„Cienie” edukacji domowej

Prezentujemy Państwu fragment książki pt. „Edukacja domowa” autorstwa Marka Budajczaka z Instytutu Educatio Domestica. Książki i publikacje poświęcone edukacji domowej znajdą Państwo na stronie Instytutu.

***

Czy na pewno nie istnieją takie wymiary formy edukacji domowej, które zawierałyby wątpliwości i nie były zdecydowanie pozytywne? Mimo wysiłków autora, niewiele uwag o takim charakterze udało się znaleźć w amerykańskiej literaturze przedmiotu i w ustnych przekazach dotyczących tej kwestii. Opiszemy je pokrótce.

S. i D. N. Moore’owie napisali w 1988 roku książkę pod tytułem: Homeschool burnout, w której analizują słabe punkty edukacji domowej. Tytułowe „wypalenie” może być spowodowane szeregiem czynników. Zdecydowanie niewystarczająca jest dla takiego wyzwania, jak edukacja domowa, jedna z motywacji typu negatywnego, na jakie wskazywaliśmy wyżej. Ucieczka przed opresją szkolną, niezależnie od jej konkretnego charakteru, jest nieefektywna, jeśli nie towarzyszy jej jasno wyznaczony pozytywny cel i determinacja w jego spełnianiu.

Doświadczanie niechęci ze strony środowiska – rodziny, sąsiadów i czynników administracyjnych – a szczególnie krytyki wyraźnej i przyjmującej ostre formy, może prowadzić do zniechęcenia, rozgoryczenia i rozterek. Także ilość obowiązków związana z edukacją dziecka w domu, brak czasu rodziców dla samych siebie, brak porozumienia między rodzicami, trudności w układaniu pozytywnych – także w zakresie dyscypliny – relacji z dziećmi, kłopoty z zadaniami typu dydaktycznego, szczupłość środków materialnych, związana z rezygnacją z drugiej pensji, to kolejne powody rozczarowania i poczucia nieznośnego ciężaru. Również niewolnicze trzymanie się programu, podręczników i szkolnych metod kształcenia może wywołać negatywne reakcje rodziców. Skutkiem tych uciążliwości jest powrót dzieci do szkół publicznych lub prywatnych, najczęściej po krótkim czasie uprawiania edukacji domowej. Brakuje niestety jakichkolwiek danych na temat rozmiarów ilościowych tego zjawiska, badania bowiem każdorazowo dotyczą osób, które trwają przy swoich decyzjach. Skądinąd, jeśli brać pod uwagę wskaźniki gwałtownego ilościowego wzrostu liczby dzieci uczących się w domach, rozmiary „odpadu” z edukacji domowej nie powinny być wysokie.

Jedna z najwcześniejszych relacji niezadowolenia z edukacji domowej, jaką udało się autorowi odszukać, dotyczy M. Shearera, kształconego w domu z powodu religijnych przekonań rodziców w latach 1961–1967. Po dwóch latach nauki szkolnej rodzice arbitralnie przesądzili jego los. Po latach, już jako dorosły człowiek, zabiegał on wobec legislatorów stanu Oregon o delegalizację edukacji domowej, utrzymując, że jest to forma edukacji szkodliwa dla dzieci, odbierająca im prawo do współdecydowania o własnym losie i pozbawiająca kontaktów z „normalnymi” rówieśnikami. Utrzymywał, że wskutek ograniczeń socjalizacyjnych nałożonych nań przez edukację w domu nie potrafił nawiązać kontaktów towarzyskich ani relacji partnerskich i w wieku dojrzałym jest człowiekiem samotnym.

To doniesienie nie do końca jednak wydaje się przekonujące w sytuacji, kiedy inne osoby edukowane w domu, jak wskazywaliśmy powyżej, nie wspominają o doświadczaniu problemów w kontaktach społecznych w starszym wieku i nie czują się wyizolowane. Pomimo braku kompetencji społecznych wspominany „krytyk” wielokrotnie odwiedzał członków parlamentu stanowego, by opowiadać im o swoim trudnym dzieciństwie. A zatem potrafił efektywnie komunikować się z innymi dorosłymi osobami. I choć, być może, jego sytuacja stanowi negatywny zbieg okoliczności rodzinnych i indywidualnych, to zapewne stanowi ostrzeżenie. Zwraca uwagę na konieczność uwzględniania personalnych preferencji dzieci. Wiadomo skądinąd, że w pewnej części rodzin edukacji domowej niektóre dzieci „normalnie” uczęszczają do szkoły, podczas kiedy inne uczą się w domu. Jest to jedynie kwestia pedagogicznej elastyczności rodziców. Arbitralność może tu być słusznie uważana za wadę. Na przykład w rodzinie autora dzieci – wówczas dziewięcio- i ośmioletnie – uczestniczyły w podejmowaniu rodzinnej decyzji co do rozpoczęcia przedsięwzięcia edukacji domowej, która pozostawała prowizoryczna: mogły zmienić swoje stanowisko w każdym momencie i wrócić do szkoły.

Jeden z artykułów ABC News, jako rzadkie źródło negatywnych informacji, wymienia kilka szczególnych przypadków mogących budzić niepokój, a związanych z rodzinami edukacji domowej.

W 2001 roku Andrea P. Yates, nauczająca – jak się podkreśla w przekazach mediów – dzieci w domu, utopiła je wszystkie (pięcioro) w domowej wannie. Oto widomy przykład niebezpieczeństwa dla dzieci związanego z niepoczytalnymi rodzicami edukacji domowej (w domyśle: kto podejmuje decyzję o takim charakterze edukacji własnych dzieci … musi być na swój sposób niezrównoważony!). Dla osób krytycznie nastawionych wynikać stąd może jasno postulat nieufności wobec kolejnych rodziców podejmujących się tej formy edukacji względem własnych dzieci, potencjalnych przecież dzieciobójców.

Zatrzymajmy się jednak przez chwilę nad okolicznościami tej tragicznej sprawy. Dzieci państwa Yates miały: 7, 5, 3, 2 lata i pół roku. Zabójczyni doświadczyła szoku poporodowego po czwartym dziecku, popadła wtedy w ciężką psychozę, której skutkiem była w 1999 roku próba samobójcza. Najprawdopodobniej brak stosownej opieki lekarzy i męża-żywiciela rodziny doprowadził do takich straszliwych konsekwencji. Jako że w stanie Teksas edukacja zaczyna się w wieku sześciu lat, stąd najstarszy syn dopiero co zaczął swoją edukację domową i trudno utrzymywać, że ten tryb edukacyjny mógł mieć wpływ na zachowania matki i losy dzieci, a nawet, by twierdzić, że była to rodzina „regularnej” edukacji domowej. Takie zdarzenia mają też miejsce w rodzinach, w których dzieci uczęszczają do szkoły i są na szczęście bardzo rzadkie.

Inny skrajny przypadek dotyczy dramatu zabójstwa-samobójstwa, który wydarzył się w rodzinie Warrenów. Rodzice zostali oskarżeni o spowodowanie zdarzeń (szczególnie w zakresie braku nadzoru nad posiadaną bronią), w trakcie których jeden z synów – czternastolatek – zastrzelił swojego młodszego, trzynastoletniego brata i dziewiętnastoletnią siostrę, po czym popełnił samobójstwo. Chłopcy nie chodzili do szkoły, nie ucząc się także w domu. Z doniesień sąsiadów wynika, że dzieci od miesięcy nie spędzały nocy w domu, przebywając z kolegą. Rodzina była znana lokalnym władzom jako dysfunkcyjna, wiedziano też, że dzieci bywały bite. Przyczepę mieszkalną, którą zajmowała rodzina, znaleziono w nieporządku, z olbrzymią ilością nieuprzątniętych śmieci, nawet z odchodami zwierząt.

I znów podejrzenie, że ta rodzina stanowi standard nieodpowiedzialnego działania w przedsięwzięciach edukacji domowej, mija się z prawdą, ponieważ nie odnotowano nigdy podobnego przypadku, ani na terenie Karoliny Północnej, gdzie ta rodzina mieszkała, ani nigdzie indziej na obszarze Stanów Zjednoczonych. W wypadku dzieci Warrenów trudno mówić o determinowanej świadomością i odpowiedzialnością edukacji domowej, ponieważ okoliczności wydają się wskazywać na to, iż mamy tutaj do czynienia z kolejnym z zaniedbań inkryminowanych rodziców.

Ostatni przykład to historia rodziny Lavery, której ojciec został oskarżony przez dwie córki o nadużycia władzy rodzicielskiej i przemoc psychiczną. Przymuszał on te dzieci do wytężonej nauki, tak aby zwyciężały w olimpiadach przedmiotowych, grożąc odmową posiłków czy snu za niewypełnianie narzuconych przez niego zadań. Tu mamy do czynienia ze zjawiskiem hiperrodzicielstwa, nadmiernych roszczeń kierowanych w stronę dzieci, mających zaspokoić egoistyczne ambicje rodzica. Takie zagrożenie występuje również w edukacji domowej, jednak jest odosobnione i społecznie mało istotne w obrębie charakteryzowanej grupy. Niewykluczone, iż ten sam ojciec zgłaszałby identyczne żądania sukcesów wobec córek, gdyby uczyły się w szkole. Większość uczestników konkursów i olimpiad to uczniowie szkół publicznych.

Generalizując powyższe problemy trzeba uważnie oddzielić akcent edukacji domowej od zasadniczego wpływu nieadekwatnego rodzicielstwa. To nie edukacja domowa spowodowała wskazane wypadki, a niewłaściwie realizowane funkcje rodzicielskie. Takie defekty są wyjątkowe i równie prawdopodobne w środowisku rodzin dzieci uczęszczających do szkoły. Informacje mediów stanowią tutaj istotne świadectwo.

Najbardziej skomplikowana sprawa dotyczy zbiorowego odejścia latem 2000 roku ze szkół publicznych około 1000 dzieci wraz z częścią nauczycieli, które to zdarzenie miało miejsce w mieście Colorado City w stanie Arizona. Zgodnie z poleceniem religijnego lidera mormonów, mających duże wpływy w tym mieście, wszystkie te osoby przeszły pod opiekę wychowawczą wspólnoty. Jakkolwiek można w takich przypadkach upatrywać szczególnego zagrożenia indoktrynacją wewnątrz grupy, prawo jednoznacznie dopuszcza takie rozwiązanie na bazie wolności przekonań religijnych i prawa do wychowywania własnych dzieci w duchu własnego wyznania. Mimo iż tym samym wykraczamy poza grunt badanych trzech krajów, warto przywołać jedną z regulacji oświatowego prawa francuskiego z 1998 roku, która radykalnie ogranicza możliwość uprawiania edukacji domowej przy użyciu argumentu „sekciarstwa” właśnie, „wylewając z tą kąpielą” także wszystkie inne, poza religijną, motywacje do realizowania tej odmiany edukacji. Sprawa niewątpliwie jest poważna, jednakże winna być rozpatrywana ze szczególną rozwagą na podstawie fundamentalnych rozstrzygnięć prawnych, z wyłączeniem wszelkich możliwych manipulacji.

Aby nie kończyć społecznej charakterystyki edukacji domowej dramatyczną i ciężką nutą, dodajmy, iż poza powagą i „cieniami”, kryje ona w sobie także lżejsze tony, naznaczone dystansem humoru. Powszednie sytuacje wspólnej nauki i wspólnego rodzinnego życia, odpowiednio traktowane, dają domowym „nauczycielom” i „uczniom” okazje do uśmiechu, a nawet do żywiołowego śmiechu. Cytaty z takich zdarzeń można odnaleźć w publikacjach „papierowych” i „elektronicznych”. Prócz nich w tych samych źródłach można znaleźć specjalnie wymyślone żarty dotyczące różnych wymiarów edukacji domowej.

Najpopularniejszy na przełomie tysiącleci dowcip to odpowiedź na pytanie: „Jak dziecko uczące się w domu wymienia przepaloną żarówkę?”. Oto jedno z rozwiązań: „Najpierw mama przegląda trzy książki o elektryczności przyniesione z biblioteki, a dzieci przygotowują modele żarówek, czytają biografię T. A. Edisona i przygotowują skecz oparty na jego biografii. Następnie każde dziecko studiuje historię oświetlenia i tworzy lampion dla swojej świeczki. Później, wszystkie dzieci udają się do sklepu, gdzie porównują różne typy żarówek i ich ceny oraz obliczają, ile reszty otrzymają, jeśli kupią dwie żarówki po 1,99 dolara, płacąc banknotem pięciodolarowym. Po drodze do domu prowadzą dyskusję nad historią pieniądza i postacią Abrahama Lincolna, którego podobizna widnieje na wydanym banknocie. Na koniec, po zbudowaniu „domowym sposobem” drabiny z przyciągniętych z lasu gałęzi, wspinają się na nią i … wymieniają żarówkę. I znowu mają światło”.

Kolejny żart jest autorstwa jednej z dziewcząt edukacji domowej:

 

– Szkoła jest okropna! Zadają nam tak dużo prac domowych do odrobienia!

– Nie narzekaj! My na okrągło nie robimy nic innego jak tylko prace domowe i prace domowe.

Jeszcze inny żart, tym razem dotyczący rodziców, brzmi:

Czy jeśli „dyrektor” edukacji domowej pocałuje „nauczycielkę”, ta może oskarżyć go o molestowanie w zakładzie pracy?!

Marek Budajczak
Marek Budajczak
Od 1995 roku nauczyciel domowy, pedagog, profesor na Wydziale Studiów Edukacyjnych Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, naukowo zajmujący się edukacją domową, prezes Stowarzyszenia Edukacji Domowej, prezes Instytutu Educatio Domestica, działacz społeczny, pomagający rodzinom edukacji domowej, promujący prawdę o niej i zabiegający wobec władz o sprawiedliwe przepisy prawa względem dzieci i rodziców edukacji domowej.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!