się nauczyć z historii i nauk politycznych, które, jak się wydaje, raczej dość lekce sobie ważą? Po pierwsze, ludzie łatwo przyzwyczają się do dobrego i odebranie im czegokolwiek, co już posiadają, postrzegają jako stratę nieproporcjonalnie dotkliwą w porównaniu do satysfakcji czerpanej poprzednio z tego osiągnięcia. Dla krajów postkomunistycznych, które długo aspirowały do zachodniego dobrobytu, w społecznym odbiorze wzrost cen mięsa o 20-30% może być naprawdę czyś podobnym do pustych półek z lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Po drugie, często nie doceniamy, jak ważnym i wrażliwym aspektem życia politycznego są nawyki żywieniowe. Protestujący w 1980 pracownicy Świdnika nie głodowali, ten protest naprawdę zaczął się od tego, że cena kotleta w zakładowej stołówce wzrosła z 10,20 zł na 18,10 zł.
Deutsche Welle doniosła tymczasem niedawno, że w zakładowej stołówce największej fabryki Volkswagena w Wolfsburgu od jesieni tego roku mają już nie być serwowane produkty mięsne. Pracownicy będą mogli w imię zrównoważonego rozwoju zamawiać wyłącznie dania wegetariańskie z pojawiającymi się sporadycznie rybami. Na razie nie słychać o protestach, tym bardziej, że w pobliżu znajdują się inne jadłodajnie, w których nadal można kupić ulubioną currywurst (pieczone kiełbaski w sosie curry, jedno z najpopularniejszych w Niemczech szybkich dań mięsnych). Co jednak, kiedy to się zmieni, a do tego wzrosną ceny energii i transportu? Lot na Majorkę nie będzie już taki tani, rachunek za prąd będzie za to coraz wyższy, jeśli do tego zabraknie też małych codziennych przyjemności ci sami pracownicy mogą zacząć powoli reagować inaczej. Z drugiej strony, może premier Piotr Jaroszewicz, kiedy w sierpniu 1976 roku przedstawiał w sejmie projekt podwyżek cen mięsa i wędlin o średnio dwie trzecie, także powinien był podejść do sprawy inaczej. Gdyby tylko mówił więcej o planecie, zrównoważonym rozwoju i flexitarianizmie, przeszedłby do historii nie jako ponury partyjny aparatczyk, ale jako prekursor nowoczesnego ekologicznego myślenia. Robotnicy Radomia i Ursusa wstydzić by się zaś musieli swojej niekonstruktywnej wobec tych propozycji postawy.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.