KUŹ: Marzę o zielono-czarnych Niemczech

Fot. Tymon Markowski / MSZ

Patrząc na politykę niemiecką, możemy już sobie w Polsce jasno powiedzieć, że z kanclerzem Scholzem w kluczowych, egzystencjalnych wręcz kwestiach nie znajdziemy porozumienia. Szczęśliwie w rządzącej za naszą zachodnią granicą koalicji już trzeszczy. Z różnych układów, jakie mogą się w przyszłości zarysować na horyzoncie, optymalnym scenariuszem dla Polski byłby rząd CDU-Zieloni. Najlepiej z „zielonym” kanclerzem na czele.

 Z polskiego punktu widzenia na lewo od Zielonych zaczyna się bowiem strefa cynicznych „towarzyszy” (to nadal standardowy sposób mówienia do siebie nawzajem w SPD i Die Linke) – przyjaciół Putina i „pokoju”. Z kolei na prawo od chadecji wpadamy w obszar brunatnego rewizjonizmu AfD, którego przedstawiciele, gdyby tylko pozwalała im na to koniunktura międzynarodowa, sami chętnie sięgnęliby po putinowskie metody i których były lider Alexander Gauland uważa pakt Ribbentrop-Mołotow za „słuszną decyzję”.

Trzeba przy tym dodać, że CDU przeszło już od czasów Merkel pewne zmiany. Dziś to głównie Scholz, nominalnie z SPD, reprezentuje ortodoksyjny i, co tu dużo mówić, prorosyjski „merkelizm”. Chadecją rządzi zaś Friedrich Merz, w przeszłości związany z amerykańskimi firmami, prawnik o nastawieniu proatlantyckim  i rosyjskosceptycznym. Oczywiście, jak wiele rzeczy w niemieckiej polityce, może to być nastawienie tylko deklaratywne. Trzeba jednak odnotować, na przykład, że Merz był pierwszym czołowym niemieckim politykiem, który odbył podróż do Kijowa, pojawił się tam bowiem już na początku maja. Dziś zaś ostro krytykuje on rząd Scholza za niedostarczanie na Ukrainę ciężkiego uzbrojenia.

Przyspieszania dostaw domagają się również głośno – trwający wciąż w koalicji rządzącej – Zieloni. I to ustami szefowej MSZ, Annaleny Baerbock. Co więcej, Zieloni w tej kwestii nie przeszli żadnej spektakularnej ideologicznej przemiany. W polityce zagranicznej jest to bowiem jedyna konsekwentnie krytykujące Rosję od lat niemiecka partia. To oni latem 2021 jako jedyna siła polityczna w Bundestagu doprowadzili do głosowania własnego projektu zatrzymującego budowę Nord Stream 2. Wtedy, przecież tylko trochę ponad pół roku przed rosyjską inwazją na Ukrainę, ten projekt przepadł głosami wszystkich innych partii. Oczywiście teraz w koalicji Zieloni muszą nolens volens częściowo żyrować politykę Scholza. Z mało nas radujących w Polsce niemieckich nastrojów politycznych względem Rosji, Zieloni od dawno byli jednak najmniejszym złem.

Nie przez przypadek jest to też opcja, która domaga się jak najmniejszego uzależnienia od surowców kopalnych w ogóle. By zmniejszyć zależność od Rosji szef Ministerstwa Gospodarki (i wiceprzewodniczący partii zarazem) Robert Habeck nie zawahał się mimo to zapowiedzieć, że czasowo zwiększone zostaną dostawy energii z elektrowni opalanych węglem. Wyraził również gotowość do współpracy z naftoportem w Gdańsku, by zaopatrzyć w paliwo niemieckie rafinerie uzależnione od rosyjskich dostaw.

Dodam jeszcze, że jako pracownik ambasady w Berlinie spotykałem się dość często z politykami Sojuszu 90/Zieloni (oficjalna nazwa ugrupowania) i muszę tu zupełnie subiektywnie dodać, że wyłącznie w kontaktach z politykami tej partii nigdy nie wyczuwałem pewnego nieprzyjemnego aromatu niemieckiego imperializmu. W przypadku skrajnej prawicy był to ostry smród, woń oczywista, antyamerykańska i rewizjonistyczna. W przypadku socjaldemokratów, liberałów i chadeków przybierała ona natomiast bardziej wyrafinowane formy, uderzała w nuty integracji, strategicznej autonomii, zmniejszenia obecności NATO itp. W gruncie rzeczy chodziło jednak ciągle o niemiecką „wolę mocy”.

Nie należy przy tym mieć żadnych wątpliwości, że Zieloni także mocno wierzą w eurofederalizm. Są jednak przynajmniej w tej wierze o tyle szczerzy, że nie chodzi im o hegemonię dla samej hegemonii. Ba, konsekwentna realizacja ich postulatów relatywnie osłabiłaby gospodarczo Niemcy  i oni to, właściwie od czasu powstania ich partii w obecnym kształcie w latach 90-tych, sami wiedzą i poniekąd akceptują. Z tych samych przyczyn, czyli z powodu większego przywiązania do celów ekologicznych niż narodowo-gospodarczych, Zieloni są stosunkowo otwarci na dalsze rozszerzanie UE.

Ich stosunek do Polski jest oczywiście naznaczony typową dla niemieckiego mainstreamu krytyką reformy wymiaru sprawiedliwości za rządów PiS.  Jednocześnie jednak ma zupełnie inną jakość. Zieloni na przykład jako jedyni podjęli próbę jakiegokolwiek dialogu z postulatami dotyczącymi reparacji wojennych płynącymi z Polski. W dialog zaangażował się szczególnie ich specjalista do relacji wschodnich – Manuel Sarazzin. Z kolei inny ich czołowy działacz Anton Hofreiter w wywiadzie opublikowanym w „Focus-on line” 13 czerwca określił wprost dotychczasową politykę wschodnią jako arogancką i imperialistyczną, przyznając przy tej okazji rację Polsce i Bałtom.

Zielonym brakowało niestety dotąd wystarczającej siły przebicia i charyzmatycznych przywódców, by sięgnąć po urząd kanclerza. Annalena Baerbock była blisko, ale rozmaite lapsusy oraz oskarżenia o plagiat pogrzebały szybko jej szanse. Brak politycznego zmysłu wyszedł też podczas rozmów z Siergiejem Ławrowem, który, jak sama przyznała, skutecznie oszukał ją tuż przed inwazją. Wschodzącą gwiazdą niemieckiej polityki jest natomiast wspomniany Robert Habeck. To chyba właśnie on najdobitniej uchwycił churchillowski moment w niemieckiej historii i w obliczu nadchodzącej zimy kazał przygotować się Niemcom na ciężkie czasy, zamiast zaklinać rzeczywistość. O dziwo, odważne, „lwie”, jak by to ujął Machiavelli, podejście zyskuje coraz większy poklask w porównaniu do lisiego kunktatorstwa Scholza. Sondaże dają już ewentualnej koalicji chadeków z Zielonymi większość w Bundestagu. Partia Baerbock i Habecka właściwie zrównała się już, jeśli chodzi o poparcie, ze stale słabnącym  SPD. Co do współpracy z chadekami, to podobna koalicja rządzi już w Austrii. Jestem przy tym zdania, że, czysto ideologicznie, antyindustrializm Zielonych, wbrew pozorom, na dłuższą metę łatwiej jest pogodzić z umiarkowanym konserwatyzmem społecznym niż z konsekwentnym progresywizmem.

W kwestii polityki zagranicznej natomiast taki układ może być bez mała ostatnią szansą, by Niemcy pozostały po wojnie na Ukrainie filarem transatlantyckiego Zachodu i by nie rozbudziły się już ostatecznie najgorsze demony przeszłości. Polakom powinno moim zdaniem na takiej koalicji w Niemczech bardzo zależeć. Nie zapominajmy, że Niemcy mają wkrótce potężnie rozbudować i zreformować swoją armię. Naprawdę ma znaczenie, kto będzie tą siłą kierował i nadawał jej kształt w momencie jej krzepnięcia.

Co więc Polska może zrobić, by pomóc w powstaniu zielono-czarnego (od barw partii) układu u naszych sąsiadów? Cóż, ważne jest chyba, aby politycy Zielonych w miarę możliwości odnosili w Warszawie prestiżowe bilateralne sukcesy, a przynajmniej nie wracali z Polski z pustymi rękami. Zważywszy na stosunki panujące w koalicji, w niczym nie przeszkadza, jeśli takim gestom będzie towarzyszyła równocześnie bezpardonowa krytyka Olafa Scholza. Ukłon w tę stronę niemieckiej sceny politycznej będzie jednak wymagał od nas dość pragmatycznego podejścia do kwestii klimatycznych. Najważniejsze jednak, aby delikatnie, acz dobitnie sugerować, że uważamy, iż zielono-czarna koalicja (im więcej zieleni, tym lepiej) zbuduje względną europejską jedność, zaś dalsze brnięcie w scholzym-merkelizm Unię Europejską ostatecznie rozbije. Niemcy są wbrew pozorom dość czuli na takie sygnały, nawet jeśli płyną one od mniejszych partnerów. Poza tym, to jest, w moim odczuciu, po prostu prawda.  

Na końcu uważny czytelnik tego wywodu ma oczywiście prawo zadać mi – jako felietoniście publikującym na konserwatywnych łamach – pytanie: Czy w Polsce zagłosowałbym na partię taką jak niemieccy Zieloni? Ja zaś jeśli mam być szczery odpowiedziałbym, że raczej nie. To jednak nie ma nic do rzeczy. Niemieccy eksperci, dyplomaci, biznesmeni i politycy także często kibicują w innych krajach siłom politycznym, którym niekoniecznie sprzyjaliby u siebie. Tego akurat Polacy powinni się już chyba nauczyć.


Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!