KUŹ: Dyplomacja paliatywna

Nie pamiętam, aby za mojego życia stosunki polsko-niemieckie były tak beznadziejnie złe. Najzabawniejsze jest jednak to, że nie chodzi wcale o samą historię, praworządność, PiS czy ekologię. To są stałe elementy gry. Chodzi o to, że po tym co ujawniło się w wyniku ostatnich geopolitycznych przetasowań, nie mamy już do siebie absolutnie zaufania.

W relacji Polski z Niemcami były momenty łatwiejsze i trudniejsze. Teraz jednak jesteśmy naprawdę w martwym punkcie. Odra, reparacje, niekończąca się saga o polskiej praworządności… wszystko to są tylko rekwizyty. Naprawdę niepokojący jest zupełny brak zaufania. Polska strona od razu zakłada, że wyniki badań jakości wody niemieckich laboratoriów mają destabilizować nasz rząd. Niemiecka, że domaganie się zadośćuczynienia za zniszczenia wojenne to tylko cyniczna gra wyborcza rządu „konserwatywno-narodowego”, co w ustach tamtejszych komentatorów jest największa możliwą obelgą.

Katalizatorem stała się wojna na Ukrainie. Do tego momentu można było jeszcze udawać, że relacje są szorstkie, ale przyjacielskie i pocieszać się, że nadal kwitnie współpraca na szczeblu niższym niż centralny. Teraz Polacy mogą z przerażeniem obserwować nie tylko kluczenie kanclerza Scholza w sprawie zwiększenia symbolicznej pomocy militarnej dla Kijowa. Ostatnio mogliśmy też popatrzeć sobie na demonstracje „zwykłych Niemców”, choćby w przygranicznym Lubmin, gdzie około 2000 mieszkańców wyległo na ulice pod flagami niemieckimi i rosyjskimi. Opowiadali się za natychmiastowym uruchomieniem gazociągów łączących ich kraj z Rosją i wycofaniem się z popierania Ukrainy.

Meklemburgia – Pomorze Przednie, na którym leży Lubmin, to land, który Kreml sobie niejako kupił. Obecna premier w 2021 założyła specjalną fundację „klimatyczną”. Miała ona obejść amerykańskie sankcje USA przeciw Nord Stream 2. Po pewnym czasie wpływy rosyjskie we władzach landowych stały się tak silne, że nie dało się tego przy najlepszych chęciach ignorować. Parlament powołał więc komisję śledcza, sprawą zainteresowała się też prokuratura. Fundacja powstała z inicjatywy obecnej premier landu Manueli Schwesig (SPD), a kierowana przez byłego premiera Erwina Selleringa także z SPD, najpierw twierdziła, że nie ujawni dokumentów dotyczących jej działalności i wydatków. Potem zrobiła tak na wielokrotne polecenie sądu i okazało się, że tylko od lutego do listopada 2021 dostała od Gazpromu 192 miliony euro i podobno je wydała. Nie chce udzielić dokładnej informacji, o tym co stało się z pieniędzmi. Na razie nie wygląda na to, aby przed inwazją Rosji na Ukrainę udało się podjąć jakieś konkretne działania związane z fizycznym dokończeniem gazociągu. Aktualne działania fundacji skupiają się zaś raczej na promocji ekologicznych projektów energetycznych.

Co oznacza „promocja” w wydaniu rosyjskim łatwo się domyślić. Dla porównania dodam tylko, że całe dofinasowanie Rządu Federalnego dla wszystkich partii politycznych w Niemczech wyniosło w 2021 około 200 milionów euro, co stanowi 15% ich wydatków. To zaś tylko jedna fundacja.  Co gorsza, nadal działa, a Schwesing nadal jest premierem landu, ba, na niedawnej konwencji partyjnej zdobyła prawie 90% głosów. Problem nie jest przy tym bynajmniej ograniczony do landowej SPD, miesiąc temu władze partii kategorycznie odmówiły wykluczenia ze swoich szeregów Gerharda Schrödera, byłego kanclerza i znanego kremlowskiego lobbysty związanego od lat z rosyjskimi koncernami energetycznymi. 


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Coraz więcej wskazuje więc na to, że nie mamy do czynienia z jakimś odizolowanym przypadkiem, że cała SPD przeżarta jest rosyjskimi wpływami. Oplatać one też mogą kanclerza Scholza, który robił zawrotną karierę przecież zarówno u boku Schroedera, jak i w koalicyjnych rządach Merkel, kanclerzy – architektów zbliżenia z Moskwą. W wielu krajach, na przykład w Wielkiej Brytanii, z mniejszych powodów upadały rządy krajowe. W Niemczech tymczasem nie może upaść nawet rząd landowy. Gdyby coś takiego miało miejsce w Polsce, natychmiast obudziłaby się też Komisja Europejska. Tak się jednak składa, że jej obecną szefową jest inna polityk ery Merkel – Ursula von der Leyen. Scholz tymczasem daje kolejne pokazy arogancji wygłaszając np. w Pradze mowy o potrzebie głębszej integracji europejskiej, w domyśle integracji wokół niemieckiej wizji wspólnoty i podejmowaniu decyzji w polityce zagranicznej UE bez oglądania się na głosy mniejszościowe. Ciekawe, jak wyglądałaby dziś unijna polityka wschodnia, gdyby jakiś czas temu przestała się oglądać na głosy Polski i krajów bałtyckich? Zastanawiające, że nawet w tradycyjnie proniemieckich Czechach Scholz po wygłoszeniu mowy o Europie przyszłości odmówił debaty ze studentami zgromadzonymi na Uniwersytecie Karola. Powiedział tylko, jak ma być, a potem udał się na spotkanie z premierem Fialą, by i jemu to wyłuszczyć.

Niemiecka prasa nie bez pewnej racji narzekała na nacjonalizm obecnego polskiego rządu i jego tendencję do zbijana kapitału politycznego na germanofobii. Niemieccy krytycy reform wymiaru sprawiedliwości zarzucali zaś Jarosławowi Kaczyńskiemu wprost tendencje autorytarne. W oczach niemieckich elit Kaczyński i Mateusz Morawiecki stali się więc wkrótce partnerami niemożliwymi, ludźmi których trzeba przeczekać, z którymi nie ma już o czym rozmawiać. Cóż, obawiam, się, że wobec rosyjskiego uwikłania SPD kimś takim stał się w Polce również Olaf Scholz.  CDU dla odmiany po obraniu na szefa charyzmatycznego i proatlantyckiego Friedricha Merza przechodzi z wolna proces derusyfikacji. Do wyborów jednak daleko. Do tego w miarę pogłębiania się kryzysu coraz większe poparcie będą zyskiwać głosy z AfD i Die Linke, czyli skrajnej prawicy i lewicy, które prezentują już radykalnie i otwarcie prorosyjską postawę. Gdyby wcześniejsze wybory ogłosić dziś, powstałaby najpewniej bezpieczna koalicja zielono-czarna (CDU-Die Grüne) z Merzem jako premierem i można byłoby coś z honoru Republiki Federalnej, jej pozycji w UE i relacji z Europą Środkowo-Wschodnią uratować. Nie łudzę się jednak, że SPD zdecyduje się na taki krok. Uważam, że ta partia sama najlepiej wie, czym się od czasów Schödera stała i dlatego będzie dryfować pośród skandali i kryzysów tak długo jak się da.

W Polsce bardzo skupiamy się ostatnio na sprawie raportu posła Mularczyka i ewentualnych reparacjach powojennych. Gdyby porównać stosunki polsko-niemieckie do stosunków rodzinnych można by jednak powiedzieć, że sprawa reparacji przypomina ciągnący się latami proces o spadek po przodkach, których żadna ze stron woli nie wspominać. To nieprzyjemne, ale zdążyliśmy się już przyzwyczaić. To, czego się dowiadujemy teraz o putinizacji niemieckiej polityki przypomina zaś bardziej dowody ewidentnej, wieloletniej niewierności małżeńskiej, którą niby podejrzewaliśmy, ale teraz wynajęty detektyw dostarczył nam dokumentację ze zdjęciami. Nie wiemy już po prostu, z kim mamy do czynienia, nie mamy powodów, by sobie w czymkolwiek ufać. Skoro Niemcy nie mogą się doliczyć prawie 200 mln euro, które jakoś wpłynęły z Rosji do ich życia politycznego, to my nie potrafimy już ręczyć za to, czyje interesy ich politycy tak naprawdę reprezentują. Przecież za takie pieniądze można zrobić wielką, ogólnokrajową kampanię, wręcz wygrać wybory do Bundestagu.

Oczywiście, inaczej niż w nowoczesnym małżeństwie Polska nie może wziąć z Niemcami rozwodu. Nadal leżymy tam, gdzie leżymy. Musimy jakoś ze sobą rozmawiać, nawet jeśli z niektórymi rządami prowadzić możemy tylko dyplomację paliatywną, a więc maskować zupełne załamanie zaufania. Psim obowiązkiem publicysty w takim felietonie jest więc napisanie na koniec czegoś choć trochę optymistycznego. Spróbuję…. Otóż, teraz, kiedy wiem, jak bliskie były związki pomiędzy Kremlem a rządzącymi w Niemczech elitami, zwłaszcza z SPD, muszę powiedzieć, że inaczej patrzę na to co Niemcy jednak dla Ukrainy zrobiły i rozumiem, że Rosjanie mają prawo czuć się zdradzeni. W świetle dostępnych danych, to cud, że Berlin zachował w miarę proatlantycki kurs, że w ogóle jakąś amunicję i sprzęt wysłał na prośbę Kijowa, a Moskwę jednak potępił. To daje też pewną nadzieję na przyszłość. Historia przecież uczy nas, że współpraca pomiędzy Rosją a Niemcami mogłaby się zakończyć dla Europy Środkowo-Wschodniej znacznie gorzej. 


Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!