Przepracowanie złości na rodziców, uwolnienie się od ich toksycznego wpływu wydaje się aktualnie jednym z kluczowych elementów psychoterapii. Czy jednak nie zabrnęliśmy w tym podejściu zbyt daleko?
Czy jeśli coś przynosi efekty, to znaczy, że to prawda?
Pod koniec XIX wieku Zygmunt Freud wysnuł teorię, że jednym z kluczowych problemów człowieka jest kompleks Edypa. Dziecko podświadomie pragnie zabić swego ojca, by uprawiać seks z matką (na wzór króla Teb, Edypa), lub też (w przypadku dziewczynki) – zabić matkę by uprawiać seks z ojcem (kompleks Elektry). Celem psychoanalizy było między innymi wydobycie tego problemu z podświadomości, a dzięki temu uzdrowienie. Co ciekawe – to działało. Wyrzucenie z siebie przyznania do przeżywania kompleksu Edypa czy Elektry pomagało zredukować niepożądane symptomy u pacjentów psychoanalityka. Czy to oznacza, że teoria Freuda jest prawdziwa? Szereg badan naukowych udowodnił, że jeśli w ogóle występuje coś takiego jak kompleks Edypa, jest bardzo rzadkim doświadczeniem.
Mylenie środka z celem
Dziś niewielu terapeutów (o ile w ogóle ktoś) uznaje tę teorię, jednak nadal przepracowanie złości wobec rodziców wydaje się jednym z głównych celów terapii.
Rzeczywiście znany jest mechanizm, że gdy dziecko doświadcza traumy związanej z rodzicami, z reguły bierze winę na siebie. Czuje, że gdyby było lepszym dzieckiem, to nie doszłoby do problemu. „Gdybym nie pyskowała i nie prowokowała, to tata by mnie nie bił.”, „Gdybym była lepszym dzieckiem, rodzice by się nie rozwiedli.”, „Gdybym miała odwagę powiedzieć „nie” to ojczym by mnie nie gwałcił.”, to częste przekonania ludzi, którzy doświadczyli wychowania w toksycznej rodzinie. Rzeczywiście odejście od obwiniania siebie do doświadczenia uzasadnionego gniewu wobec rodziców jest ważnym elementem terapii w takich przypadkach.
Jednak to nie jest cel terapii – celem jest nauczenie się zdrowego funkcjonowania. To trudne, bo łatwiej jest powiedzieć: „nie jestem w stanie funkcjonować normalnie, bo rodzice zniszczyli mi psychikę”. Źli rodzice stają się usprawiedliwieniem niemocy zdrowego funkcjonowania. Nie o to jednak chodzi.
Nie jest to jednak jedyny problem. Gdy studiowałam psychologię w latach 90. w lekturach obowiązkowych pojawił się światowy bestseller „Toksyczni rodzice” Susan Forward. Rezultat był do przewidzenia. Nagle wyjaśniły się przyczyny wszelkich złych decyzji jakie każdy z nas (stu studentów drugiego roku psychologii) podjął w życiu, wszelkich problemów. To wszystko przez naszych rodziców. Choć teoretycznie książka ma pomóc osobom z prawdziwie toksycznych układów rodzinnych, łatwo odnaleźć objawy toksyczności w każdej rodzinie. Powód jest prosty – nie jesteśmy aniołami i świętymi. Każdy z nas ma swoje wzloty i upadki, lepsze i gorsze strony. Nie ma rodziców idealnych. A zatem każdemu można po Gombrowiczowsku „doprawić gębę”.
Niedoceniony wpływ genów
Tematowi temu bliżej przyjrzał się psycholog kliniczny dr Stephen Briers w książce „Psychobabble” (przetłumaczonej na język polski jako „Psychobzdury”):
„Jeśli istnieje Jeden Wielki Mit, by wszystkimi rządzić w pop-psychologii, brzmi następująco: >>To jakim dorosłym się stałeś jest niemal wyłącznie zdeterminowane tym, co Ci się przytrafiło, gdy byłeś młodszy<<.” (rozdz. 17. tłum własne)
Autor zwraca uwagę na to, że choć rzeczywiście różne problemy wydają się przenosić z pokolenia na pokolenie, z reguły całkowicie pomijamy uwarunkowania genetyczne, składając wszystko na karb „toksycznych rodziców”. Briers powołuje się na badania Judith Rich Harris nad bliźniętami, która podsumowała swoje badania dość brutalną konkluzją, że kiedy już uwzględnimy rolę genów, „środowisko domowe oraz preferowany przez rodziców styl wychowywania okazują się mieć znikomy wpływ na kształtowanie osobowości dzieci”.
Innymi słowy – większość badań wykazujących, że np. dzieci rodziców zimnych i apodyktycznych mają tendencję do zachowań lękowych i agresji nie jest w stanie wykazać, że jest to związek przyczynowo – skutkowy. A co, jeśli zwyczajnie dzieci te odziedziczyły określone, uwarunkowane biologicznie, cechy osobowości po rodzicach i wychowanie niewiele zmienia?
Briers uważa, że np. agresywne skłonności są dziedziczne – na poziomie genetycznym. Przytacza na dowód tego badania nad dziećmi adopcyjnymi (które nie znały swych biologicznych matek). Okazało się, że jeśli biologiczna mama była skazaną kryminalistką istniała większa szansa, że jej dziecko zostanie aresztowane (15 procent wobec 2), skazane (13 procent wobec 1) i osadzone w więzieniu (10 procent wobec 0), mimo tego, że było wychowane w rodzinie adopcyjnej, a zatem nie miało styczności ze swą agresywną matką.
Briers podsumowuje to następująco:
„Z tego, co mówi Harris i inni, wynika, że jeżeli jakoś sobie radzimy w dość przeciętnym domu, nawet jeżeli sprawy dalece odbiegają od ideału i mamy listę żalów długą na całe ramię, nie możemy tak naprawdę obwiniać mamy i taty o to, jacy jesteśmy jako dorośli. Przeszkoda dla „wystarczająco dobrego wychowania” może leżeć dużo głębiej.” (Psychobzdury, rozdz 17).
To jak funkcjonujemy w dorosłości jest wynikiem bardzo wielu czynników.
Nie możemy zrzucać winy za swoje nieadekwatne funkcjonowanie wyłącznie na rodziców (a nawet na geny). Dla przykładu – czy rodzice są kluczowi dla naszego poczucia wartości?
Przeglądając wyniki ponad stu trzydziestu różnych badań, psycholog Chiunjung Huang odkrył, że poczucie własnej wartości zaczyna stabilizować się dopiero po trzydziestce. Wcześniej jest bardzo zmienne. Dla przykładu – na poczucie wartości nastolatka silnie wpływają jego relacje z grupą rówieśniczą oraz stopień zadowolenia ze swojego wyglądu fizycznego. Dlatego, choć łatwo jest zwalić winę na rodziców i stwierdzić, że niskie poczucie wartości związane jest z negatywnymi komunikatami nadawanymi przez rodziców w dzieciństwie, prawda jest o wiele bardziej skomplikowana, a czynników jest więcej.
Wracając do Briersa. Kolejnym tematem, jaki bierze pod lupę jest teoria przywiązania Bowlby’ego. W dużym skrócie teoria ta głosi, że styl przywiązania (więź), jaką mieliśmy z rodzicami we wczesnym dzieciństwie jest kluczowa dla funkcjonowania emocjonalnego człowieka w dorosłości. Trzy style przywiązania (unikający, lękowo-ambiwalentny lub oparty na poczuciu bezpieczeństwa) mają determinować zdolność człowieka do budowania znaczących relacji w dorosłości. Teoria przywiązania jest bardzo popularna, bo pozwala łatwo wyjaśnić większość rzeczy, których doświadczamy, co więcej – jest skuteczna – w tym sensie, że posługujący się nią psychoterapeuci odnoszą sukcesy w terapii.
Czy jednak skuteczność praktyczna jakiegoś modelu wyjaśniającego rzeczywistość świadczy o jego prawdziwości? Znów – jak w przypadku Freuda – odpowiedź brzmi – nie. Wspomniana już Judith Rich Harris, psycholog ewolucyjny Pat Crittenden oraz zespół pod kierownictwem R. Dinero (badania opisane w artykule z 2009 r. „Influence of Family of origin and adult romantic partners on romantic attachment security”) wykazali, niezależnie od siebie, że model teorii przywiązania w niewielkim zaledwie stopniu (o ile w ogóle) może tłumaczyć nasze zachowania w życiu dorosłym.
Czy mamy prawo obwiniać rodziców o nasze złe decyzje?
Zostawiam podsumowanie tego tematu cytowanemu już Stephenowi Briersowi:
„Judith Rich Harris słusznie uważa za rzecz zasadniczą, że mimo rewolucji w podejściu do opieki nad dzieckiem i postawie wobec dzieci, która dokonała się w pierwszej i drugiej połowie XX wieku, w strukturze dorosłej osobowości ludzi urodzonych w tym czasie nie zauważono zbyt wielu różnic. Nawet w tych przypadkach, gdy rodzice bez wątpienia bardzo zawiedli swoje dzieci, niektóre z nich wciąż potrafiły stawić czoło trudnościom – spotkałem kilkoro takich naprawdę niezwykłych ludzi w mojej pracy. Mimo że los wyciągnięty na środowiskowej loterii był bardzo dla nich niekorzystny i musieli walczyć z okropieństwami, które większość z nas, na szczęście, tylko z trudem może sobie wyobrazić, znaleźli w sobie siłę, która pozwoliła im się stać czułymi, błyskotliwymi i imponującymi ludźmi. To daje mi nadzieję. Ogólnie rzecz biorąc, nadzieja i wina kiepsko się dogadują jako współtowarzysze podróży. Powinniśmy się więc dobrze zastanowić, którego z nich zamierzamy się pozbyć.”
(cytat za: „Psychobzdury. Jak mity popularnej psychologii mieszają nam w głowach”, Stephen Briers, koniec rozdz. 17)
Praktyczne implikacje
Dorosła osoba, szukająca pomocy psychologicznej ze względu na doświadczane problemy staje zatem przed wyzwaniem. Z jednej strony doświadczenia z dzieciństwa mają wpływ na to, kim jesteśmy w dorosłości. Wystarczy pomyśleć o tym, że osoba, która przez lata obserwowała, że rodzice „rozwiązują” konflikty przez wzajemne złośliwości, sarkazm i robienie sobie drobnych a niby przypadkowych nieprzyjemności, trudno by z takim, mocno wdrukowanym wzorcem, potrafiła dobrze rozwiązywać konflikty. Nie wystarczy siła woli i postanowienie, by nie być takim jak rodzice.
Z drugiej strony, gdy ktoś obwinia wyłącznie rodziców za swoje złe decyzje w życiu dorosłym jest zwyczajnie niesprawiedliwy. Ma na to wpływ i genetyka i inne (np. rówieśnicze) doświadczenia społeczne. Co więcej – żadne z tych doświadczeń nie determinują w pełni naszych zachowań i wyborów. Jesteśmy homo sapiens i używamy też (przynajmniej teoretycznie) tzw. kory nowej, mózgu myślącego, analitycznego do podejmowania decyzji. Tylko osoby głęboko zaburzone działają wyłącznie pod wpływem emocji. Trudne relacje z rodzicami (a nawet toksyczne) nie mogą służyć jako usprawiedliwienie aktualnie podejmowanych złych decyzji.
Co to oznacza? Podejmując psychoterapię warto skupić się na tym, jak z całym bagażem doświadczeń funkcjonujemy dzisiaj. Celem terapii powinno być uzyskanie wolności wyboru zdrowych zachowań – zdrowych i pod względem emocjonalnym i relacyjnym.
Choć generalnie w ten sposób funkcjonuje terapia poznawczo-behawioralna (którą osobiście polecam, a której skuteczność jest potwierdzona badaniami), nie nadaje się dla każdego i do każdego problemu. W gruncie rzeczy czynnikiem najbardziej leczącym (czego dowiodły badania naukowe) jest relacja terapeuta-pacjent i poczucie, że podejście teoretyczne, które wyznaje terapeuta jest spójne i odpowiada pacjentowi. Niezależnie zatem od rodzaju terapii, pamiętajmy, że jej celem jest zdrowie. W praktyce – na pewnym etapie psychoterapii może nastąpić ogromny wylew żalu wobec rodziców, przeżycie żałoby po dzieciństwie odległym od ideału, a nawet złość wobec nich. Nie można się jednak na tym zatrzymać. Po etapie emocji potrzebne jest angażowanie rozumu – zdolność wybaczenia. W wielu przypadkach (choć nie zawsze) możliwe jest zbudowanie na nowo dorosłej już relacji z rodzicem.
Doskonałość emocjonalna
Pismo Święte daje w tym zakresie konkretne wskazówki:
„Kto czci ojca, zyskuje odpuszczenie grzechów, a kto szanuje matkę, jakby skarby gromadził.” (Syr 3:3-4) – Niezależnie od doświadczeń powinniśmy szanować rodziców, ze względu na godność osoby i fakt bycia dzieckiem Boga. Jak to ujął anonimowy twórca: „Boże, daj mi siłę szanowania i przebaczania ludziom, którzy grzeszą inaczej niż ja”.
A jeszcze bardziej dobitnie ujmuje to słowami: „Synu, wspomagaj swego ojca w starości, nie zasmucaj go w jego życiu. A jeśliby nawet rozum stracił, miej wyrozumiałość, nie pogardzaj nim, choć jesteś w pełni sił.” (Syr 3: 12-13). Doskonałość emocjonalna polega właśnie na umiejętności przejścia ponad urazy i przykre doświadczenia. Oczywiście nie oznacza pozwolenia na trwającą nadal przemoc. Może być i tak, że dla ochrony życia i zdrowia konieczne będzie całkowite zerwanie kontaktów, jednak warto zwiększać pulę dobra w świecie i nawet na odległość czuwać, bo może jeszcze nadarzy się okazja by (nawet pośrednio, za pomocą osób trzecich) pomóc rodzicowi „który rozum stracił”.
Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.