WARZECHA: Nic nie musimy

Nie musimy się do niczego przyzwyczajać, ani powoli, ani szybko. Nie musimy niczego głupiego akceptować. Nie musimy godzić się na ograniczanie naszych praw, wolności i prywatności. Nikt tego rzekomego przymusu nie uzasadnia i nic dziwnego – nie ma on bowiem żadnych podstaw.

Trafiłem niedawno na tekst, opisujący kolejne sposoby na utrudnianie życia kierowcom, a tak naprawdę – na uprzykrzenie im życia tak bardzo, żeby przestali używać samochodów. Bo że na końcu tej drogi jest cel – pozostawiam na boku, na ile realny – w postaci całkowitego skasowania w Europie indywidualnej, dostępnej praktycznie dla każdego motoryzacji, trudno już mieć wątpliwości.

Tekst opisywał stworzenie w Amsterdamie strefy „Tempo 30”, mającej objąć 80 proc. ulic w mieście. Odwoływał się też do innych podobnych przypadków na naszym kontynencie. Jest też w tym kontekście mowa o Gdańsku, a także o Warszawie, gdzie prezydent Rafał Trzaskowski ma identyczny plan. Oczywiście uzasadnienie wszędzie jest identyczne: zmniejszenie liczby wypadków.

 

***

Tu pozwolę sobie na dygresję – ale istotną. Tak zwana „wizja zero”, która jest też oficjalnym celem UE, a więc doprowadzenie do sytuacji, gdy nikt na drogach w Unii nie będzie ginąć, jest wizją szaleńca i totalitarysty. Niemal każda ludzka działalność może potencjalnie prowadzić do zagrożeń, do wypadków i do czyjejś śmierci. W niektórych sprawach jest o to łatwiej, w innych trudniej, ale ogólnie rzecz biorąc wypadki, nieszczęśliwie zdarzenia i śmierć z nich wynikająca są od zawsze częścią ludzkiego życia. Można zmierzać do zmniejszenia liczby takich wypadków, ale w którymś momencie to dążenie zaczyna godzić w naszą wolność i swobodę działania, ponieważ w wielu dziedzinach nie da się zredukować zagrożeń poniżej pewnego poziomu właśnie bez znaczącego uderzenia w wolność.

Natomiast „wizja zero”, czyli już nawet nie redukcja, ale całkowita eliminacja ofiar śmiertelnych w dziedzinie potencjalnie jednak dość niebezpiecznej, jaką jest indywidualny transport drogowy, w oczywisty sposób wymaga radykalnego ograniczenia wolności, w tym prawdopodobnie wprowadzenia nowych metod kontroli nad obywatelami, uderzających poważnie w naszą prywatność.

Problem w tym, że ludzie tej zależności w większości nie rozumieją, a na zapowiedź zmniejszenia liczby ofiar reagują entuzjastycznie, bo przecież kto nie chciałby, żeby mniej ludzi umierało w wypadkach?

 

***

Wracając do wspomnianego tekstu – pojawia się w nim rytualne zdanie, które przewija się w tysiącach, a pewnie i dziesiątkach tysięcy podobnych tekstów, materiałów informacyjnych, filmów nie tylko poświęconych zmianom w motoryzacji, ale wielu innym kluczowym dziedzinom: ochronie naszej prywatności, zakresowi swobód, polityce klimatycznej i tak dalej. Zdanie to brzmi (cytując w wersji z przywoływanego tekstu): „Powoli musimy jednak przyzwyczajać się do podobnych rozwiązań”.

Człowiek, który nie pochłania tego typu artykułów bezmyślnie, w tym miejscu powinien sobie zadać pytanie: a właściwie – dlaczego „musimy”? To nigdy nie zostaje wyjaśnione. Zdaniem autorów tekstów, którzy wplatają do nich owo magiczne sformułowanie, istnieją widocznie jakieś przemożne, być może kosmiczne siły, a może jest to, jak u Hegla, sama siła dziejów, które kształtują bieg historii i nic się z nimi nie da zrobić. Musimy – i już.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Autorzy nigdy nie starają się niczego analizować albo drążyć. W tekście, który przywołuję, nie tylko nie ma śladu refleksji nad opisanym przeze mnie wyżej konfliktem pomiędzy bezpieczeństwem a wolnością – nawet trudno tego oczekiwać, to zbyt abstrakcyjny poziom jak na tekst na portalu motoryzacyjnym. Ale nie ma tam nawet najmniejszej próby sięgnięcia po dane, żeby zobaczyć, jakie są praktyczne skutki wprowadzanych zmian. Albo jakiejś wątpliwości dotyczącej tego, czy podobne regulacje nie podważają w ogóle sensu posiadania samochodu. Jest po prostu stwierdzenie: musimy się przyzwyczaić, musimy zaakceptować. A to strefę „Tempo 30”, a to strefy czystego transportu, a to znów dyrektywę EPBD czy wymuszane przejście na elektromobilność, system ESG, odejście od fizycznego pieniądza i dążenie do CBDC albo pożegnanie się z komfortem codziennego życia, bo trzeba walczyć o klimat.

Otóż, proszę państwa – nie. Niczego nie musimy. Nie musimy się do niczego przyzwyczajać, ani powoli, ani szybko. Nie musimy niczego głupiego akceptować. Nie musimy godzić się na ograniczanie naszych praw, wolności i prywatności. Nikt tego rzekomego przymusu nie uzasadnia i nic dziwnego – nie ma on bowiem żadnych podstaw.

 

Jeśli jednak odpowiednio duża liczba osób w odpowiednio dużej liczbie stacji telewizyjnych i radiowych, w wystarczająco wielu gazetach i na wystarczająco wielu portalach przeczyta, że „musimy się przyzwyczaić” – to zadziała stara zasada goebbelsowska: uwierzą, że jest to jakaś oczywista prawda i tylko idiota mógłby się z nią nie zgadzać. No bo, panie, skoro w tylu miejscach piszą, że „musimy”, to chyba faktycznie musimy. I o to właśnie chodzi: żeby wpoić odbiorcom przekonanie o istnieniu tego przymusu, opartego na jakiejś tajemnej mocy i niemal transcendentnym fundamencie.

Idzie również o to, żeby nikt nie zadawał pytań o źródła decyzji i osoby je podejmujące. Bo skoro imperatyw ma charakter niemalże magiczny i promieniuje z nieznanego miejsca – może z całego wszechświata, jak jakaś kosmiczna moc docierająca do Edyty Górniak – to przecież niedorzeczne byłoby pytanie o to, kto podejmuje konkretne decyzje, dlaczego to robi i czy przypadkiem nie czerpie z tego jakichś korzyści. Mamy nie drążyć, nie dopytywać, nie szukać w źródłach i dokumentach. A nawet, jeśli ktoś by nam powiedział, kto konkretnie stoi za określonymi decyzjami – to przecież on też jedynie realizuje ów Kosmiczny Przymus. Jest tylko trybikiem w Wielkiej Maszynie Przymusu Wszechświata.

Otóż trzeba to kłamstwo odkręcać i powtarzać w kółko: NIC NIE MUSIMY. Nie ma żadnego determinizmu historycznego. Żadna kosmiczna siła do niczego nas nie zmusza. Wszystkie absurdy, które coraz bardziej wykoślawiają nasze życie, szczególnie w Unii Europejskiej, nie zostały objawione przez Najwyższą Istotę (bo przecież nie przez Boga, bądźmy poważni) i podane na kamiennych tablicach – czy może raczej na tablecie.

Decyzje podejmują konkretni ludzie, którymi kierują różne powody: fanatyzm, głupota, naiwna wiara w możliwość zaprowadzenia na świecie powszechnego dobra za pomocą przepisów, chciwość, bieżąca potrzeba polityczna, korupcja. Tylko od nas zależy, czy będziemy się na to godzić czy nie.

Godzić się zaś nie musimy.

Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
(1975) publicysta tygodnika „Do Rzeczy”, oraz m.in. dziennika „Rzeczpospolita”, „Faktu”, „SuperExpressu” oraz portalu Onet.pl. Gospodarz programów internetowych „Polska na Serio” oraz „Podwójny Kontekst” (z prof. Antonim Dudkiem). Od 2020 r. prowadzi własny kanał z publicystyczny na YouTube. Na Twitterze obserwowany przez ponad 100 tys. osób.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!