Podczas swojej kwietniowej wizyty w Chinach prezydent Brazylii Luiz Inacio Lula da Silva wezwał państwa BRICS (Brazylia, Rosja, Indie, Chiny i Republika Południowej Afryki) do utworzenia wspólnej waluty i rozliczania w niej wzajemnych transakcji. To zapowiedź przyszłości czy wybieganie przed szereg? Znaczenie dolara w międzynarodowym handlu i finansach w ostatnich latach maleje, ale zdaniem części ekonomistów Stanom Zjednoczonym się to opłaca.
„Dlaczego instytucja taka jak bank BRICS nie może mieć waluty do finansowania stosunków handlowych między Brazylią i Chinami, między Brazylią i wszystkimi innymi krajami BRICS? Kto zdecydował, że dolar jest walutą (handlową) po zniesieniu parytetu złota?” – mówił da Silva w szanghajskiej siedzibie New Development Bank (NDB), instytucji finansowej założonej prze BRICS. Nota bene obecnym prezesem banku jest była prezydent Brazylii, Dilma Rousseff.
BRICS to format luźnej współpracy pięciu wschodzących gospodarek: Brazylii, Rosji, Indii, Chin i RPA. Co ciekawe, termin ten nie został wymyślony w żadnym z krajów członkowskich, lecz ukuli go zachodni ekonomiści i finansiści. Jako pierwszy posłużył się nim w 2001 r., jeszcze w formie BRIC, Jim O’Neill, pracujący wówczas dla Goldman Sachs.
Formalnie, nowa organizacja została powołana w 2006 r., ale na jej pierwszy szczyt trzeba było poczekać jeszcze trzy lata. Od tamtej pory spotkania grupy odbywają się regularnie, przybierają jednak preferowaną przez Chiny formułę – dużo zdjęć i poważnych deklaracji, za którymi niewiele idzie. Dotyczy to również pomysłu wspólnej waluty, powracającego z dużą regularnością. Często trudno więc oceniać spotkania BRICS jako coś innego niż jeden z elementów chińskiej strategii powolnego podmywania centralnej pozycji Stanów Zjednoczonych w globalnym porządku.
To istotny element współpracy, przyciągający Rosję i – jak obecnie widać – również Brazylię. Trzeba bowiem pamiętać, że na globalnym Południu antyamerykańskie, czy szerzej antyzachodnie sentymenty są żywe, a w niektórych krajach bardzo silne. Dotyczy to też da Silvy, który swoją karierę zaczynał jako lewicowy działacz związkowy. Wraz z jego powrotem do władzy, największa gospodarka Ameryki Południowej objęła bardziej prochiński i prorosyjski kurs.
Z drugiej strony wraz z rozwojem gospodarczym rosną ambicje, zaś przy transakcyjnym podejściu do polityki współpraca z Pekinem i Moskwą zdaje się oferować większe możliwości. To także efekt trudności z reformą systemu ONZ i niechęcią skupionego wokół USA i G7 Zachodu do poważnego potraktowania interesów nowych graczy na scenie międzynarodowej.
Waluta BRICS
Po tym wprowadzeniu można pokusić się o odpowiedź na przytoczone na samym początku pytania brazylijskiego prezydenta. Zacznijmy od drugiego. O pozycji dolara zadecydowały mechanizmy gospodarcze. Stany Zjednoczone to od dziesięcioleci największa gospodarka globu, światowe centrum finansowe, a ich waluta jest względnie stabilna. W takiej sytuacji nie jest dziwne, że dolar stał się najbardziej popularnym środkiem płatniczym i walutą rezerw finansowych. Jeśli po tylu latach spędzonych w polityce da Silva tak formułuje pytanie, to najprawdopodobniej stara się przypodobać chińskim gospodarzom, a w kraju – elektoratowi niechętnemu Jankesom.
Odpowiedź na pierwsze pytanie jest jeszcze prostsza – oczywiście, że BRICS może powołać swoją walutę, ale nie będzie to łatwe. Przede wszystkim konieczne byłoby zacieśnienie współpracy między państwami członkowskimi w zakresie polityki monetarnej i fiskalnej oraz zarządzania walutą. To bardzo trudne wyzwanie, gdyż członków BRICS łączy tylko fakt zaliczenia do gospodarek wschodzących, przy czym Rosję obecnie trudno za taką uznać. Wszystkie te państwa reprezentują odmienne systemy polityczne i gospodarcze, co znacznie utrudnia wypracowanie wspólnych założeń i późniejsze ich wdrożenie. Do tego wszystkie państwa BRICS zazdrośnie strzegą swojej suwerenności, a Indie i Chiny są zawziętymi wrogami i rywalami geopolitycznymi, niekiedy balansującymi na krawędzi wojny o sporną granicę w Himalajach.
Plany rozszerzenia grupy o kolejne państwa takie jak: Arabia Saudyjska, Turcja, Egipt, Iran, czy Algieria jedynie potęgują wymienione problemy, przy czym Saudowie i Irańczycy to kolejni zawzięci wrogowie. W tym formacie, określanym jako BRICS+, należy raczej upatrywać próby stworzenia przez Chiny konkurencji dla G20 – forum regionalnych mocarstw, z którego udało się wyeliminować Zachód.
Niezależnie od wzrastającej wymiany handlowej, głównym spoiwem grupy jest poszukiwanie sposobów na realizację własnych ambicji. Te zaś często są sprzeczne między poszczególnymi państwami. W takich warunkach trudno budować zaufanie, a to jest kluczowe przy tworzeniu i promowaniu nowej waluty.
To nie koniec problemów. Chociaż Szanghaj i Mumbaj aspirują do roli ważnych centrów finansowych i regionalnie już zdobyły taki status, to cały czas daleko im do Nowego Jorku, czy Londynu. Istnienie silnego, niezależnego systemu finansowego jest kolejnym koniecznym warunkiem dla zaistnienia i spopularyzowania nowej waluty. Wreszcie, Rosja stała się obciążeniem dla swoich partnerów – obawa przed staniem się celem wtórnych sankcji komplikuje zacieśnianie współpracy w ramach BRICS.
Poszukiwanie alternatywy dla dolara
Każdy kij ma jednak dwa końce. Szeroki zakres sankcji nałożonych na Rosję przez USA i ich sojuszników, zwłaszcza odcięcie od systemu SWIFT i zamrożenie przechowywanych za granicą rosyjskich rezerw wprawił w ruch inne procesy. Korzystanie z dolara, a także euro stało się bardziej ryzykowne niż dotychczas. Zaczęto więc poszukiwać alternatywy, a cały proces zyskał nazwę de-dolaryzacji.
Tutaj znowu objawia się brak spójności BRICS. De-dolaryzacja jest dla Rosji koniecznością, dla Chin zaś jednym z elementów strategii dążenia do zastąpienia Stanów Zjednoczonych jako globalnego supermocarstwa. Jednak dla RPA i Brazylii, niezbyt narażonych na sankcje, odejście od dolara nie jest sprawą pilną. Jak pokazuje przykład da Silvy, ma to raczej związek z własnymi przekonaniami i ambicjami.
Jego poprzednik Jair Bolosnaro był wobec Pekinu bardzo krytyczny, co w najmniejszym stopniu nie przeszkodziło w rozwoju dwustronnych relacji gospodarczych. Natomiast dla Indii, coraz bliżej współpracujących z USA w zakresie bezpieczeństwa, de-dolaryzacja jest mało istotna. Trzeba pamiętać, że jeśli ktoś krytykuje politykę Waszyngtonu wobec Chin jako za mało radykalną, to jest to New Delhi.
Chiny stawiają na juana
Jeśli jakaś waluta skorzystała na zamęcie spowodowanym rosyjską agresją na Ukrainę, to jest nią chiński juan (renminbi). Udostępnione przez SWIFT dane dotyczące finansowania handlu pokazują, że udział juana w kredytach handlowych – udzielanych w celu ułatwienia transgranicznego przepływu towarów – wzrósł przeszło dwukrotnie, z 2% w lutym 2022, do 4,5% rok później. Tym sposobem chińska waluta zaczęła gonić euro, odpowiadające za 6% kredytów handlowych. Nadal jednak daleko do detronizacji „króla dolara”, który odpowiadał za 84,3% kredytów handlowych realizowanych poprzez SWIFT, chociaż to spadek z 86,8% w lutym ubiegłego roku. Warto jednak pamiętać, że dolar cały czas odpowiada za więcej międzynarodowych kredytów handlowych niż w momencie zakończenia zimnej wojny – w 1989 było to ok. 60%.
Tyle o handlu. Jak wygląda wykorzystanie chińskiej waluty we wszystkich transakcjach dokonywanych poprzez SWIFT? Tutaj pozycja juana jest stabilna od lat i wynosi ok. 2,2%, niewiele ustępując japońskiemu jenowi. Dominują dolar (ok. 41%) i euro (ok. 36%). Za wzrost znaczenia renminbi w kredytach handlowych odpowiada Rosja, której gospodarka przeszła z de-dolaryzacji w juanizację, a oprócz niej kilka innych państw zainteresowanych obchodzeniem sankcji.
Chiny od lat starają się drobnymi krokami umiędzynarodowić swoją walutę, chociaż w ograniczonym zakresie – o czym dalej. W 2018 r. uruchomiły denominowane w juanach kontrakty futures na ropę naftową, których wolumeny handlowe są czasami zbliżone do kontraktów dolarowych na ropę Brent lub West Texas Intermediate. W marcu bieżącego roku Arabia Saudyjska zgodziła się na rozliczanie w juanach części kontraktów na ropę naftową i gaz ziemny zawieranych z Chinami. W tym samym miesiącu chiński koncern naftowy CNOOC i francuski Total zawarły pierwszą umowę w renminbi na dostawę LNG ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Również dostawy węglowodorów z Rosji w coraz większym stopniu rozliczane są w chińskiej walucie.
O ile Moskwa za bardzo nie ma wyboru, to pozostałe transakcje są odbiciem istotnej zmiany zachodzącej w globalnej gospodarce i polityce.
Wraz z rewolucją łupkową w ciągu ostatniej dekady Stany Zjednoczone przeistoczyły się z importera w eksportera ropy i gazu. Spadło więc amerykańskie zainteresowanie Bliskim Wschodem, a tym samym znaczenie petrodolara.
Tymczasem Chiny sprowadzają coraz więcej i więcej surowców energetycznych – w latach 2011-2021 import ropy naftowej wzrósł z 5,7 mln baryłek dziennie do 10,3 mln baryłek dziennie. Arabia Saudyjska odpowiada za 16,4% czarnego złota sprowadzanego przez ChRL i idzie w tej kategorii łeb w łeb z Rosją. W obliczu stale rosnących wolumenów dostaw dla państw-eksporterów bardziej korzystne staje się rozliczenia z ważnym klientem w jego walucie.
Ten sam mechanizm zadziałał w przypadku Brazylii. Podczas wizyty prezydenta da Silvy oba państwa porozumiały się o możliwości rozliczania dwustronnych transakcji w juanach i realach. Do Chin trafia ok. 30% eksportu brazylijskich produktów rolnych, głównie soja, kukurydza, cukier i wołowina. Sama Brazylia z kolei jest największym w Ameryce Południowej odbiorcą chińskich inwestycji. Ich skumulowana wartość pod koniec 2020 roku przekroczyła 66 mld USD. Co nie powinno dziwić, Chińczycy są szczególnie zainteresowani inwestycjami w wydobycie ropy naftowej.
Juan cieszy się rosnącym zainteresowaniem, ale dotyczy to przede wszystkim dwustronnego handlu. Także firmom z państw Zachodu nierzadko bardziej opłaca się prowadzić rozliczenia w renminbi niż w dolarach. Według danych londyńskiego City, w pierwszej połowie ubiegłego roku blisko 1/3 brytyjsko-chińskiej wymiany handlowej była rozliczana w juanach. Natomiast wykorzystanie chińskiej waluty w transakcjach między państwami trzecimi pozostaje marginalne, podobnie jak trzymanie w niej rezerw walutowych.
Żeby było jeszcze ciekawiej, wbrew kasandrycznym wizjom pojawiającym się w mediach, juan jest cały czas poniżej swojego szczytu w rozliczaniu handlu zagranicznego przez same Chiny. W trzecim kwartale 2015 r. było 29%, w pierwszym kwartale br. 23%. Tak przynajmniej mówią dane Ludowego Banku Chin. Powodem tego spadku było obniżenie kursu renminbi i zacieśnienie przez Pekin kontroli nad sektorem finansów.
Tutaj dochodzimy do istotnych przeszkód na drodze do internacjonalizacji juana. Chińska waluta nie jest w pełni wymienialna, a jej kurs jest sztucznie zaniżany. Ażeby zachęcić inne państwa i zagranicznych przedsiębiorców do szerszego wykorzystania juana, musiałby być on w pełni wymienialny, a jego kurs uwolniony, tak by każdy mógł kupować i sprzedawać renminbi kiedy i jak chce. To jednak oznaczałoby utratę pełnej kontroli nad własną walutą, a na to Pekin się nie zgodzi.
Konsekwencje takiego kroku byłyby bowiem bardzo dotkliwe i musiałyby iść w parze z radykalną zmianą modelu chińskiej gospodarki. Ścisła kontrola nad walutą i sektorem finansów umożliwia KPCh niwelowanie ryzyka kryzysu spowodowanego rosnącym długiem publicznym (liczone razem zadłużenie władz centralnych, lokalnych i przedsiębiorstw państwowych), który mógł już przekroczyć 300% PKB. Dzięki w dużej mierze zamkniętemu rynkowi kapitałowymi i silnie administrowanemu systemowi bankowemu, Chiny mogą dowolnie restrukturyzować zobowiązania, co sprawia, że załamanie bilansu płatniczego jest mało prawdopodobne. Taka kreatywna księgowość na wielką skalę.
W stronę walut cyfrowych
Pewną formą ucieczki do przodu może być promowanie cyfrowego juana. Chiny jako pierwsza duża gospodarka wprowadziły w 2020 r. do obiegu oficjalną cyfrową walutę – DCEP – Digital Currency Electronic Payment (system elektronicznych płatności cyfrową walutą). Powody dla których Pekin zdecydował się na taki krok są wielorakie. W polityce wewnętrznej chodziło o rozbicie duopolu Alipay i WeChat Pay w płatnościach elektronicznych (razem kontrolowały ok. 90% rynku), ograniczenie szarej strefy, zwiększenie kontroli nad gospodarką i ograniczenia atrakcyjności bardzo popularnych w Chinach kryptowalut.
W wymiarze międzynarodowym, ChRL zręcznie wypełniają próżnię powstałą w wyniku opieszałości państw Zachodu we wdrażaniu własnych cyfrowych walut. Tym sposobem Chiny stają się aktywnym twórcą międzynarodowych reguł w tym zakresie, co – według samego Xi Jinpinga – ma stać się ważnym elementem budowania konkurencyjnej przewagi chińskiej gospodarki.
O cyfryzacji jako szansie na umiędzynarodowienia juana dość otwarcie mówią chińscy finansiści, jak były prezes Chińskiego Banku Ludowego Zhou Xiaochuan. Zachowują jednak daleko idącą ostrożność. Nie widzą możliwości detronizacji dolara, przynajmniej w najbliższym czasie. DCEP stara się trzymać niski profil, aby uniknąć swojego „momentu Huawei”, gdy po wielkich sukcesach następuje utrata zaufania zagranicznych rządów. Jeszcze większy wpływ miała ostra reakcja z jaką spotkał się Diem (wcześniej Libra), cyfrowa waluta lansowana przez Metę (wcześniej Facebook).
POSŁUCHAJ TAKŻE:
Wielobiegunowy świat walutowy
Niewątpliwie nałożone na Rosję sankcje w wielu przypadkach nie tyle zachęciły, co zmusiły pewne państwa do częściowego odejścia od dolara. Ciekawego przykładu dostarcza Bangladesz, gdzie Rosatom buduje elektrownię jądrową. Odcięcie Rosji od systemu SWIFT sprawiło, że Dhaka musiała znaleźć sposób na uregulowanie wartych 110 mln USD należności. Rozwiązaniem okazał się juan, jednocześnie jednak objawiły się ograniczenia chińskiej waluty. Wpłaty nie będą przechodzić bezpośrednio od klienta do wykonawcy, lecz za pośrednictwem chińskiego banku i prawdopodobnie juany nie zostaną kupione, lecz będą pochodzić z rezerw walutowych Bangladeszu.
Transakcje będą realizowane za pośrednictwem Cross-Border Interbank Payment System (CIPS), chińskiej alternatywy dla SWIFT. CIPS jest kolejnym obok juana beneficjentem sankcji nałożonych na Rosję. Czy jest jednak groźnym konkurentem dla zachodniego systemu płatności? Jeszcze długo nie. CIPS posiada obecnie 1280 członków wysyłających ok. 15 tys. wiadomości dziennie. Dla porównania SWIFT to 11 tys. członków i 50 mln wiadomości dziennie.
Rosja zaczęła aktywnie promować juana jako środek płatniczy w handlu z krajami Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej. Jest to niewątpliwie ważne propagandowo, ale tak naprawdę Moskwa nie ma innego wyjścia.
Państwa globalnego Południa, zwłaszcza te z gospodarkami nastawionymi na eksport, nie są jednak do tego tak chętne. W marcu br. prezydent Indonezji Joko „Jokowi” Widodo zapowiedział stworzenie własnego systemu płatności, alternatywnego i dla SWIFT, i dla CIPS. W następnym miesiącu na spotkaniu ministrów finansów państw Azji Płd.-Wsch. zrzeszonych w ASEAN padła zapowiedź odchodzenia od dolara.
Chińskie media odtrąbiły wielki sukces juana, co nijak ma się do rzeczywistości. Kraje ASEAN chcą bowiem promować rozliczanie wzajemnego handlu we własnych walutach. Dla państw na co dzień doświadczających nadmiernej chęci Pekinu do stosowania nacisków gospodarczych w celu wymuszenia ustępstw politycznych, zamiana dolara na juana nie przynosi żadnych efektów. Grą wartą świeczki jest natomiast większa niezależność od któregokolwiek z mocarstw. W podobnym kierunku zmierzają Arabia Saudyjska i ZEA, które chcą wprowadzić wspólna cyfrową walutę w celu ułatwienia dwustronnego handlu. Jeśli pomysł okaże się sukcesem, zapewne wzbudzi zainteresowanie innych państw Bliskiego Wschodu.
Zmierzamy zatem w stronę „wielobiegunowego świata walutowego”, żeby posłużyć się określeniem lansowanym przez Gillian Tett z Financial Times. Nie oznacza to detronizacji dolara, a raczej sprowadzenia amerykańskiej waluty do roli „pierwszego wśród równych”. Tett zwraca uwagę, że dolar nie zasługuje może na zwycięstwo w konkursie piękności, ale dla wielu inwestorów jest „najmniej brzydką opcją w bardzo paskudnym świecie”, ze względu na gęstą sieć powiązań i najbardziej na świecie rozwinięty rynek finansów.
Jak zresztą zwracają uwagę ekonomiści tacy jak Jim O’Neill i Michael Pettis, taki obrót spraw może okazać się dla dolara bardzo dobry. Mniejszy popyt na „zielone” oznaczałby, że Stany Zjednoczone nie musiałyby utrzymywać tak dużego deficytu, aby zrównoważyć światowe zapotrzebowanie na aktywa dolarowe. Taki stan rzeczy jest konsekwencją słabego popytu wewnętrznego w krajach utrzymujących duże nadwyżki handlowe, takich jak Chiny. Dlatego też Pekin popularyzuje juana, tam gdzie mu to wygodne, ale nie jest zainteresowany nadmiernym osłabieniem dolara.
Taka zmiana podkopałaby nie tylko chiński model gospodarczy. Stąd, mimo szumnych deklaracji, nie widać by BRICS miało interes poważnie dążyć do wyparcia systemu opartego na dolarze. Oczywiście, w dłuższej perspektywie zmiany są nieuniknione. Jak jednak zauważa Pettits, zmiana dominującej globalnej waluty to nie zmiana koloru koszuli, zajmuje nieporównanie więcej czasu.
Gdzie zatem w tym wszystkim waluta BRICS? Tam gdzie do tej pory – w sferze ekonomicznych dywagacji i politycznego teatru. Chiny stawiają na promocję juana, co nie powinno dziwić – są w końcu drugą gospodarką globu i odpowiadają za 60% produkcji przemysłowej BRICS. Spośród przywódców państw grupy tylko da Silva mówi obecnie o wspólnym pieniądzu, reszta najwyraźniej nie jest tym zainteresowana.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.