W przestrzeni publicznej, pod względem nie tylko retoryki, ale też treści, cofnęliśmy się do roku 2022. Tak jakby nic od tamtego momentu się nie wydarzyło. Jakby nie było niezliczonych już korupcyjnych kompromitacji Kijowa, jakby trwała nadal imponująca kontrofensywa ukraińskich wojsk, jakby nie było ukraińskich uników, a w większości – milczenia na 80. rocznicę Rzezi Wołyńskiej, jakby w samym życiu politycznym Ukrainy nie gotowało się aż do wrzenia i jakby nie było potężnego sporu o Ukrainę w amerykańskiej polityce.
Trudno nie mieć poczucia déjà vu, gdy obserwuje się dyskusję o polityce Polski wobec Ukrainy w lutym 2024 r. Sejm zagłosował właśnie przeciwko odrzuceniu w pierwszym czytaniu ustawy przedłużającej pomoc dla obywateli Ukrainy do 30 czerwca. Ta ustawa reguluje między innymi bezwizowy pobyt na polskim terytorium, lecz również dostęp Ukraińców do świadczeń socjalnych czy służby zdrowia. Całkowity koszt, wpisany w uzasadnieniu, to 6,2 mld zł, natomiast wzrost spowodowany przedłużeniem obowiązywania ustawy to ponad 1,8 mld zł.
Nie jest to jednak całkowity koszt, jaki generuje pobyt Ukraińców w Polsce. Do tego dochodzą bowiem odrębnie liczone koszty leczenia – finansowane przecież przez polskiego podatnika – czy koszty tworzenia dodatkowych miejsc w przedszkolach czy szkołach. Wiele wskazuje i na to, że Ukraińcy bardzo często oszukują system i podejmują leczenie w Polsce, choć faktycznie na stałe zamieszkują na Ukrainie, nie posiadając nawet polskiego adresu pobytu.
Za odrzuceniem ustawy w pierwszym czytaniu opowiedziała się wyłącznie Konfederacja – wszystkie pozostałe ugrupowania, w tym zgodnie PiS i PO, były przeciwko (czyli za dalszym procedowaniem projektu).
W przestrzeni publicznej pod względem nie tylko retoryki, ale też treści cofnęliśmy się do roku 2022. Tak jakby nic od tamtego momentu się nie wydarzyło. Jakby nie było niezliczonych już korupcyjnych kompromitacji Kijowa, jakby trwała nadal imponująca kontrofensywa ukraińskich wojsk, jakby nie było ukraińskich uników, a w większości – milczenia na 80. rocznicę Rzezi Wołyńskiej, jakby w samym życiu politycznym Ukrainy nie gotowało się aż do wrzenia i jakby nie było potężnego sporu o Ukrainę w amerykańskiej polityce.
Kiedy mówimy o pomaganiu Ukraińcom, to powinniśmy spojrzeć na szerszy obraz. Polska wydała już na Ukrainę gigantyczne pieniądze. Wskazywana przez Kiloński Instytut Światowej Gospodarki suma 4,3 mld euro jest z pewnością mocno niedoszacowana, uwzględnia bowiem jedynie pomoc, która wprost tak właśnie jest definiowana, a więc nie obejmuje choćby wydatków socjalnych, systemu ochrony zdrowia czy wartości przekazanej (nie sprzedanej, ale właśnie przekazanej) Ukrainie broni. Ta suma umieszcza nas na 7. miejscu wśród państw pomagających i uwzględnianych w kolejnych podsumowaniach.
Niektórzy twierdzili, że pieniądze przekazywane na pomoc Ukraińcom w Polsce będą się zwracać. Nic na to jednak nie wskazuje. W drugiej połowie ubiegłego roku zapytałem Ministerstwo Finansów o wpływy podatkowe od Ukraińców płacących w Polsce podatki. Otrzymałem odpowiedź, że w roku 2022 wpływy z PIT i krajowego VAT wyniosły ok. 5,5 mld zł, a od stycznia do sierpnia ubiegłego roku – zaledwie 2,1 mld zł (czyli w ciągu ośmiu miesięcy nie osiągnęły nawet połowy wpływów z poprzedniego roku).
W zasadzie wszystkie publikowane sondaże pokazują, że Polacy są skrajnie sceptyczni wobec kontynuowania pomocy dla Ukraińców w naszym kraju. Trudno też dzisiaj wobec nich używać określenia „uchodźcy”.
Wojna na Ukrainie w gruncie rzeczy uległa stabilizacji. Patrząc na szeroki obraz – momentami nawet zamrożeniu, w sensie braków jakiegokolwiek postępu w którąkolwiek stronę. Nie ma w zasadzie żadnego powodu, dla którego Ukraińcy, którzy nie mogą wrócić do swoich domów, nie mieliby znaleźć sobie miejsca na Ukrainie, a jeśli chcą emigrować do UE, w tym do Polski, powinni tutaj przebywać na ogólnych zasadach, identycznych, jak każdy przybysz spoza Unii.
Ukraina otrzymuje gigantyczną pomoc międzynarodową, choć kolejny amerykański pakiet pomocowy, tym razem w wysokości 60 mld dolarów, wciąż tkwi w Kongresie niezatwierdzony. Tymczasem jednak przez Radę Europejską przeszedł kontestowany przez Węgry pakiet dla Ukrainy w wysokości 50 mld euro (w tym 17 mld bezzwrotnej pomocy i 33 mld pożyczek). Na tę pomoc, w teorii obwarowaną poszanowaniem praw „mniejszości” (konkluzje szczytu nie precyzują, jakich – czy czteroliterowych, czy również na przykład mniejszości wiernych moskiewskiej Cerkwi), złożymy się wszyscy. Jest ona bowiem finansowana z tak zwanych zasobów własnych UE, a te mają być od tego roku zasilane między innymi nowym 30-procentowym podatkiem od sprzedaży przez rządy uprawnień do emisji CO2.
Mówiąc w uproszczeniu: każdy polski emeryt, płacący podwyższony rachunek za ogrzewanie, na który składa się koszt uprawnień kupionych przez ogrzewającą go ciepłownię, dołoży swoje kilka groszy do wsparcia dla ukraińskich oligarchów.
Można mieć także ogromne wątpliwości co do tego, jacy Ukraińcy dzisiaj wciąż w Polsce są (o ile w ogóle są tutaj na stałe). O ile na początku, po rosyjskiej inwazji, w Polsce roiło się od samochodów na ukraińskich rejestracjach wszelkich marek, roczników i klas, o tyle teraz zdecydowana większość to auta tak drogie, że stać na nie jedynie bardzo niewielką grupę Polaków. Jednocześnie wszyscy ich właściciele mają prawo pobierać polską pomoc socjalną. To nie jest normalne i na pewno nie jest to w porządku wobec polskich podatników. Aż się prosi przynajmniej o wprowadzenie kryteriów majątkowych.
Przykre jest, że musimy do tych tematów wracać. Wydawało się, że mamy już te dyskusje za sobą. Okazuje się jednak, że znaleźliśmy się w jakimś koszmarnym dniu świstaka. Brakuje jeszcze tylko, żeby nowa władza zatrudniła na powrót Stanisława Żaryna jako specjalistę od polowania na „ruskie onuce”, a wszystko się domknie.
Tekst powstał w ramach projektu: „Kontra – budujemy forum debaty publicznej”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.