W podgrzanej atmosferze ulicznego politycznego sporu często stosujemy jako epitety słowa „bolszewizm” i „faszyzm” naprzemiennie. To niesłuszne nie tylko z powodu innej wizji gospodarki, ale i innej socjologii obu ruchów. Bolszewizm zasadniczo odsuwał na bok lub wręcz likwidował wszystkie niebolszewickie elity – faszyzm w większości je kooptował.
Zagadnienie to bodajże najlepiej naświetlił ojciec amerykańskiej socjologii politycznej Barrington Moore Jr. w swojej klasycznej książce „Social Origins of Dictatorship and Democracy (1966). Moore wyłożył, zdaniem wielu, podstawy dwudziestowiecznej socjologii politycznej. Powszechne dziś założenie, że nie ma nowoczesnej demokracji liberalnej bez szerokiej klasy średniej pochodzi w dużej mierze właśnie z historycznych dociekań Moore’a. Był on, zresztą, w sensie posługiwania się pewną aparaturą badawczą określany jako neomarksistą. Uważał bowiem, że kluczowa dla polityki i społeczeństwa jest dynamika klasowa. Nie popierał jednak bynajmniej marksizmu jako projektu politycznego. Wprost przeciwnie, pracował jako analityk dla OSS, poprzedniczki CIA, stworzył na uniwersytecie Harvarda Russsian Center, które w zimnej wojnie zajmowało się białym wywiadem na rzecz USA.
Sam pochodził z wpływowej i bardzo zamożnej nowo-angielskiej rodziny, niezależnie jednak od tego uważał, że zdrowe społeczeństwo opiera się na silnej klasie średniej.
Bez middle class, w wyniku procesów modernizacyjnych, społeczność wystawia się bowiem na dwojakiego typu rewolucje: rewolucje od dołu, w których mała grupka zawodowych aktywistów podburza masy (w Chinach i Rosji carskiej głównie masy chłopskie) i rozpoczyna rzeź elit lub też tzw. „rewolucję od góry” angl. revolution from above. Ten drugi typ rewolucji powstaje z mariażu konserwatywnych elit i słabiutkiej klasy średniej po to, aby kontrolować masy.
Odgórni rewolucjoniści, owszem chcą sięgnąć po owoce modernizacji, ale nie chcą rozpraszać władzy ani naruszać zbytnio zastanych relacji klasowe i wzmacniać średniaków. W efekcie powstaje ideologia podkreślająca rzekomą naturalność i esencjonalność pożądanego ładu społecznego, a jednocześnie wzywająca do modernizacji w imię jego obrony. Rewolucja od góry jest przy tym bardzo reaktywna, boi się tej oddolnej, jakobinów, bolszewików, maoistów itp. Klasyczne przykłady odgórnej rewolucji opartej na konserwatywnej ideologii z elementami modernizacyjnymi to dla Moore’a włoski faszyzm, niemiecki nazizm i Japonia w czasach Hideki Tojo.
Jakkolwiek socjologowie o neomarksistowskim nastawieniu często przesadzają z dogmatycznym twierdzeniem iż „byt kształtuje świadomość” (wiemy, że często bywa odwrotnie), to nie sposób nie dostrzec, że ogólne prawo Moore’a mówiące, iż nie ma dobrej demokracji liberalnej bez licznej klasy średniej, jest słuszne. Mało tego, wobec oczywistego kryzysu klasy średniej w krajach zachodnich (od lat ceny nieruchomości, usług medycznych i edukacji rosną szybciej niż płace średnio-zarabiających) współczesne nauki społeczne na tle trzeźwych refleksji Moore’a zaczynają przypominać rodzaj szamanizmu. Jak bowiem nazwać udające naukę zabiegi mające zmęczonych, spauperyzowanych ludzi przekonać, by w imię wyższej świadomości troszczyli się o planetę, w imię solidarności ludzkiej troszczyli się o uchodźców, a w imię cudzych portfeli walczyli z rozdawnictwem i troszczyli się o praworządność?
Być może byt nie kształtuje do końca świadomości, być może układ pomiędzy tym w co wierzymy i co robimy jest bardziej dynamiczny, ale to jeszcze nie powód by zamiast socjologii, politologii i ekonomii uprawiać liberalne kaznodziejstwo nie próbując nawet zrozumieć procesów społecznych, które prowadzą do takich a nie innych rezultatów.
Do tego dochodzi pewna niewygodna prawda. Już sam fakt, że – przyznam to otwarcie – boję się trochę napisać te słowa wprost, bo nie wiem jak zareagują moi koledzy z branży akademickiej, wiele mówi o czasach, w których żyjemy. Jednak spróbuję. W myśl klasycznej socjologii politycznej współczesny populizm z jego wściekłym atakiem na elity jest, owszem, nieco bolszewicki. Za to reakcja liberalnego salonu np. w USA, w Polsce i w Niemczech niebezpiecznie zbliża się do swoistego faszyzmu. Opiera się ona bowiem na tym, że kiedy elity czują się zagrożone, to postanawiają ograniczyć swobodę mediów, wichrzycieli zamknąć za kratami, a sobie wymyślić nową ideologię, która nawiązywałaby do współczesnych trendów, ale w gruncie rzeczy byłaby na tyle reakcyjna społecznie, na ile to możliwe. Dziś do roli takiej ideologii pretenduje jeszcze nieco niedookreślony eko-liberalizm. Deklaratywny seksualny libertynizm nigdy bowiem nie był (i chyba nie powinien być) dla poważnych badaczy wyznacznikiem konserwatyzmu czy reakcyjności. Reakcyjność dla socjologa politycznego, takiego jak Moore, to przede wszystkim stosunkowo mała lub wybiórcza otwartość na technologiczny postęp i społeczną mobilność. I dokładnie to zaczynamy widzieć u współczesnych elit liberalnych obok ich antypopulizmu. Produkować ma się mniej i drożej w ramach nowego zielonych ładów, a mobilność społeczna ma spadać w ramach walki z populistycznym rozdawnictwem.
Wizją świata, do którego dążymy na Zachodzie, stają się teraz zielone, samowystarczalne miasta, gdzie jednak prosty peon nawet nie marzy nawet o tym, by na własność posiąść choćby szafkę na szczotki. A wokoło tych miast piękne parki, przechodzące w gęste i pełne zwierzyny bory, których dzięki powszechniej kontroli urodzeń szczęśliwie nie karczują żadni „brudni” chłopi. Brakuje jeszcze jakiejś władczej malowniczej postaci na koniu, kogoś w rodzaju Wielkiego Łowczego Rzeszy Hermanna Wilhelma Göringa, która by te lasy przemierzała.
Tekst powstał w ramach projektu pt. „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.