WARZECHA: Krwawa Wigilia, Igo Sym i Ukraina

Trudno pogodzić się z sytuacją, w której decydenci, z jakąś przerażającą dezynwolturą, uznają, że w imię imponderabiliów mają pełne prawo decydować o bezpieczeństwie i życiu innych, którzy w tej sprawie zaprotestować czy wyrazić swojej opinii nie mogą.

W krakowskim Muzeum Armii Krajowej moją uwagę przyciągnęła skromna wystawa czasowa na pierwszym piętrze, opowiadająca – na bazie materiałów z lokalnego muzeum – o działalności partyzantów w Pieninach, a konkretnie – w rejonie gminy Ochotnica. Działy się tam interesujące rzeczy – między innymi uratowanie przez żołnierzy 1 Pułku Strzelców Podhalańskich AK niemal całej (poza dowódcą) 10-osobowej załogi zestrzelonego przez Niemców w grudniu 1944 r. amerykańskiego bombowca Liberator, noszącego nazwę „California Rocket”. Albo przyjęcie do oddziału dwóch zbiegów z obozu jenieckiego: Szkota Johna „Curly” Duncana, wziętego do niewoli we Francji, i Kanadyjczyka Huberta „Jubelta” Brooksa, lotnika zestrzelonego przez Niemców. Panowie uciekli razem z obozu w Toszku. Radzili sobie wśród partyzantów tak dobrze, że Brooks został nawet dowódcą ponad 40-osobowego plutonu w II batalionie 1 PSP AK. Po wojnie Brooks zajął się hokejem i w 1948 r. zdobył ze swoją drużyną olimpijski medal. Takie historie są fascynujące, ale zawsze sprawiają wrażenie niedokończonych albo niepełnych. Ja zadałem sobie natychmiast pytanie, jak kanadyjski lotnik dogadywał się ze swoimi podwładnymi. Cóż, widocznie żołnierze szybko znaleźli wspólny język, choć w II batalionie nikt pewnie nie znał angielskiego. Może Brooks w Toszku podłapał trochę polskiego.

 

Bitwa, a może jednak pacyfikacja

Szczególne wrażenie zrobiła na mnie natomiast informacja o bitwie ochotnickiej, a właściwie o tym, co po niej nastąpiło. Bitwa miała miejsce w październiku 1944 r., kiedy Niemcy zabrali się za likwidowanie partyzantki w Gorcach. Połączone oddziały Wehrmachtu, SS, policji, żandarmerii, Gestapo, wspierane przez ukraińskie oddziały pomocnicze liczyły ponad 2 tys. ludzi. Naprzeciwko byli zaatakowani wcześniej przez Niemców partyzanci sowieccy i oddział 1 PSP AK – w sumie około 200 żołnierzy. Bitwa trwała trzy dni, między 18 a 20 października, a większość jej opisów mówi o wycofaniu się partyzantów w góry bez dużych strat oraz o spaleniu przez Niemców 20 gospodarstw, 57 kolib, zabraniu około 100 osób do budowy okopów oraz zastrzeleniu czworga cywilów.

Na ogół nie ma jednak mowy o tym, o czym przeczytałem na jednej z tablic w krakowskim muzeum. 22 grudnia Niemcy prowadzili we wsi rabunek. Wtedy zaatakowali ich sowieccy partyzanci – podobno mimo sprzeciwu mieszkańców. Zginął między innymi podoficer SS SS-Unterscharführer Bruno Koch. Następnego dnia, 23 grudnia (była to Wigilia Bożego Narodzenia, ponieważ według ówczesnych przepisów kościelnych nie można było jej obchodzić w niedzielę) około 200 żołnierzy SS (prawdopodobnie nie chodzi tutaj – choć informacja w muzeum tego nie precyzuje – o członków formacji policyjnych należących do SS, ale o żołnierzy Waffen-SS) dokonało w odwecie pacyfikacji Ochotnicy, zabijając – cytuję za informacją umieszczoną na wystawie – 50 osób, głównie kobiety i dzieci, oraz niszcząc kilkadziesiąt gospodarstw. Ten dzień zapisał się w lokalnej historii jako „krwawa Wigilia”. Partyzanci czy to sowieccy czy polscy, których ochotniczanie wspierali, nie ponieśli żadnych szkód.  Nie było to oczywiście jedyny taki przypadek.

 

Wyrok na aktora

W Muzeum AK jest również wątek podziemnych sądów i wykonywania wyroków na kolaborantach. W tym kontekście przypomniana została sprawa Igo Syma, przedwojennego amanta filmowego (występował nieraz m.in. z Jadwigą Smosarską, megagwiazdą filmową II RP), który po rozpoczęciu okupacji podjął pełną współpracę z Niemcami. Są hipotezy, że Sym był niemieckim agentem jeszcze przed II wojną światową, ale te rozważania zostawmy na boku. Dość, że aktor został zastrzelony przez żołnierzy wtedy jeszcze Związku Walki Zbrojnej (poprzednika Armii Krajowej) w swoim mieszkaniu 7 marca 1941 r. Za tą śmiercią poszły okrutne działania odwetowe Niemców. Życie straciło w Palmirach 21 osób. Aresztowano ponad sto, z czego większość trafiła do obozów koncentracyjnych.

Wykonanie wyroku na Syma jest do dziś przedstawiane jako przykład dobrze działającego podziemnego wymiaru sprawiedliwości – to jednak nieprawda. Sentencja wyroku nie zawierała opisu dowodów ani nawet uzasadnienia, a co najważniejsze – tak poważna akcja jawi się dzisiaj jako samowolka struktur podziemnych, spotkała się bowiem z druzgocącą krytyką władz Rzeczypospolitej na uchodźstwie, w tym ówczesnego Naczelnego Wodza i zarazem premiera Władysława Sikorskiego. Uznano, że działalność Syma nie tłumaczyła akcji, której skutkiem była śmierć kilkudziesięciu polskich obywateli w wyniku niemieckich represji. Nawet patrząc z dzisiejszej perspektywy rzecz wydaje się bardzo wątpliwa. Można było uzasadnić zamachy na niemieckich dowódców i kierowników administracji: chodziło o wywołanie poczucia zagrożenia, niepewności i obawy o własne życie w razie prowadzenia restrykcyjnej polityki. Czy to się udawało i czy warte było strat, również w wyniku odwetu okupanta, to już inna sprawa. Jednak Sym nie był decyzyjny. Starał się tylko werbować polskich aktorów do firmowanego przez okupanta teatru.

 


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Bilans zysków i strat

Łączę te dwie historie, bo trudno uniknąć skojarzenia takich epizodów z naszymi dzisiejszymi problemami i dylematami, wynikającymi z wojny na Ukrainie. Przyznam, że mój głęboki sprzeciw wywołują działania, których ogólny bilans jest wątpliwy, a które w oczywisty sposób narażają ludność cywilną. Dlatego mam problem z bitwą ochotnicką, która bez wątpienia ściągnęła na wieś późniejszą uwagę Niemców. Działanie sowieckich partyzantów w grudniu 1944 r. było już po prostu nieakceptowalne. Można też założyć, że nawet jeśli jakaś część wsi świadomie decydowała się wspierać podziemie, ponosząc związane z tym ryzyko, to nie byli to wszyscy. Ponieważ Niemcy prowadzili barbarzyńską politykę zbiorowej odpowiedzialności (dzisiaj niektórzy domagają się powrotu takich praktyk, tyle że wobec Rosjan), jasne było, że ostatecznie kara z ich strony spadnie na wszystkich. Również tych, którzy w imię własnego bezpieczeństwa nie byli wcale gotowi partyzantki wspierać, zaś 22 grudnia próbowali Sowietów powstrzymać przed absurdalnym atakiem na niemiecki oddział.

Jasne, że w takich granicznych sytuacjach nie ma łatwych wyborów i jeśli ktoś dzisiaj posługuje się prostymi schematami, twierdząc, że zrobiłby tak albo siak, albo że „trzeba” robić to czy tamto – nie wie, o czym mówi. Podobnie jak ci, którzy łatwo teraz potępiają Polaków odsyłających spod drzwi Żydów, którzy przychodzili szukać pomocy podczas okupacji. Pomoc Żydowi, za którą życiem odpowiadała cała rodzina pomagającego, wymagała heroizmu, którego nikt nie ma prawa od nikogo wymagać. Taki heroizm się zdarzał – jak w najbardziej znanym przypadku rodziny Ulmów – ale nie był z zasady powszechny. I nie ma w tym nic nagannego ani niezwykłego.

 

Trudne wybory, łatwe schematy

Trudno powiedzieć, co kierowało osobami wydającymi „wyrok” (chyba nie da się tego pisać bez cudzysłowu) na Igo Syma. Nie dowiemy się, czy brali pod uwagę niemieckie represje i dlaczego uznali, że to jest cena, którą warto – cudzym życiem – zapłacić za wyeliminowanie dość paskudnego, ale jednak w sumie niewiele znaczącego kolaboranta. Moja opinia – z którą wielu może się nie zgodzić – jest taka, że autorzy tamtej akcji powinni byli sami stanąć przed sądem i odpowiedzieć za spowodowanie śmierci 21 Polaków. Tak, zabili ich Niemcy, stosujący niecywilizowane i odrażające metody walki oraz terroru. Ale podejmujący decyzję po polskiej stronie powinien był uwzględnić, jak zachowuje się okupant. Niezależnie od moralnej oceny tego zachowania. Okupacja i metody Niemców były po prostu faktem, który należało brać pod uwagę, tak jak bierze się pod uwagę przy planowaniu takich akcji porę dnia czy topografię terenu. Identyczne jest zresztą moje nastawienie wobec decyzji o rozpoczęciu Powstania Warszawskiego – ale o tym pisałem już wielokrotnie.

Dziś mam wrażenie, że wielu polityków obozu władzy, ale też innych osób publicznych zachowuje się trochę jak decydenci ZWZ, wydający „wyrok” na Syma, albo partyzanci z Gorców, którzy urządzili sobie bazę w Ochotnicy: toczą swoją wielką i moralnie chwalebną walkę z Rosją, przychylają nieba Ukrainie, ale kompletnie nie interesują ich szkody, jakie mogą z tego powodu ponieść polscy obywatele. Także ci, którzy takiej polityki nie wspierają.

Żeby było jasne: to nie jest prosty problem ani też sytuacja zero-jedynkowa. To są piekielnie trudne wybory. Trudno jednak pogodzić się z sytuacją, w której ci, od których decyzja zależy, podejmują ją z jakąś przerażającą dezynwolturą, uznając, że w imię imponderabiliów mają pełen prawo decydować o bezpieczeństwie i życiu innych, którzy w tej sprawie zaprotestować czy wyrazić swojej opinii nie mogą.

Śródtytuły pochodzą od Redakcji.


Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
(1975) publicysta tygodnika „Do Rzeczy”, oraz m.in. dziennika „Rzeczpospolita”, „Faktu”, „SuperExpressu” oraz portalu Onet.pl. Gospodarz programów internetowych „Polska na Serio” oraz „Podwójny Kontekst” (z prof. Antonim Dudkiem). Od 2020 r. prowadzi własny kanał z publicystyczny na YouTube. Na Twitterze obserwowany przez ponad 100 tys. osób.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!