KUŹ: Żałoba po wyobrażonych Niemczech

Polska ma z niemiecką polityką wschodnią poważny problem, który narasta już przynajmniej od dwóch dekad. Chyba pora otrząsnąć się z traumy i przyjąć do wiadomości, że w starciu z naszym największym potencjalnym zagrożeniem na wschodzie nie możemy w pełni polegać na solidarności Berlina, i to raczej się nie zmieni. Trudna lekcja, szczególnie dla chcącej zawalczyć o władzę opozycji.

Polska nie jest mocarstwem. Pewną nieprzyjemną cechą polityki wewnętrznej państw o ograniczonym potencjale jest zaś to, że ingerują w nią zawsze do pewnego stopnia ich silniejsi partnerzy. Sieci rozmaitych powiązań biznesowych, towarzyskich i naukowych mogą w końcu sprawić, że ustalone afiliacje międzynarodowe stają się częścią tożsamości politycznej określonych partii i ich sympatyków. W sytuacjach kryzysowych te powiązania są jednak wystawiane na trudne próby, co prowadzić może wręcz do swoistych traum. Czasem tylko intelektualnych, czasem bardzo dosłownie rozumianych, jak to się przytrafiło proamerykańskim Afgańczykom.

Na naszym podwórku ostatnia decyzja Niemiec o tym, aby nie wspierać Ukrainy poprzez eksport uzbrojenia stanowi na tle ogólnej niemieckiej polityki wschodniej niemałą traumę dla wielu polskich analityków, komentatorów oraz polityków i ich wyborców. Są to ludzie, dla których bliska i harmonijna współpraca z Republiką Federalną była nieodłącznym elementem ich politycznego DNA, a jednocześnie osoby, które dotąd starały się unikać niewygodnych pytań w kwestii niemieckiej. Trudno o to mieć pretensje. Nowoczesne Niemcy dla kilku pokoleń Polaków były pierwszym kontaktem z wymarzonym Zachodem. To, że Zachodu politycznie jest już coraz mniej i wyraźnie brakuje w nim Niemiec dla wielu jawi się jako koszmar, coś wręcz niewyobrażalnego.

Instytucje niemieckie umieją przy tym budować ze swoimi partnerami wieloletnią ścisłą współpracę, a naturalnym ludzkim odruchem jest chęć zachowania spójności swoich rozmaitych poglądów i ocen. Trudno jednak dziś o taką spójność, gdy chodzi o niemieckie nastawienie wobec polityki Moskwy na Ukrainie.  Przecież mało kto w Polsce otwarcie popiera konfrontacyjne działania wobec Kijowa. A już zupełnie prokremlowskie nastawienie nie mieści się w kanonie poglądów progresywnych intelektualnych elit, które tradycyjnie z aprobatą i podziwem spoglądają na naszych zachodnich sąsiadów. Dysonans poznawczy odczuwany obecnie przez te elity i ich stronników jest więc uczuciem nie do pozazdroszczenia.

Jednocześnie dla ludzi, którzy choć przez chwilę przyglądali się niemieckiej polityce sine ira et studio, decyzja rządu Olafa Scholza zupełnie nie jest zaskoczeniem. Podobnie jak nie jest zaskoczeniem rozmijanie się polityki Berlina i Waszyngtonu pomimo odejścia Trumpa. Doskonale wybrzmiało to podczas niedawnej debaty o pomocy dla Ukrainy w Bundestagu. Żaden czołowy polityk, lider partii nie zaapelował wprost o dostarczenie ukraińskim żołnierzom broni. Później miał się w tym duchu wypowiadać obecny lider CDU Friedrich Merz, na forum parlamentu za stosowne uznał jednak, by ubolewać, że w 2001 nie udało się Gerhardowi Schröderowi (ówczesnemu kanclerzowi) wciągnąć Rosji w struktury europejskie. Zaznaczył na szczęście, że „od tego czasu mamy już innego Putina”, cokolwiek to miałoby znaczyć.

 


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie

Prorosyjskość przeważającej części ścisłych niemieckich elit politycznych i biznesowych jest tajemnicą poliszynela. Właściwie nie warto już o niej pisać. Znacznie ciekawsze jest to, co w końcu z tą wiedzą zrobimy. Polscy przyjaciele Niemiec przechodzą jednak na razie zbiorową żałobę po swoich wyobrażeniach o wielkim transatlantyckim Zachodzie zjednoczonym przeciw Rosji i Chinom. Żałoba przebiega wręcz z grubsza zgodnie ze znaną pięciostopniową skalą Elisabeth Kübler-Ross.

  1. Zaprzeczenie

Zaprzeczenie widoczne jest w licznych komentarzach (zwłaszcza komentarzach eksperckich) mówiących, że niemieckie podejście do Rosji się zmienia, że to tylko pozory, że przecież jest wiele głosów odmiennych… etc. Argumenty te nie uwzględniają jednak faktu, że np. przez cały okres powstawania Nord Stream 1 i 2 mieliśmy do czynienia ze sztucznym do pewnego stopnia wielogłosem w niemieckiej debacie politycznej. Zawsze można było w głównych mediach znaleźć istotne głosy krytyczne. Co jakiś czas rozpalało to nadzieje (zarówno w USA, jak i w Polsce), że budowę uda się zatrzymać. Podtrzymywanie takiego przekonania było, jak się wydaje, przez Niemcy zamierzone. Projekt powstawał tymczasem bez większych przeszkód. Realne cele niemieckiej polityki wschodniej nie zmieniły się zaś zasadniczo od czasów Gerharda Schrödera, który fotel kanclerza zamienił na funkcję szefa zarządu kontrolowanego przez Kreml Rostnieftu.

  1. Gniew

Trudno jest się na poważnie gniewać na potęgę, która gra w UE rolę pół-hegemona. Więc zastępczo obrywa się tym, którzy śmią w oku niemieckiej polityki dojrzeć drzazgę, sami w swoim jakoby nie widzą zaś belki. Stąd argumenty Donalda Tuska żądającego od polityków PiS wyjaśnień dotyczących np. niedawnego kongresu europejskich partii prawicowych w Madrycie. Gościli na nim bowiem politycy znani z swoich ciepłych wypowiedzi o Rosji, tacy jak Marine Le Pen czy Victor Orban. W tym zagniewaniu jest oczywiście ziarno prawdy. Tyle, że wbrew barokowym teoriom spiskowym, które na łamach „Polityki” i „Gazety Wyborczej” płodzi Tomasz Piątek, nie dowodzi to jeszcze, że wszystko na prawo od Platformy Obywatelskiej jest w oczywistej zmowie z Kremlem. Rosja stara się niemal zawsze żyć dobrze zarówno ze skrajną prawicą, jak i skrajną europejską lewicą. Mając ograniczone środki liczy bowiem na efekt dwustronnego echa, które wpłynie w końcu na coraz bardziej rozchwiane centrum. W Niemczech w sprawie Krymu i Ukrainy jednym głosem mówią np. Die Linke i AfD, choć brzydzą się sobą nawzajem w każdej innej kwestii. PiS wchodząc w buty partii wyraźnie prawicowej musi niestety ścierać się na europejskich salonach z prawicowym proputinizmem i stara się w miarę możliwości to robić, czego efekty widać choćby w końcowej wyraźnie krytycznej wobec Kremla deklaracji szczytu madryckiego z 29.01.  Lewica i liberałowie powinni to samo robić na swoich odcinkach.

  1. Targowanie się

Typowymi argumentami z obszaru „targowania” są argumenty mówiące, że Niemcy na tle innych wcale nie wypadają tak źle, a poza tym, co my jako Polska zrobiliśmy ostatnio sami dla Ukrainy? Czy wysłaliśmy do Kijowa już jakąś broń? Ponownie jest w tym ziarno prawdy. Choć w tego typu sprawach nie wszystkie informacje mogą być natychmiast jawne, jestem pewien, że Polska może zrobić więcej, by we własnym zakresie wesprzeć Ukrainę. Należy jednak podkreślić z niejakim zażenowaniem, że my po prostu bardzo mało broni na własnej licencji produkujemy. Niemcy są zaś czwartym największym na świecie eksporterem uzbrojenia. Co więcej, tak jak ma to miejsce w przypadku Egiptu, często sprzedają je do regionów, które nie należą do najspokojniejszych.  Jeśli zaś chodzi o Polskę i Ukrainę, to Niemcy same zgodziły się na format normandzki, z którego Warszawa została wyłączona. Ciche porozumienie z USA zakładało zaś, że amerykański zwrot w kierunku Azji będzie możliwy właśnie dlatego, że Berlin weźmie na siebie w większym stopniu odpowiedzialność za bezpieczeństwo starego kontynentu. Hegemonia gospodarcza od wieków pociągała bowiem za sobą odpowiedzialność polityczną. Niemcy tę odpowiedzialność zaś na siebie do pewnego stopnia przyjęły. Dopiero w momencie, kiedy zderzyły się ze zdecydowaną postawą Władimira Putina, nagle okazało się, że tak naprawdę ich „chata jest z kraja”, a każdy w UE może na własną rękę prowadzić politykę bezpieczeństwa na wschodzie.

  1. Depresja

Depresja wiąże się nieodłącznie z poczuciem niemocy i braku wiary we własną sprawczość. Depresyjny jest argument, który w 2017 podniósł Marcin Melller, a który teraz jest powtarzany w mediach społecznościowych, choć na razie jeszcze nie przez czołowych polityków i komentatorów. „W następnych i jeszcze następnych wyborach wybierzemy, czy chcemy być Rosją, czy Niemcami. W tym miejscu świata nie ma trzeciej opcji. Reszta, czyli tak zwane programy, to sranie w banie. Ja chcę do Niemiec”. Obecnie argument ten przybiera formę wiary w nieomylność i nieograniczone niemal możliwości Berlina, które sprawiają, że bez względu na obiektywne różnice interesów nie powinniśmy jako kraje Europy Środkowo-Wschodniej nawet próbować z Niemcami dyskutować. Naszą jedyną nadzieją jest to, że zupełnie poddając się ich politycznej woli uzyskamy jakąś formę ochrony przed zakusami Rosji.

  1. Akceptacja

W chwili pisana tego tekstu nie dostrzegam jeszcze w Polsce wyraźnych oznak psychologicznej akceptacji faktycznej niemieckiej polityki wobec Ukrainy. Ta akceptacja jest szczególnie trudna dla opozycji, nie widzę jej jednak również po stronie rządowej, która na razie rozkoszuje się wątpliwym poczuciem moralnej wyższości w sprawie ukraińskiej. Tymczasem trzeba powiedzieć sobie jasno: największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa w naszym geopolitycznym regionie jest Rosja, a w starciu z tym zagrożeniem nie możemy liczyć na realne wsparcie naszego najpotężniejszego sąsiada na zachodzie. Oczywiście powyższa diagnoza może być mylna i przesadzona, w polityce bezpieczeństwa standardowo należy jednak przyjmować zasadę przygotowywania się na najgorsze realnie możliwe scenariusze. Jeśli więc zgoda na dostawy przestarzałego modelu haubic z Estonii na Ukrainę (D-30, o które poszło, to projekt z lat 60-tych) wykracza poza możliwości Berlina, to czynna obrona samej Estonii czy nawet Polski w przypadku prób odbudowania rosyjskiego imperium także stoi pod znakiem zapytania. Taka konstatacja nie może jednak prowadzić do zbiorowej narodowej depresji. Powinna przyczynić się do zastanowienia, jak choć trochę wzmocnić własny potencjał odstraszania i jak rozmawiać z innymi sojusznikami. Na opozycji powinno pojawić się zaś zastanowienie, czy stawiać na młodych i nieco bardziej proatlantyckich polityków, czy też na stare, ograne i związane nieodłącznie już z polityką niemiecką twarze. Otrząśnięcie się z żałoby po naszych wyobrażeniach na temat Niemiec wcale nie musi przy tym oznaczać braku współpracy, wręcz przeciwnie. Widząc politykę niemiecką we właściwym świetle możemy się w ramach polityki bezpieczeństwa UE i w stosunkach transatlantyckich podzielić rolami. Musimy jednak zdawać sobie sprawę z tego, co Niemcy mogą dla nas zrobić, a czego nie zrobią nigdy.

 


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!