Nie potępiajmy Andrzeja Pileckiego

fot. kadr z filmu „Rotmistrz Pilecki: opowieść syna ochotnika do Auschwitz – Andrzej Pilecki. Świadkowie Epoki”

09.11.2022

Skoro mamy do czynienia z państwem, które samo wzięło na siebie obciążenie wynikające z dźwigania ciężaru decyzji PRL, dlaczego potomek jednego z najważniejszych członków opozycji, wyrok na którego był jednoznacznym przykładem niesprawiedliwości, nie miałby właściwie ubiegać się o odszkodowanie? To żądanie można nawet widzieć jako właśnie głos sprzeciwu wobec systemowego nierozliczenia ludzi odpowiedzialnych za to, co spotkało ojca powoda.

Bardzo kuszące było, aby przyłączyć się do chóru oburzonych, którzy natychmiast zaczęli potępiać Andrzeja Pileckiego, syna legendy polskiego podziemia niepodległościowego, za złożony w sądzie pozew o odszkodowanie za śmierć ojca, w którym powód domaga się 26 mln złotych. Pisząc o chórze oburzonych, nie mam na myśli lewicowych, antytożsamościowych hejterów (których zresztą w tej kwestii chyba nawet wielu się nie uaktywniło), lecz osoby ogólnie kojarzone z konserwatywnymi poglądami, zaniepokojone skutkami pozwu. Ja to zaniepokojenie i ich pierwszą reakcję rozumiem. Faktycznie – jest niebezpieczeństwo, że pozew pana Andrzeja Pileckiego wpłynie na postrzeganie postaci i dziedzictwa jego ojca, dobrowolnego więźnia Auschwitz. Jak to – tutaj bezinteresowny bohater, który sam pozwolił się zamknąć w niemieckim piekle na ziemi, a potem przeciwstawił się moskiewskiemu reżimowi, zainstalowanemu w Polsce – a tutaj jego syn, który to wszystko chce jakoś tam przeliczyć na kasę. Nietrudno tutaj o standardową reakcję, która niektórym pozwoli się poczuć lepszymi małym kosztem. Znamy to bardzo dobrze z wielu sytuacji.

Lecz nie znamy motywów, dla których Andrzej Pilecki zdecydował się na złożenie bezprecedensowego pozwu. Być może stoi za tym trudna sytuacja życiowa, może głębokie poczucie doznanej niesprawiedliwości, którą faktycznie da się dziś wyrównać już tylko finansowo – bo niby jak inaczej? – może poczucie, że będąc w bardzo już zaawansowanym wieku powinien zadbać o swoich potomków, może jakieś inne względy.

Możliwe jest również, że podejmując tę decyzję pan Pilecki nie uwzględnił w wystarczającym stopniu jej skutków wizerunkowych. Nie dziwiłoby mnie to – nie każdy, zwłaszcza będąc w pewnym wieku (pan Pilecki ma 90 lat), musi zdawać sobie w pełni sprawę z otoczenia medialnego i stanu nastrojów. W takim wypadku obok syna rotmistrza powinien był się pojawić ktoś, kto byłby w stanie mu ten obraz w pełni nakreślić, tak aby pan Pilecki mógł podjąć decyzję w pełni świadomą, czyli uwzględniającą całkowite koszty, także te w sferze imponderabiliów. Zakładam, że takiej osoby nie było. Nawet jednak, gdyby była, nie oznacza to, że decyzja byłaby inna. Choć może zmniejszyłoby się żądanie. Skądinąd wiadomo jednak, że do sądu warto iść z wysokimi roszczeniami, ponieważ w razie wyroku korzystnego dla powoda suma przyznana może się zmniejszyć.

Lecz im dłużej się nad tą sprawą zastanawiałem, tym bardziej ambiwalentne miałem odczucia. Po pierwsze – nie ma żadnego powodu do oburzenia, jeśli na rzecz spojrzeć pod kątem prawnym. Andrzej Pilecki miał pełne prawo wystąpić o odszkodowanie, ponieważ III RP jest prawnym kontynuatorem PRL (ta kwestia ma również znaczenie choćby w przypadku reparacji) i nigdy nie zapadło postanowienie, które pozwoliłoby znieść jej odpowiedzialność za bezprawne czyny dokonane przez władze Polski Ludowej. Dlatego zresztą działacze opozycji procesowali się i procesują, i czasem udaje im się wywalczyć odszkodowanie za poniesione szkody na przykład z powodu uwięzienia za działalność opozycyjną albo za pozbawienie możliwości podjęcia pracy. Jakie te odszkodowania są – to inna sprawa.

Co więcej, Polska nigdy nie podjęła na większą skalę i systematycznie – poza dziurawą akcją lustracyjną – działań przeciwko pracownikom wymiaru sprawiedliwości po 1944 r., winnym nadużyć czy nawet zbrodni. Robił to jedynie pion prokuratorski IPN, ale zasada była tu inna.


Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

Po drugie – skoro mamy do czynienia z państwem, które samo wzięło na siebie obciążenie wynikające z dźwigania ciężaru decyzji PRL, dlaczego potomek jednego z najważniejszych członków opozycji, wyrok na którego był jednoznacznym przykładem niesprawiedliwości, nie miałby właściwie ubiegać się o odszkodowanie? To żądanie można nawet widzieć jako właśnie głos sprzeciwu wobec systemowego nierozliczenia ludzi odpowiedzialnych za to, co spotkało ojca powoda. Tym bardziej, że ten został uniewinniony przez Sąd Najwyższy jeszcze w 1990 r.

Można też założyć – i taka zapewne będzie argumentacja przedstawiana przed sądem – że gdyby nie uwięzienie i wyrok na rotmistrza, jego rodzina przez cały okres PRL żyłaby w innych warunkach, na innym poziomie. Witold Pilecki uczył się najpierw w szkole handlowej, później studiował rolnictwo w Poznaniu, a na wileńskim uniwersytecie sztukę. Był właścicielem niewielkiego majątku. Człowiek w ten sposób uposażony mógł w normalnych warunkach pójść wieloma drogami kariery, zapewniając swojej rodzinie należyty byt. Czy wziąwszy wszystkie wyżej opisane okoliczności pod uwagę suma 26 mln zł jest odpowiednia czy wygórowana, czy może jeszcze za niska – pozostaje do rozstrzygnięcia przed sądem. Warto tu przypomnieć, że choć na ogół sądy orzekają w takich sprawach raczej niskie sumy, to bywają wyjątki – rok bezzasadnego więzienia Tomasza Komendy sąd wycenił na aż 650 tys. zł.

Z potępianiem pana Pileckiego bym się zatem nie spieszył. Jeśli mielibyśmy szukać prawdziwych winnych tej niekomfortowej dla wielu sytuacji, to byli to ludzie, którzy sprawowali w powojennej Polsce władzę w imieniu Moskwy oraz ci, którzy rządzili III RP nie zadbawszy o to, żeby systemowo uregulować kwestię odpowiedzialności za zbrodnie sądowe lub popełniane przez aparat bezpieczeństwa oraz aby systemowo zająć się sytuacją potomków ofiar reżimu.

Jedno powinno dla wszystkich być jasne: jakkolwiek by się nie oceniało pozwu złożonego przez syna rotmistrza, nie powinien on w żadnym wypadku obciążać życiorysu i dorobku Witolda Pileckiego.


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
(1975) publicysta tygodnika „Do Rzeczy”, oraz m.in. dziennika „Rzeczpospolita”, „Faktu”, „SuperExpressu” oraz portalu Onet.pl. Gospodarz programów internetowych „Polska na Serio” oraz „Podwójny Kontekst” (z prof. Antonim Dudkiem). Od 2020 r. prowadzi własny kanał z publicystyczny na YouTube. Na Twitterze obserwowany przez ponad 100 tys. osób.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!