W nowożytności Kościół doświadczył i „jansenistycznego” kryzysu skrupułów, i oświeceniowego wymagania „religii rozumu” – oba te czynniki pozostały jak trujący osad, szkodzący także dopuszczaniu do Komunii dzieci, zawsze nie dość gorliwych i nie dość świadomych. Ale średniowieczna norma dyscyplinarna („zaraz po dojściu do używania rozumu”) pozostawała w mocy, przynajmniej teoretycznie. Trzeba więc było tylko powiedzieć mocno – i dokument z 1910 to uczynił – że to „używanie rozumu” pojawia się zwykle już około 7 roku życia, a polega na elementarnym odróżnianiu dobra i zła, a także odróżnianiu Chleba eucharystycznego od zwykłego chleba. Nie trzeba większej wiedzy katechizmowej; wystarczy sam fundament i cześć dla Sakramentu Ołtarza, pragnienie Eucharystii.
W religijnym rozwoju każdego katolika jest taki moment, gdy przystępuje on po raz pierwszy do Komunii świętej. W pamięci i religijnej świadomości większości z nas kojarzy się to z jednym z początkowych lat wieku szkolnego, a więc nadal z dzieciństwem – a także z odbywającą się na wiosnę uroczystością parafialną, z przygotowaniami na katechezie i z pierwszą spowiedzią, z kupowanymi z tej okazji garniturkami, sukienkami (i albami), ze zjazdem rodzinnym, przyjęciem i prezentami…
Także nie nasza osobista, lecz pamięć obecna w pokoleniach przechowuje – choćby w pięknych obrazach malarzy XX i XIX wieku – splendor wydarzenia nazywanego Pierwszą Komunią: uwagę artystów przyciągało zwłaszcza nadnaturalne piękno dziewcząt przybranych w biel jak panny młode. Zauważamy, że na obrazach z różnych okresów ich wiek waha się dość wyraźnie: czasami są jak nasze „pierwszokomunistki” z drugiej czy trzeciej klasy podstawówki, a chyba częściej – na tych starszych przestawieniach – wyglądają znacznie dojrzalej, jak zbierające się do dojrzałości podlotki.
Te wrażenia nie mylą: wiek dopuszczenia do Sakramentu Ołtarza mocno się zmieniał w ciągu ostatnich dwustu lat. Dlaczego i w jaki sposób?
Gorliwość i (czy?) częstotliwość
Próba zrozumienia tego wymaga najpierw, żebyśmy sprawę I Komunii widzieli na tle Komunii świętej w ogóle. Jest jasne, że nie istnieje Msza święta bez Komunii – w tym sensie, że spożycie Ofiary Pańskiej, pod obiema postaciami chleba i wina, jest jednym z niezbędnych aktów celebransa. Krótko mówiąc, ksiądz nie może odprawić Mszy bez przystąpienia do Komunii – to zresztą oczywiste, że przynajmniej kapłan powinien wytrwać w Wieczerniku i pod Krzyżem aż do zjednoczenia z ofiarą Zmartwychwstałego („Czy i wy chcecie odejść?”). To opisuje miarę tzw. pełnego udziału dla każdego – ale z drugiej strony nie oznacza, że wśród wiernych uczestniczy we Mszy tylko ten kto przystępuje do Komunii. Stopni uczestnictwa wiernych było i jest zawsze sporo, a mieszczą się na nich zarówno ci zawsze gotowi do spożywania Ciała Chrystusowego, jak i ci z ciągłymi lub częstymi przeszkodami, a jednak przychodzący i modlący się Mszą.
Ta szeroka przestrzeń między pełnym udziałem i bardzo zredukowanym udziałem widoczna jest również w dziejach Kościoła i dziejach praktyki komunijnej wiernych. Obserwujemy tu w ciągu upływających wieków przeplatanie się okresów intensywniejszego korzystania przez wiernych ze stołu Pańskiego – i jakby zupełnego przeciwieństwa, czyli skrajnie rzadkiego przystępowania do Komunii. Pamiętajmy przy tym, że również okresy, w których normą jest dla wiernego chrześcijanina ewentualnie przyjmowanie Eucharystii na każdej Mszy, na której jest, nie będą takie same: dzisiaj oznacza to dla wielu codzienną Komunię, lecz w początkach chrześcijaństwa Eucharystię sprawowano długo tylko w niedziele, więc najgorliwsi musieli się ograniczyć do tego rytmu.
Z drugiej strony epoki minimalnej praktyki komunijnej wiernych wcale nie musiały być czasem nielicznych celebracji i pustych kościołów – wręcz przeciwnie, np. w późnym średniowieczu duża frekwencja na Mszach, duża liczba tych ostatnich i żarliwa pobożność eucharystyczna (Boże Ciało!) połączyła się dziwnie z przystępowaniem do Komunii tylko „od wielkiego dzwonu”, w nieliczne święta.
Taka przez wieki była praktyka komunijna nie tylko przeciętnych parafian, ale i – odpowiednio pomnożona – wielu świętych. Dość rzadko jak na nasze standardy przyjmował Komunię św. Franciszek z Asyżu, św. Joanna d’Arc, nawet św. Teresa z Avila, choć mistyczka i zakonnica kontemplacyjna. Z drugiej strony – swoistym potwierdzeniem jakiejś resztki wiary bywały i gesty takie jak powstrzymanie się od Komunii – istnieje domysł, że np. tak było z Napoleonem I i jego powstrzymaniem się od Komunii na Mszy koronacyjnej.
Widzimy więc, że nie można podsumować całego tego skomplikowanego obrazu twierdzeniem, że wzorowa gorliwość to jak najczęstsza Komunia święta, a przyjmowanie Komunii tylko „raz około Wielkiejnocy” to obojętność. Różnie z tym bywało – i np. mechaniczne zaaplikowanie tej „reguły” w wielu parafiach na Zachodzie w latach 70. wieku XX sprawiło, że do Komunii zaczęło się chodzić „całymi ławkami”, nie zważając na dawne ostrzeżenia przed świętokradztwem (i polecenie świętego Pawła, by ostrożnie badać siebie, a nie spożywać Ciała Pańskiego niegodnie: 1 Kor 11,27-30). Rutynowa Komunia święta, przyjmowana „bo tak wypada”, zapewne nie jest rozwiązaniem lepszym niż Komunia dozowana przez naszych dziadków czy pradziadków według zasady „tylko jeden raz zaraz po spowiedzi”.
Wsparcie dla duszy w niespokojnych czasach
Niemniej: godne przyjmowanie Ciała Pańskiego często – jest oczywiście czymś lepszym od komunikowania rzadko, jedynie świątecznie. Upomniał się o to Pius X, gdy w 1905 r. zachęcał do częstej, nawet codziennej Komunii świętej wiernych, przy zachowaniu zwykłych warunków dobrego przygotowania. Wydany wówczas z polecenia papieża wiekopomny dekret Sacra Tridentina Synodus niewątpliwie otworzył okres intensywnego ruchu eucharystycznego w całym Kościele, w tym i wśród świeckich. Częsta i codzienna Komunia święta opromieniła życie szeregu ludzi pobożnych i świętych w burzliwym XX wieku.
Ale jak to wszystko ma się do Pierwszej Komunii, czyli dopuszczenia do Eucharystii kogoś kto wcześniej otrzymał chrzest?
Podstawowe sprzężenie zwrotne wydaje się tu oczywiste: logika szerokiego dostępu do Eucharystii powinna działać w kierunku jak najmniej skomplikowanego dopuszczenia do niej także pierwszy raz – zaś logika skrupułu będzie pracowała na rzecz jego odwlekania i poprzedzania różnymi praktykami oczyszczającymi. Tak zresztą, całkiem słusznie, przedstawiana jest nam historia zmiany w prawodawstwie kościelnym na początku XX wieku – zmiany polegającej na tym, że św. Pius X otworzył możliwość znacznie wcześniejszego dopuszczania dzieci do I Komunii.
Przypomnijmy: w wieku XIX do Pierwszej Komunii przystępowała młodzież kilkunastoletnia (w wieku 10-12 lat lub nawet 12-14), a więc jednak nieco lub o wiele starsza niż nasi pierwszokomuniści (dzisiaj to jest zwykle około 9/10 roku życia) – i niekoniecznie oznaczało to otwarcie drogi do np. coniedzielnego „pełnego udziału” we Mszy świętej. Po Pierwszej przychodziła, czasami aż po roku, Druga Komunia – i dopiero powoli częstotliwość zbliżała się do „dorosłej”, też raczej rzadkiej w przypadku zwykłych świeckich. Zapewne dziś patrzymy na to z osłupieniem – a nie bez pewnej racji dopatrujemy się w tym, jak się zwykło mówić, „wpływów jansenistycznych”, czyli działania skrupułu co do czystości duszy. W każdym razie zdajemy sobie sprawę ileż nadzwyczajnej odświętności jest nie tylko w pierwszokomunijnych ubraniach, lecz i w przekazanych z tego czasu świadectwach – z pamiętników i modlitewników – o duchowym podekscytowaniu tym, że „jutro znowu przystąpię do Komunii”.
Papież Pius X widział to inaczej. Wychodził raczej z prostych wymagań ewangelicznych – z których wynikało i to, że „spożywanie Ciała” jest niezbędne do zbawienia, i to, że Pan chce, aby pozwalać dzieciom przychodzić do Niego. Na dodatek te już mocne akcenty z Objawienia należało czytać na tle coraz szybszej zmiany świata, w której np. wybitny francuski poeta -konwertyta Charles Péguy dostrzeże wpływową i skuteczną „konspirację przeciw temu, co duchowe”. Istniało coraz większe zagrożenie, że wielu odpadnie od wiary i religii zanim uzyska wsparcie i siłę w Eucharystii. Należało więc przyspieszyć spotkanie z Chrystusem eucharystycznym. I papież Pius X zrobił to.
Wydany za sprawą papieża dekret Kongregacji Sakramentów Singulari quaedam z r. 1910, w sprawie wcześniejszej I Komunii świętej jest bardzo ciekawą i pożywną lekturą. Rozumowanie łączy tam harmonijnie cześć Najświętszego Sakramentu i zdroworozsądkowe, realistyczne, wielkoduszne podejście do duszpasterstwa sakramentalnego dzieci. A chociaż decyzja wyglądała jak jakaś „rewolucja” (tak przedstawia się to najczęściej w pobożnych książkach), była przecież jedynie realizacją bardzo dawnych rozstrzygnięć Kościoła: już w 1215 r. Sobór Laterański IV uznał, że obowiązek (!) przystępowania do Komunii (oczywiście w rozmaitej częstotliwości, lecz nie rzadziej niż raz w roku) zaczyna się wraz z „dojściem do używania rozumu”. Pius X nie dokonywał więc w XX w. romantycznej rewolucji „przeciw zmurszałej tradycji”, lecz po prostu w imię Tradycji wystąpił przeciw sprzecznym z nią aktualnym obyczajom kościelnym.
POSŁUCHAJ TAKŻE: [PODCAST] Europa będzie chrześcijańska albo nie będzie jej wcale | Kaszczyszyn | Kita | Maciejewski
Pozwólcie dzieciom…
Minęły wieki od rozstrzygnięcia średniowiecznego soboru. W nowożytności Kościół doświadczył i „jansenistycznego” kryzysu skrupułów, i oświeceniowego wymagania „religii rozumu” – oba te czynniki pozostały jak trujący osad, szkodzący także dopuszczaniu do Komunii dzieci, zawsze nie dość gorliwych i nie dość świadomych. Ale średniowieczna norma dyscyplinarna („zaraz po dojściu do używania rozumu”) pozostawała w mocy, przynajmniej teoretycznie. Trzeba więc było tylko powiedzieć mocno – i dokument z 1910 to uczynił – że to „używanie rozumu” pojawia się zwykle już około 7 roku życia, a polega na elementarnym odróżnianiu dobra i zła, a także odróżnianiu Chleba eucharystycznego od zwykłego chleba. Nie trzeba większej wiedzy katechizmowej; wystarczy sam fundament i cześć dla Sakramentu Ołtarza, pragnienie Eucharystii. Oczywiście pierwszą Komunię miała poprzedzić pierwsza Spowiedź.
Co ciekawe, sprawę oceny czy ów „wiek rozeznania” nadszedł w danym przypadku, zostawiano – tak jak to mówił stary Katechizm potrydencki z 1564 r. – rodzicom, spowiednikowi i proboszczowi. Przeciwstawiano się określaniu odgórnie jakiegoś jednego wieku dla pierwszej Komunii – gdyż w poszczególnych przypadkach mogło być to trochę wcześniej niż lat 7 lub trochę później… Dokument rzymski ostro krytykował decyzje lokalnych synodów wyznaczające tu określony wiek dopuszczenia dla wszystkich dzieci.
Założeniem więc była indywidualizacja tej ważnej sprawy: w zasadzie nie sugeruje się tam żadnej uroczystości zbiorowej „dla dzieci” – raczej chodzi o pierwsze przyłączenie się pewnej młodej duszy do drogi dorosłych. Zaproponowane rozwiązanie porusza swoją trzeźwą prostotą: pewnego dnia, po rozeznaniu przez rodziców i księdza, dziecko przystępuje pierwszy raz do Komunii świętej, z dorosłymi. Deo gratias.
Aby uniknąć tu zaniedbań, zarządzono też, że poza tym ma być raz w roku urządzana przez proboszcza „Komunia generalna”, dla tych dzieci, które nie zostały dopuszczone do Komunii indywidualnie, choć są już we właściwym wieku i kondycji. Ciekawe rozwiązanie.
Czytając rozporządzenia promowane przez św. Piusa X, ma się poczucie, że nie wszystko z jego litery i ducha przeniknęło realnie do praktyki duszpasterstwa sakramentalnego. W praktyce przecież mamy i mechaniczne łączenie I Komunii z określonym wiekiem szkolnym, i nawet (ostatnio) znowu tendencję do przesuwania tego wieku w górę, i ideę, że przygotowanie polega na sporym materiale wiedzowym… Dopuszczanie dzieci w wieku lat 7 (lub niżej) jest rzadkim wyjątkiem, a wyobrażenie o indywidualnej I Komunii świętej (bez wielkiej parafialnej fety z przemówieniami) jest raczej obce powszechnym wyobrażeniom.
A jednak istniał i istnieje nadal i ten wąski nurt realizacji bardzo tradycyjnego zamysłu Kościoła, o który upominał się Pius X. Bardzo dużo zależy tu od rodziców – ich własnej praktyki sakramentalnej i rodzicielskiej uwagi na dusze ich dzieci. Potem też dużo zależy od wrażliwości spowiedników i proboszczów, rzeczywiście.
Pokarm na drogę
Widzieliśmy, że w zamyśle papieża Piusa X indywidualna I Komunia miała pozostawać w harmonii z istnieniem parafialnej „generalnej Komunii” raz w roku (niejako: last minute dla maruderów). W naszej dzisiejszej rzeczywistości kościelnej są one natomiast przedstawiane czasem jakby w konflikcie i rywalizacji – a na pewno z odwróconymi proporcjami: „normalna” jest ta doroczna Pierwsza Komunia, zbiorowa i „klasowa”, a „nadzwyczajna” – ta indywidualna i nie związana z określonym etapem edukacji szkolnej, „wczesna I Komunia”. Znów tu i tam daje o sobie znać skrupuł „czy aby dzieci z drugiej/ trzeciej klasy są dostatecznie przygotowane intelektualnie” – i tendencja, żeby odsuwać I Komunię dla całego rocznika (!). Wzgląd dydaktyczny wygrywa z nadprzyrodzonym, tak jakby Komunia była nagrodą za egzamin z religii, a nie – jak mówił np. Sobór Trydencki w 1551 r. – Pokarmem na trudną drogę, Lekarstwem przeciw małym potknięciom i przeciw pokusom potknięć wielkich.
Oczywiście: cieszmy się tym, co mamy. Każdej wiosny polskie kościoły wypełniają się „pierwszokomunistami”, są oni tłumni i widoczni, podchodzą do Komunii długimi szeregami. Pierwsza Komunia pozostaje wydarzeniem społecznym, zjazdem rodzinnym – to niemało. Potem „biały tydzień”. Nie wydaje się, żeby miało to z zasady szkodzić wymiarowi duchowemu, najważniejszemu.
Co nie zmienia faktu, że warto o Pierwszej Komunii myśleć nie tylko przez pryzmat pięknego zdjęcia klasowego przed kościołem – lecz przede wszystkim przez pryzmat pierwszego pełnego sakramentalnie zjednoczenia się młodej duszy z Ofiarą Pana, z Chrystusem eucharystycznym. A wówczas może i intencje z dokumentu Piusa X oraz stojąca za nimi Tradycja okażą się najważniejsze w naszych rodzinnych przygotowaniach.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.