Prawicę rutynowo oskarża się w środowiskach progresywnych o proputinowskie sympatie. Rosja gra jednak zarówno prawym, jak i lewym skrzydłem. Wydaje się, że prorosyjska lewica przynosi dziś wręcz Kremlowi więcej konkretnych politycznych korzyści. Dowodem najnowszy raport Amnesty International (AI).
AI oskarżyła władze Ukrainy o narażanie bezpieczeństwa ludności cywilnej przez lokowanie stanowisk wojskowych pośród cywilnych budynków lub w ich wnętrzu. Dorzuciła też zarzut opieszałej ewakuacji. Problem polega na tym, że raport nie był konsultowany na etapie powstawania z ukraińskim biurem AI, którego szefowa natychmiast po jego publikacji podała się do dymisji. Pojawiają się też wątpliwości czy autorzy faktycznie odbyli tak rzetelne badania terenowe, jak twierdzą. Tekst powtarza za to pojawiające się od dawna oskarżenia rosyjskiej propagandy. Np. po słynnym zbombardowaniu porodówki w Mariupolu w marcu, Siergiej Ławrow twierdził, że nie było tam w chwili ataku żadnych ciężarnych, a jedynie żołnierze pułku Azow. Mimo to zarówno naoczni świadkowie, jak i dokumentacja fotograficzna przeczyła słowom Ławrowa. Rewelacji AI także nie potwierdzają analitycy polscy z PISM czy OSW, ani zachodnie służby wywiadowcze.
AI jest dużą, międzynarodową organizacją pozarządową z siedzibą w Londynie, która działa od ponad sześćdziesięciu lat. Zapewne rozmaici badacze długo jeszcze będą weryfikować wnioski raportu. AI ze swej strony wyraziła ubolewanie z powodu „bólu i gniewu”, jaki wywołał raport. Twierdzi jednak, że ma dowody na to, że w dziewiętnastu miejscach wojska ukraińskie narażały cywilów stacjonując zbyt blisko ich siedzib. Podstawowym pytaniem dziś jest jednak, dlaczego organizacja nie wykazała nieco więcej wrażliwości przed publikacją analizy, która tak ostro i jednostronnie uderza w ukraińską armię i przechodzi do porządku dziennego nad zbieżnością przedstawianych tez z rosyjskim przekazem, którego wiarygodność była już przecież podważana.
To co od jakiegoś już czasu stawało się coraz bardziej widoczne w różnych działaniach AI, to coraz wyraźniejszy lewicowy zwrot. Wszelkie „dyskryminacyjne” wypowiedzi lub czyny polityków są obecnie potępiane przez AI niemal na równi z czynami zagrażającymi podstawowym prawom człowieka (tzn. tym z tzw. „pierwszej generacji”). Niestety podobne podejście staje się coraz częściej regułą w świecie badaczy, ekspertów i instytucji zajmujących się tego typu zagadnieniami. Pokazują do doskonale badania dyskursu dot. praw człowieka autorstwa Spasimira Domaradzkiego, Margaryty Khvostovej i Davida Pupovaca.
Na lewicową tożsamość AI wskazuje też sama osoba urzędującej sekretarz generalnej – Agnès Callamard, która doktorat obroniła na New School for Social Research w Nowym Yoku, a więc na jednej z bardziej lewicowych kulturowo uczelni Zachodu, charakteryzującej się ostrym globalistycznym podejściem. Jak sam pisałem, antyamerykanizm i pewien stopień prorosyjskości zapuścił głęboko korzenie zarówno na zachodniej skrajnej prawicy, jak i na lewicy. Jeśli założyć, że jest to celowe działanie ze strony Rosji, to jest ono bardzo sprytne, pozwala bowiem grając skrzydłami wywołać przy małych nakładach wiele zamieszania w centrum.
Z perspektywy prawie półrocza wojny wypada jednać zadać pytanie, jacy pożyteczni idioci przydali się Rosji bardziej. Niektóre skrajnie prawicowe partie, takie jak AfD czy polska Konfederacja, są konsekwentnie izolowane na scenie politycznej bez widoków na cokolwiek, co przypominałoby koalicję rządzącą. Większe, jak hiszpański Vox, włoska Lega czy francuski Rassemblement National, nie są obecnie u władzy, a w kampaniach skupiają się coraz bardziej na polityce wewnętrznej, unikając jak ognia skojarzeń z Putinem. Przypomnijmy, że nawet Trump za czasów swoich rządów musiał grać ostro wobec Rosji ze względu na presję, jaką wywierał na niego kongres i opinia publiczna. Tymczasem Nord Stream 1 i 2 to przede wszystkim dzieła niemieckich socjaldemokratów, zaś demokratyczny prezydent Joe Biden dał mu zielone światło wiosną 2021, o czym pewnie dziś sam chciałby zapomnieć. Demokrata Obama przyklepał natomiast swego czasu „reset” z Rosją. Włoscy, francuscy i hiszpańscy komuniści byli zaś po prostu przez dziesięciolecia nieformalnymi ekspozyturami KGB, które potem FSB skwapliwie przejęło.
Wypada też zapytać: czy z prawej czy, z lewej strony bliżej jest do ogólnokulturowego mainstreamu? Owszem, po prawej stronie do tłumu putinochwalców przyłączył się ostatnio konserwatywny głos Jordana Petersona. Na lewicy działa jednak już od dawna cały chórek. W arcyciekawym artykule dostępnym na Spider’s Web Michał Wieczorek i Sylwia Czubkowksa podają wręcz całą typologię lewicowych sympatyków Kremla obecnych w mediach społecznościowych. Są tam i „tankies”, i „westsplainerzy”, i oldskulowii „maoiści”. W tle zaś mniej lub bardziej usprawiedliwiające Rosję wypowiedzi takich autorytetów jak Naomi Klein, Yanis Warufakis, Noam Chomsky czy Paulo Coelho. Wszyscy oni widzą wyraźnie imperialistyczną drzazgę w oku USA oraz nacjonalistyczną „skazę” po stronie ukraińskiej, ale nie widzą grubej neototalitarnej faszystowskiej belki, którą wymachuje im nad głowami Władimir Putin.
Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.