Nieumiejętność postrzegania pewnej moralnej hierarchii w świecie polityki i wybierania w konkretnych sytuacjach mniejszego zła prowadzi do cynizmu, a on do zgody na nihilistyczny brutalizm. Paradoksalnie dzieje się tak nawet, jeśli takie postawy początkowo wydają się wzniosłe, moralizatorskie i idealistyczne. W naszym kręgu cywilizacyjnym w dwudziestym i dwudziestym pierwszym wieku wielu przykładów tego dostarcza zwłaszcza historia Niemiec i Rosji.
Czy narodziny totalitaryzmu poprzedza wzmożenie moralne? Bynajmniej. Totalitarna ideologia jest przyjmowana przez społeczeństwo głęboko cyniczne, rozczarowane rzeczywistością polityczną, głodne radykalnego nadania sensu. Peter Sloterdijk w swojej Krytyce cynicznego rozumu zwraca uwagę na to, że postawy cyniczne pojawiają się w momencie przemian, kiedy ludzie tracą poczucie stałości, a jednocześnie wzbiera w nich przeświadczenie, że są manipulowani, zaś każdy wokół nich służy już tylko sobie. Sloterdijk odnosi się tutaj do kryzysu i porażki wojennej, które doprowadziły do erupcji cynizmu w republice weimarskiej. My z kolei pamiętamy w Polsce z licznych badań, reportaży i własnego życiowego doświadczenia społeczny cynizm początku lat dziewięćdziesiątych. W tym samym czasie przemiany postkomunistyczne w Rosji odcisnęły jednak nieporównywalnie dotkliwsze piętno na świadomości społecznej. Samo słowo „demokrata” stało się w języku zwykłych Rosjan obelgą, synonimem określeń takich jak „złodziej” czy „oszust”. Z tej właśnie trującej atmosfery znienawidzonych przemian, poczucia upadłej wielkości i tragikomicznego epilogu w postaci rządów Borysa Jelcyna wyrósł reżim Putina. Reżim, który teraz wszedł w fazę neototalitarną, w fazę zbrodni, wojny i pełnej propagandowej kontroli nad przekazem medialnym.
Od idealizmu do nihilizmu
Rosjanie oczywiście zdają sobie sprawę z korupcji i drapieżczości swojej władzy, co także widać w wielu badaniach. Mimo to na zewnątrz dokonują oni szokujących wręcz demonstracji poparcia dla reżimu. Dziś znak „Z” można znaleźć wszędzie, na autach, w szkołach, na szyjach sportowców, itp. Jak wytłumaczyć ten paradoks? Znany badacz współczesnej Rosji Paul Shields wyjaśnia te procesy właśnie poprzez sloterdijkowską kategorię politycznego cynizmu. Z prowadzonych metodą pogłębionych wywiadów jakościowych wyłania się w efekcie obraz zatrważający i paradoksalny zarazem. Im bowiem większy u Rosjan cynizm, czyli ogólnie zła opinia na temat władzy, tym większa akceptacja dla jej nadużyć i powątpiewanie w sensowność dążenia do zmiany, a także w to, że władza polityczna w ogóle może być sprawowana inaczej, choćby w innym częściach świata. Oczywiście połączone to jest z deklaratywnym poparciem i szacunkiem dla putinizmu wyrażanym w powierzchownych kwestionariuszach.
Rzecz jasna cynizm wywołany przez poczucie destabilizacji nie zawsze prowadzić musi do totalitarnego przesilenia, do społeczeństwa, które bezwolnie pozwala się władzy gwałcić dzień w dzień i władzy, która takiego właśnie gwałtu otwarcie, codziennie dokonuje. Wiele zależy od głębi rozczarowania po załamaniu się dawnego sytemu politycznego, która z kolei jest proporcjonalna do wiary w jego ideały. Zarówno Niemcy jak i Rosjanie do pierwszej wojny światowej przystępowali, na przykład, z pieśnią i modlitwą na ustach. Ta wiara roztrzaskała się po przegranej ostatecznie przez Niemcy wojnie i milionowych stratach Rosjan podczas grzęznącej w końcu w Karpatach ofensywy Brusiłowa. Bolesne realia podminowało dawny idealizm, a jednocześnie stworzyły dojmujący głód nowej politycznej wizji.
Społeczeństwa Europy Środkowo-Wschodniej, w tym Polacy, były w 1989 w zupełnie innej sytuacji. Miały znacznie mniej zaufania do realnego socjalizmu, tudzież sentymentu do konającego na ich oczach imperium. Owszem, nowa rzeczywistość nie zawsze była piękna, ale z jej pojawieniem nie wiązało się poczucie dojmującej, duchowej straty. Takie poczucie wystąpiło zaś u Rosjan zarówno po upadku ZSRR jak i w dobie załamania się caratu. Niemcy ze swej strony jeszcze dotkliwej odczuli rok 1918. Następnym przystankiem dla republiki weimarskiej był nihilizm hitleryzmu, dla Rosji natomiast terror stalinowski, a po upadku ZSRR i swoistym rosyjskim „Weimarze” koszmar putinizmu, którego pełnej niszczycielskiej siły jeszcze nie poznaliśmy.
Cykl idealizm-cynizm-nihilizm wydaje się więc być szczególnie widoczny w historii Niemiec i Rosji. Być może przyczyna tkwi w specyficznym postrzeganiu państwa i jego moralnej misji w świecie, które jest obecne w kulturze politycznej obu krajów. Niemcy jednak, szczęśliwie dla nas, choć po 1945 zachowały nieco ambicji dotyczących eurazjatyckiej ekspansji, to powtrzymały się jednak (lub też powstrzymane zostały) od wejścia w kolejny cykl kończący się nieuchronnie uwielbieniem czystej brutalnej władzy.
Neomanicheizm
W pierwszej połowie dwudziestego wieku Niemców i Rosjan łączyło jednak niewątpliwie silne przekonanie o dziejowej misji ich krajów oraz moralnej wyższości ich elit. Okresowy cynizm byłby zaś w tym ujęciu rezultatem bolesnego rozczarowania tym, jak owo boskie państwo radziło sobie z rzeczywistymi wyzwaniami.
Niemiecka myśl polityczna jeszcze przed zjednoczeniem dostrzegała przecież w nowoczesnym aparacie administracyjnym koronę politycznego stworzenia. Dla Hegla to właśnie pruski model kończył niejako historię rozwoju ludzkiego ducha. Kolejnym krokiem był rasowy imperializm Hitlera, w którym Niemcy stają się również protektorami najczystszej esencji biologicznej całego gatunku. W Rosji z kolei idea trzeciego Rzymu, zbawcy i protektora chrześcijaństwa oraz słowiańskości zarazem zgrabnie przeszła w materialistyczną koncepcję ojczyzny proletariatu i siewcy światowej rewolucji.
W tym kontekście niemiecko-amerykański filozof Eric Voegelin w Nowej nauce polityki trafnie zauważa, że pewna apoteoza swojego ładu jest charakterystyczna dla wszelkich społeczeństw o „długiej i wspaniałej historii”. Jednak dopiero współcześnie ta tendencja przekłada się na zjawisko polityczne, które Voegelin nazywa (nowym) gnostycyzmem. Staje się on możliwy po ostatecznym odrzuceniu spuścizny klasycznej filozofii, a także teologii oraz etyki chrześcijańskiej. Otwiera się tym samym droga do powrotu dawnych przeciwników ustrukturyzowanej wizji bytu – gnostyków. Z nimi to potykał się już święty Augustyn, zwłaszcza z tzw. manichejczykami. To do owego synkretycznego, gnostyckiego systemu wierzeń przystał bowiem Augustyn jako młodzieniec i to dzięki jego późniejszej krytyce manicheizm stał się słownikowym określeniem pewnego podejścia do rzeczywistości. Podejścia, które charakteryzuje skrajny dualizm płynący z wiary w substancjalne zło, które potyka się z prawdziwym, substancjalnym dobrem. To oczywiście sprawia, że depozytariusze dobra stają się prawdziwymi sługami Boga, a słudzy zła zasługują jedynie na wyniszczenie. Osoby choćby pobieżnie znające współczesny rosyjski komentariat z łatwością znajdą, na przykład, medialne wpisy w których czołowy ideolog Kremla Alexander Dugin określa, zupełnie na serio Wołodymyra Zełenskiego jako „antychrysta” a Ukrainę jako anty-Rosję. Ziarno ogólnie pojmowanego manicheizmu jest zresztą w swej istotnie obecne w każdym myśleniu sekciarskim, opartym na zasadzie guru i postawie my-zbawieni versus reszta świata.
Tej psychicznej i duchowej aberracji Augustyn przeciwstawia podejście, w którym zło jako takie nie istnieje samoistnie, jest ono tylko wyrazem niedostatku dobra. W bardzo obrazowy sposób biskup Hippony tłumaczy, że nawet największy zbrodniarz ma na celu zawsze jakieś dobro lub zaspokojenie dążenia do pewnego obrazu szczęścia. Rzecz jasna człowiek łudzi się zwykle, że osiągnięcie tego czy owego celu da mu poczucie spełnienia. Nie ma jednak w świecie co do zasady czegoś takiego jak anty-Bóg i antydobro, bo musiałyby się te byty charakteryzować antyistnieniem. A jak poucza chrześcijan sam Jezus, nawet królestwo szatana musi kierować się pewnymi wartościami, albowiem również jego dom „jeśliby przeciw sobie był rozdzielon” (Mk, 3:25), to ustać by nie mógł.
Ta refleksja ma bardzo doniosłe skutki dla myśli politycznej. Sprawia bowiem, że polityka pragmatyczna, a jednocześnie kierująca się pewnymi wartościami, staje się w ogóle na gruncie chrześcijaństwa możliwa. Pozwala zrozumieć, że etycznie mamy do czynienia z pewną złożoną strukturą bytu, a nie walką dobra ze złem, że zawsze na gruncie spraw doczesnych wybieramy mniejsze lub większe zło, czasami błędnie. A co za tym idzie, istnieją np. mniej i bardziej sprawiedliwe wojny, mniej i bardziej skorumpowane państwa, a także mniej i bardziej niegodziwi władcy. Możemy mówiąc zwięźle, wyzbyć się maksymalizmu i radykalizmu. Wolno nam np. dostrzec z okazji 1. maja, że o ile w Paryżu demonstranci polityczni bywają pałowani i oblewani wodą, to nikt nie zsyła ich na kilkanaście lat do kolonii karnych, tak jak ma to miejsce w przypadku demonstrujących niezadowolenie w Moskwie.
Gnoza i dostojewszczyzna
Gnostycki idealizm tymczasem od cynizmu i nihilizmu różni się tylko subiektywnym nastawieniem psychicznym. Tak naprawdę wszystkie te postawy na gruncie etycznym i poniekąd ontologicznym łączy manichejski dualizm. W sytuacji historycznego zagubienia ludzie o gnostyckich inklinacjach nie tyle gubią swoje wartości, ile przestają je rozpoznawać w otaczającym ich świecie i przenoszą do innego. Stąd ich cynizm podszyty jest niejako skrajnym idealizmem. Pewne sfery życia, zwłaszcza kwestie dotyczące polityki, mediów i debaty publicznej, zaczynają oni traktować jako z gruntu złe, prawdziwego dobra szukając wyłącznie poza nimi. Doskonałym przykładem w dziwiętnastowiecznej Rosji może tu być proza i życie Dostojewskiego. Polityczno-teologicznego ideału, którego pisarz szuka, nie ma przecież ani w szeregach rewolucjonistów, ani w otaczającej go rzeczywistości murszejącego caratu. Musi go więc Dostojewski umieścić gdzie indziej, musi kompulsywnie dokonywać duchowego eskapizmu, jak Myszkin biorąc radykalny rozwód z rzeczywistością. Takie właśnie podejście nadaje jednak jego chrześcijaństwu odcień wyraźnie manichejski.
Z gruntu zły świat zewnętrzny zostaje przeciwstawiony wyidealizowanemu światu wewnętrznemu. Ci którzy decydują się na ten pierwszy, na działanie polityczne, stają się potworami, nawet jeśli mają najczystsze intencje, tak jak przytrafia się to Iwanowi Karamazowowi, Raskolnikowowi i Stawroginowi. Ci którzy z kolei kierują się w stronę rzeczywistości duchowej, w świecie zewnętrznym są co najwyżej pociesznymi trefnisiami lub rozczulającymi naiwniakami jak Alosza, wspomniany już Myszkin i Sonia. Paradoksalnie ów manichejski idealizm jest jednak tym, co ostatecznie pozwala Wielkiemu Inkwizytorowi rządzić. Skoro bowiem każda ziemska polityka jest skażona demoniczną hybris, to należy zostawić ją demonom i ludziom z gruntu podłym, tak jak denara ewangelia każe zostawić cesarzowi.
Co więcej, skoro każda władza w każdym państwie jest podła i pełna oszustwa, to dlaczego nie miałby rządzić np. Władimir Putin, on przynajmniej jest nasz, rosyjski i chce wielkości naszego kraju. Skoro, jak twierdziła cesarsko-niemiecka i hitlerowska propaganda, światem rządzą chwilowo ciemne interesy „zdradliwego Albionu” oraz USA, a Słowianie i inne „rasy” nie są zdolne same sobą rządzić, to dlaczegóż by władza rasowo czysta i duchowo sprawiedliwa nie miała sięgnąć (chwilowo) po amoralne metody, by zdobyć należną jej pozycję. Co ważne, ciekawym odwróceniem tego sposobu myślenia jest dzisiejszy manichejski pacyfizm wielu Niemców. Chodzi mi tu o przekonanie, że jeśli każda wojna jest zła, to należy do kosza wyrzucić wszelkie teorie usprawiedliwiające obronę swojego kraju, rodziny czy mienia. Myśl ta, nawiasem mówiąc, jest nieobca obecnemu papieżowi Franciszkowi, który zaawansowane studia reologiczne odbywał przecież we Frankfurcie nad Menem, gdzie chyba prędzej niż w rodzinnym Buenos Aires mógł się zetknąć z takim sposobem rozumowania.
W gnostyckim podejściu do rzeczywistości występuje do tego zjawisko przygodnej transcendencji. Chodzi tu o wiarę, że niemal wszystko, co jest po stronie moralnego „dobra” dotyka w jakiś mistyczny sposób samego absolutu. Augustyn opisywał np. w Wyznaniach przekonanie, że procesy fizjologiczne guru manichejskich przyczyniały się do powstawania „aniołów”. U współczesnych neognostyków czymś podobnym jest zjawisko wzięcia w nawias empirycznie dającej się uchwycić rzeczywistości politycznej i stwierdzenie, że pewna wizja państwa jest bardziej realna od państwa faktycznie istniejącego. W ten sposób cynizm może nie tylko następować po zawiedzionym idealizmie, ale i na pewnych warunkach z nim koegzystować. Przykład Dostojewskiego znowu narzuca się tu jako pewien typ idealny. Jego powieści są bowiem pełne turpistycznych opisów rosyjskiej rzeczywistości, jednocześnie zaś w Dzienniku pisarza ten sam autor wyrażał swoją niezachwianą wiarę w świętą Ruś i jej misję niesienia Chrystusa innym narodom. W Niemczech ten akurat gnostycki motyw przetrwał nawet przemiany polityczne po 1945 i pięknie wykiełkował ostatnio na nowo w postaci koncepcji „moralnego mocarstwa”, które właśnie mocą podniesienia się ze straszliwego upadku po rządach Hitlera jest predestynowane do tego, aby wciąż ulepszać świat (trudno chyba doprawdy o lepszy przykład politycznej dostojewszczyzny). W porewolucyjnej Rosji podobne pozycje zajął Aleksander Sołżenicyn, który właśnie za brak mesjanistycznego rozmachu nienawidził wszystkie małe antysowieckie nacjonalizmy, na czele z ukraińskim. Dlatego też konsekwentnie używał obelżywego dla Ukraińców pojęcia „małorusów”. Współcześnie jest to natomiast postawa wciąż widoczna u rosyjskich nacjonalistów i to nawet tych, którzy tak jak Aleksiej Nawalny są przez reżim Putina brutalnie represjonowani.
Nie da się niestety szybko i łatwo wyleczyć z manichejskich dewiacji. Wypada jednak zacząć od pewnej sanacji klasycznego myślenia o strukturze bytu i moralności. Polityka w tym ujęciu nie powinna być przesadnie idealistyczna, ale wcale nie dlatego, że jest zła i brudna, tylko dlatego, że nie zajmuje się ona ideami w sensie filozoficznym. W ramach tzw. metaksis politycy operują zwyczajnie na poziomie pewnych dóbr średniego szczebla. Trochę powyżej, powiedzmy, służb asenizacyjnych, ale też trochę poniżej filozofii i teologii. Państwa narodowe pozostają wciąż największym osiągnięciem metamorfoz zachodnich form politycznych. To nie znaczy jednak, że należy te instytucje traktować jako emisariuszy Boga na ziemi. Ich przywódcy powinni jak najrzadziej myśleć o swoich wielkich, dziejowych misjach, a jak najczęściej oddawać się nudnym obowiązkom. Bardzo chciałbym kiedyś zobaczyć takiego właśnie „nudnego” narodowego przywódcę w Moskwie, boję się natomiast, że jeszcze przez jakiś czas czeka nas pochód kolejnych jurodiwych – czyli bożych szaleńców. Tak samo w Niemczech co jakiś czas będzie pojawiało się jeszcze przekonanie, że do robienia polityki wystarczy kantowskie „niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie”.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.