KUŹ: Mężowie oraz kochankowie stanu

Autorstwa Platforma Obywatelska RP – P33A0061, CC BY-SA 2.0

Pozostaje tajemnicą, dlaczego wobec czynników obiektywnie osłabiających rząd na wszystkich niemal polach, opozycja nadal nie święci oszałamiających sondażowych triumfów. Czyżby elektorat czegoś się bał?

Mamy sytuację z punktu widzenia politologii kuriozalną. W kraju lawinowo rośnie inflacja, ceny energii i koszty obsługi kredytów mieszkaniowych, płace stoją zaś w miejscu. Afera goni przy tym aferę, ostatnio pojawiają się nawet wiarygodne doniesienia dotyczące inwigilacji polityków za pomocą szpiegowskiego oprogramowania. Sytuacja międzynarodowa jest zaś więcej niż napięta, bo tuż za miedzą wojna wisi na włosku, nasi sojusznicy patrzą zaś na nas bykiem, a nasi wrogowie śmieją nam się w twarz. W normalnych warunkach politycznych w takiej sytuacji rząd już by się pakował, a słupki poparcia opozycji wystrzeliły w górę jak korki od szampana. Tymczasem główna koalicja opozycyjna nie może się nawet zrównać w sondażach z partią rządzącą. Mało tego, według badania IPSOS z 28 grudnia PiS mógłby nawet utworzyć ze skrajnie prawicową Konfederacją rząd. Liberalno-lewicowa opozycja jest więc wyraźnie przez wyborców nielubiana. Wyborcy Prawa i Sprawiedliwości pozwolą sobie przy tym ewentualnie na flirt z nacjonalistami, ale poparcie np. partii Donalda Tuska jest dla większości z nich pewnym kulturowym tabu.

To zjawisko o tyle ciekawe, że na zdrowy rozum partia na poważnie traktująca liberalne hasła nawołujące do wolności i tolerancji nie powinna mieć aż tak zapiekłego elektoratu negatywnego, a najwyżej obojętny. O tym, dlaczego liberałowie są nielubiany przez tak dużą część Polaków można byłoby oczywiście napisać sążniste tomy. W felietonie potrzebna jest jednak jedna trafna metafora. Chyba najstarszą metaforą polityczną jest zaś spojrzenie na relację pomiędzy zbiorowością a elitami jako na związek płciowy. Przy czym, co dziś może się spotkać z ostrą krytyką środowisk progresywnych, historycznie zbiorowość przedstawiano często jako kobietę, a elity jako jej męża. Te metafory i alegorie są równie stare co słowo pisane. Można je odnaleźć już w micie o Gilgameszu i w Biblii. Stąd też w języku polskim pojęcie „męża stanu”. Dlatego też czuję się odrobinę usprawiedliwiony stosując tę starą metaforę i tłumacząc związki Polski jako narodu politycznego z różnymi typami elit na podstawie metafor damsko-męskich. 

Tak więc liberalizm był niewątpliwie pierwszym zbiorowym mężem stanu naszej Rzeczpospolitej po ostatecznym rozstaniu ze zdziadziałym już do cna realnym socjalizmem. Było to też małżeństwo pobłogosławione przez wszystkich znajomych i sąsiadów, a do tego ślub – o czym dziś liberałowie nie lubią wspominać – odbył się w kościele. Wszystkim wydawało się, że oto powstało stadło idealne. On w nowym garniturze wspinał się na kolejne szczyty kariery i zajmował stanowiska w międzynarodowych instytucjach, ona miała teoretycznie coraz więcej pieniędzy i zdaniem wielu piękniała w oczach. Tyle, że sąsiedzi i znajomi często nie rozumieją, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami. A tam wytworzył się zaś między elitami a ludem związek tyleż silny, co patologiczny, bo oparty na wzajemnej pogardzie i nienawiści.

By pociągnąć dalej metaforę, fizyczna przemoc, np. podczas demonstracji górników, marszu niepodległości czy w redakcji „Wprost”, nie była jeszcze najgorsza. To w Europie zdarza się w końcu i w najlepszych domach. Najgorsza była pogarda. Wypominanie pochodzenia, wyznania, obyczajów, mówienie wprost o swojej politycznej połowicy jako o niezbyt ładnej pannie, która musi być przynajmniej miła. Do tego dochodziła przemoc ekonomiczna, która w związku przejawia się wyliczaniem współmałżonkowi najdrobniejszych wydatków, zaś w polityce degresywnym systemem podatkowym, natrętną kontrolą rozmaitych świadczeniobiorców, mówieniem wprost w przestrzeni publicznej, że osłony socjalne są wydawane na głupoty.

 

Nikt z naszych bogatych sąsiadów nie zrozumiał jednak, kiedy żona-Polska około 2015 od swojego liberalnego męża uciekła do populistycznego kochanka. I to kochanka, umówmy się, wcale nie młodszego, przystojniejszego i bogatszego, ale takiego, który okazał jej odrobinkę więcej szacunku. Oczywiście, niemal całe miasteczko-Europa wzięło stronę męża, najbardziej wstawiała się zaś za nim dyrektorka lokalnej filii dużej niemieckiej firmy, w której mąż dostał właśnie pracę. „Jak ta lafirynda śmiała od niego uciec w chwili, kiedy przed nim otwierały się takie perspektywy!”. Teraz wszyscy oczekują, że Polska wróci do męża-liberała. „Skończą jej się w końcu pieniądze, a kochanek sam nie ma za wiele” – prorokują niektórzy. Całe miasteczko-Europa jest przeciwko nim, tu nie dostaną już ani pracy, ani pożyczki. Sytuacja, rzec można, jak z powieści Thomasa Hardy’ego. Polska, choć jej się teraz coraz gorzej powodzi, ani myśli jednak wracać do męża. Dlaczego? Wszyscy się dziwią, przecież będzie jej lepiej. Cóż, boi się. A do tego jej lęk jest uzasadniony.

Nasze życie polityczne stało się tak patologiczne, że zwycięstwa oponentów boją się nie tylko zawodowi politycy, ale też ich elektorat. Widmo politycznej zemsty rozlewa się na całe grupy społeczne i regiony kraju.

Wystarczy rzucić okiem na liberalną stronę internetu, by zrozumieć, że w przypadku wyborców PiS-u nie jest to strach nieuzasadniony. Mają być ukarani, wyniszczeni i pognębieni. Donald Tusk cytuje strofy o tym, że politykom PiS lepiej byłoby zawisnąć na gałęzi, a jego zwykli stronnicy to samo mówią swoim pomniejszym adwersarzom.

Oczywiście, każda partia przegrywa w końcu wybory. Taki sam los niechybnie czeka w końcu i obecnie rządzącą formację. Tylko czy naprawdę jedyną alternatywą dla PiS jest banda kipiących żądzą zemsty frustratów, przypominających jako żywo zdradzonych mężczyzn, którzy, zamiast sytuację przemyśleć,  gotowi są ze swoją małżonką zrobić dokładnie to, co czyściciele kamienic zrobili z Jolantą Brzeską? Uważam, że moja Polska zasługuje na coś więcej.  


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!