Szeptem powiedział jej o tym, co go boli, czego mu brakuje, jakie zmiany zaszły u starych znajomych. Znów przyznał, że świat zmienia się zbyt szybko. „Ja jeszcze próbuję go zrozumieć, ty już wszystko wiesz”– kończy swoją opowieść dziadek stojący nad grobem babci.
To od lat wygląda niezmiennie. Niespieszne szukanie właściwego nagrobka, który niczym nie wyróżnia się spośród zbyt gęsto poustawianych szarawych pomników. Na szczęście w odnajdywaniu celu pomocny jest monumentalny kasztanowiec – jakimś cudem pominęła go wycinka zarządzona przez administrację nekropolii. W pierwszych chwilach następuje zaduma: znak krzyża, milcząca modlitwa okraszona westchnięciem, że trzeba zabrać się do pracy. Zamieść pożółkłe liście, wyrzucić stare znicze i zwiędłe kwiaty. Potem już tylko dokładnie przetrzeć ścierką zimne granitowe płyty. Teraz można postawić nową wiązankę kulistych chryzantem, duży szklany znicz i udać się na zasłużony odpoczynek.
Wszystko po to, aby nazajutrz włożyć ciemny płaszcz i wyruszyć w stronę cmentarza. Nawet niewprawny obserwator zauważy, że z roku na rok ludzi jest coraz mniej – jakby żywym nie zależało na zmarłych tak jak dawniej. Bracia witają się z siostrami, wnuki z dziadkiem, kuzyn z wujem. Zapal ten znicz, przesuń te kwiaty trochę w lewo, a tamte daj do przodu. Coroczne manewry mające zaspokoić poczucie estetyki nie kończą się szybko. Część z przybyłych widzi się pierwszy raz w tym roku; spoglądają więc na siebie czujnym okiem, szukając dowodów na to, że tragizm życia i niespokojne czasy dają w kość każdemu.
Mam szczęście towarzyszyć w tych dniach dziadkowi, który traktuje ten czas niezwykle poważnie. Jest to dla niego okazja, aby porozmawiać z babcią. Głęboko wierzy, że 1 listopada to właśnie jej święto. Na cmentarzu może spotkać rodzinę, która na co dzień funkcjonuje jak wolne atomy, ujrzeć starych kolegów, którzy z racji wieku nie pokazują się zbyt często na ulicach. Gdy inni szybko umykają do domów, on trwa, widząc coś więcej niż przykurzoną tradycję. Chyba jako jedyny stojący przy grobie, prawdziwie dotyka istoty rzeczy.
Mógłby spytać innych ludzi, dlaczego w ogóle się tutaj pojawiają, ale to byłoby zbyt trudne pytanie. Zresztą ludzie nie znoszą pytań o sens. Podobno u zarania dziejów pewien człekokształtny skaleczył się przy obróbce kamienia – wtedy pojął, że jest śmiertelny i zaczął zastanawiać się, dlaczego robi to, co robi. Po tym oświeceniu już nic nie było takie samo, ponieważ nawet zwyczajne czynności zyskały głębszy wymiar, który rzadko kiedy był oczywisty.
Świadomość to dar, który pozwala widzieć poza horyzont i przynosi cierpienie. Życie jest przecież kłębkiem niezrozumiałych zdarzeń o nieprzyjemnym wydźwięku, rodzina i przyjaciele nie zmniejszają poczucia samotności oraz zagubienia, medycyna nadal pozostaje bezradna wobec wielu chorób, krwawe wojny pochłaniają setki ludzkich istnień, a niejeden konflikt potrzebuje tylko iskierki nienawiści, by wybuchnąć ze zdwojoną siłą. Zmiany społeczne nigdy nie były tak szybkie i wszechogarniające. Jak uciec od cierpienia, zminimalizować niepewność, gdzie znaleźć spokój i ukojenie, dokąd się udać, aby zyskać nadzieję?
Nad tymi kwestiami rozmyślały najwybitniejsze umysły, uczeni, filozofowie, święci, ale i grzesznicy. Mój dziadek nie zastanawia się nad tym zbytnio, bo „życie jest, jakie jest”. Niczym miliony bezimiennych bohaterów każdego ranka stawia czoła nowym problemom, żyjąc według swojego stałego zegara. Kiedyś rytm jego życia wyznaczała rola, która była jednocześnie pracą, majątkiem i kapryśną żywicielką. Dziś pozostał mu tylko kalendarz z wytłuszczonymi na czerwono dniami. Pozornie tak samo jak inni wykonuje nudne, powtarzalne czynności, a jednak jest to czas o zupełnie innej, znacznie większej wartości. Dla niego każda niedziela, Wielkanoc, Boże Narodzenie, Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny, Wszystkich Świętych to coś więcej niż pusty rytuał. To niezmienne, ukorzenione w tradycji dni, których sens sięga dalece poza doczesność. Wreszcie skoro ten świat jest tak skomplikowany, to ten przyszły musi wspaniały. Jak Bóg pozwoli, za rok też wybierze się na cmentarz.
Bo jeśli nie chce się utonąć w morzu niepewności, trzeba znaleźć wysepki stałości i pewności, które chociażby świat się kończył, pozostaną niezmienne.
Powyższy felieton zwyciężył w II edycji Konkursu Literackiego „Wojna i spokój. Jak Polacy nauczyli się radzić sobie w trudnych czasach”, który jest częścią częścią projektu pn. „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.