Wysyłanie w ciągu roku co najmniej kilkudziesięciu alertów o standardowych sytuacjach powoduje dewaluację narzędzia, które miało służyć jedynie do informowania o stanach naprawdę wyjątkowych. Przypuszczam, że dzisiaj zdecydowana większość osób, otrzymujących alerty RCB, puszcza je po prostu mimo uszu. Albo już je zablokowała.
Był upalny dzień, gdy zwiedzałem Twierdzę Boyen w Giżycku – założenie forteczne z połowy XIX wieku, potem wielokrotnie przebudowywane, pierwotnie zaproponowane i pomyślane przez pruskiego generała Hermanna von Boyena, od którego fort wziął nazwę. W pewnym momencie na mój telefon nadszedł alert Rządowego Centrum Bezpieczeństwa. RCB ostrzegało mnie, że jest gorąco – jakbym tego nie czuł – i zalecało, żeby unikać wysiłku fizycznego oraz pić dużo wody. Poprzedniego dnia dostałem identyczne ostrzeżenie.
W przeszłości RCB ostrzegało mnie o gradobiciach, wichurach czy opadach śniegu w zimie. Robiło to już tyle razy, że uznałem, iż mam dość. To nie ostrzeżenia, ale zwykły spam. Postanowiłem kanał RCB zablokować.
Inflacja ostrzeżeń
Ktoś mógłby powiedzieć: ale jaki to problem i o co w ogóle kruszyć kopię? Przecież alerty RCB nikomu nie robią krzywdy. Niech sobie będą, a może komuś uratują zdrowie czy nawet życie. To jednak bardzo powierzchowne podejście. Tego typu instrumenty i działania państwa nie są neutralne. Mają swoje skutki społeczne i psychologiczne, być może nieuwzględniane i niezakładane przez autorów systemu, niemniej chyba jednak gdzieś u podstawy takich projektów leżące.
W założeniu alerty RCB to system, który – tu cytuję za rządową stroną – ma ostrzegać „tylko w wyjątkowych sytuacjach, które realnie mogą zagrażać życiu i zdrowiu człowieka”. Jak wiadomo, RCB wydawało już komunikaty niemające z tym nic wspólnego, w tym najsłynniejszy o II turze wyborów prezydenckich w 2020 r.: „II tura wyborów prezydenckich w niedzielę 12.07. Osoby 60+, kobiety w ciąży oraz osoby niepełnosprawne będą mogły głosować w komisjach wyborczych bez kolejki”. W jaki sposób II tura wyborów prezydenckich realnie zagrażała życiu i zdrowiu człowieka – tego nie wytłumaczono do dzisiaj.
Ale czy zwykłe o danej porze roku zjawiska pogodowe takie przesłanki spełniają? Przecież temperatura rzędu 30 stopni w lipcu nie jest niczym nadzwyczajnym, podobnie jak nie są niczym niezwykłym w zimie opady śniegu, gołoledź czy nawet zamieć śnieżna. Wysyłanie w ciągu roku co najmniej kilkudziesięciu alertów o takich standardowych sytuacjach powoduje dewaluację narzędzia, które miało służyć jedynie do informowania o stanach naprawdę wyjątkowych. Przypuszczam, że dzisiaj zdecydowana większość osób, otrzymujących alerty RCB, puszcza je po prostu mimo uszu. Albo już je zablokowała, uznając za rządowy spam.
W kierunku państwa wszechmogącego
Jednak degradacja instrumentu, który być może w pewnych okolicznościach mógłby być przydatny, to tylko jeden ze skutków. I nie najpoważniejszy. Ten akurat jest widoczny nawet na pierwszy rzut oka. Trudniej natomiast wychwycić ten głębszy, dla wielu osób niezrozumiały: kształtowanie ludzkiego zachowania w taki sposób, żeby obywatele stawali się coraz mniej samodzielni. Idea państwa wszechmogącego, którą wyznają rządzący etatyści-paternaliści, tłumaczy to znakomicie.
Niektórzy argumentują, że alerty RCB są potrzebne starszym ludziom. Otóż akurat im są potrzebne najmniej. Starsze osoby dożyły swojego wieku, przez większość życia nie mając ani internetu, ani telefonów komórkowych, ani tym bardziej alertów RCB. I jakoś dały radę. Starsze osoby mają wpojone naturalne odruchy i zachowania, co wynika ze zwykłego doświadczenia życiowego. Wiedzą, co robić w określonych okolicznościach. Pamiętają fale upałów z przeszłości czy zimę stulecia z przełomu lat 1978-79. Żadnych alertów RCB wtedy nie było. Można sobie było najwyżej posłuchać komunikatów w radiu.
Natomiast jakaś część ludzi – szczególnie tych młodszych – poprzez takie bodźcowanie zostanie nauczona odruchu warunkowego: rząd nadaje wiadomość – należy zrobić to i to. Ba, niektórzy poczują się jeszcze bardziej zwolnieni z odpowiedzialności za samych siebie niż dotychczas.
Przecież rząd o nas dba, ostrzega, żebyśmy dużo pili, martwi się o nas. Jeszcze moment, a alerty RCB zaczną nas zimą instruować, żebyśmy założyli czapkę i rękawiczki, a latem – posmarowali się kremem przeciwsłonecznym. Bo niby dlaczego nie? Przecież jeśli uznamy, że trzeba obywatela przestrzegać przed normalną w lecie temperaturą, bo to zagraża jego zdrowiu lub życiu, to tak samo możemy uznać, że niewłaściwy ubiór także może takie zagrożenie stworzyć. Zimą można dostać odmrożeń albo zapalenia płuc, latem doznać poparzenia słonecznego.
W istocie jest to oduczanie ludzi samodzielnego myślenia i brania odpowiedzialności za siebie. Z czasem, szczególnie dla młodszych pokoleń, normą może się stać brak zdolności do samodzielnego podejmowania decyzji.
Być może wielu uzna to dzisiaj za przesadę i fantastykę. Byłoby to jednak świadectwo krótkowzroczności i braku umiejętności rozumienia długoterminowych skutków tego typu działań. Postawy społeczne i ludzka psychika nie są kształtowane w kilka miesięcy czy nawet kilka lat, lecz to nie znaczy, że w ogóle nie da się ich lepić – właśnie za pomocą tego typu narzędzi.
Agresywna Super-niania
Nie ma żadnego powodu, dla którego państwo miałoby swoich obywateli niańczyć. Z pewnością uzasadnieniem nie może być to, że brak rozsądku obywateli będzie oznaczał koszty ponoszone przez budżet. Jeśliby uznać tego typu argumentację, to trzeba by przyznać, że obywatele są własnością państwa. Oznaczałoby to, że nie ma właściwie granic w ustawianiu nam życia przez państwo, bo ogromna część ludzkich zachowań niesie z sobą jakieś zagrożenie, którego skutki finansowe ponosi potem właśnie państwo. Szczególnie gdy samo przyznało sobie kompetencje w zbyt wielu dziedzinach życia.
W dodatku efekty niańczenia obywateli przez państwo pozostają niemierzalne. W każdym razie nikt nie zrobił do tej pory badań na temat skuteczności alertów RCB typu: „Jutro silny wiatr, przymocuj przedmioty na balkonie”. Nie jest też uzasadnieniem stwierdzenie, że „jeśli pomoże to choć jednej osobie, to warto”. Nie – skuteczność na poziomie jednej osoby nie może tłumaczyć wprowadzania rozwiązań, oddziałujących na całą populację, pomijając już ich koszt finansowy. Gdyby jednak nawet okazało się, że ta skuteczność jest większa i dotyczy nie jednej, ale setek tysięcy osób (bardzo wątpliwe), i tak nie byłoby to uzasadnieniem dla agresywnego paternalizmu tego typu. On zawsze musi się skończyć częściową realizacją którejś ze złowrogich antyutopii, w których dobrotliwe napomnienia przechodzą z czasem w nakazy, regulujące najbardziej prywatne sfery naszego życia.
CZYTAJ TAKŻE:
Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego