Gołębiowski: Jakże pragnę, by już zapłonął. Katolicyzm jako ruch kontrkulturowy

Photo by Gift Habeshaw on Unsplash

Counter-culture to postawa radykalnej niezgody na ustalony system wartości. Czynna kontestacja niesprawiedliwego, blokującego życie i kreatywność porządku społecznego. Sprzeciw wobec „postaci tego świata” który przemija, ponieważ nie posiada wartości absolutnej. Czy może istnieć bardziej wywrotowy ruch niż chrześcijaństwo, którego wyznawcy „mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze. (…) Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą”?

Na początek dwa cytaty. Pierwszy pochodzi z Pisma świętego, a dokładniej z prologu listu św. Jana, który określa podstawowe doświadczenie egzystencjalne chrześcijan: życie objawiło się, myśmy je widzieli, o nim zaświadczamy (1 J 1,2). Autorem drugiego cytatu jest Francis Jeansons, francuski myśliciel, który pozostając ateistą, w sposób deklaratywnie świecki „znalazł w Chrystusie pojednanie człowieka ze sobą samym”. W jednym z jego dzieł można się też natknąć na prowokacyjną, a zarazem niezwykle trafną diagnozę:

„Bóg żyjący, naprawdę żyjący w sercach ludzi, byłoby to anarchiczne i gorszące królestwo naiwności (…), porządek natomiast wymaga Boga-Mumii, wspaniałego trupa”. 

Tym, co łączy oba przytoczone teksty jest po pierwsze kluczowe pojęcie „życia” jako pełni realizacji własnej egzystencji (a nie tylko biologicznego trwania), po drugie zaś – kategoria świadectwa. Zarówno jedno, jak drugie zakłada autentyczność jako przeciwieństwo źle rozumianego przyzwyczajenia czy uporządkowania. Jeansons wspomniał wręcz o anarchii. Wprawdzie Apostoł Paweł przypominał adresatom swych listów, że upodobaniem Boga jest porządek, a nie zamęt (zob. 1 Kor 14,33), lecz jednocześnie przez dzieje Kościoła niosło się (i wciąż niesie) echo słów Jezusa Chrystusa: Przyszedłem rzucić ogień na ziemię i jakże bardzo pragnę, żeby on już zapłonął (Łk 12,49).

Te i inne wypowiedzi Zbawiciela zainspirowały nie tylko chrześcijan, ale także ruch młodzieży kontestującej wojnę, nierówności społeczne, policyjny terror oraz postępujący w ramach powojennej odbudowy konsumpcjonizm. Na początku lat siedemdziesiątych słynna stała się chociażby opera Andrew Lloyda Webbera, Jesus Christ Superstar, która snując opowieść o ostatnich dniach życia Jezusa w istocie manifestuje nową koncepcję wolności oraz buntu. Celowo nie ma tu mowy o Jezusie jako Chrystusie, lecz po prostu o Jezusie, synu Józefa i Maryi, ponieważ dla działaczy kontrkulturowych Nazarejczyk był przede wszystkim rewolucjonistą. Widziano w Nim wzór człowieczeństwa i bojownika o prawa ludzi, zwłaszcza odsuniętych poza społeczny margines (w tym zakresie zbuntowana młodzież lat sześćdziesiątych zgadzała się z podstawowym kerygmatem chrześcijańskim), ale także pierwszego hipisa, osobę wolną, kochającą i „swobodną”. Religijne interpretacje Jego tożsamości, zwłaszcza skonstruowane z pojęć filozofii greckiej, były odsuwane na margines. Zbyt mocno kojarzyły się wówczas z instytucją Kościoła, w której widziano nade wszystko narzędzie sprawowania władzy.

Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Być znakiem sprzeciwu

Samo pojęcie kontrkultury, stworzone przez Johna Miltona Yuingera, a rozpropagowane w czasie przesilenia „lata miłości” 1969 roku przez Theodore’a Roszaka, może posiadać trzy różne, choć częściowo uzupełniające się znaczenia. Zawarty w samym tym terminie przedrostek counter, dosłownie oznaczający „sprzeciw”, najczęściej odnoszono do postawy czynnej kontestacji wszystkiego tego, co konstytuuje niesprawiedliwy, blokujący życie i kreatywność porządek społeczny. Była to jak gdyby świecka odmiana sprzeciwu wobec „postaci tego świata” (zob. 1 Kor 7,31), który przemija, ponieważ nie posiada wartości absolutnej ani

bezwzględnej. Warto przy okazji nadmienić, że w istocie żaden ludzki porządek nie może poszczycić się ową absolutnością. Dlatego kontrkultura przybierała postać „rewolucji permanentnej”, rzeczywistości kalejdoskopowej, stale się zmieniającej. Wzorcami tych postaw byli easy riders (swobodni jeźdźcy) albo rolling stones (toczącze się kamienie); osoby bez zakorzenienia, bez stałego miejsca duchowego i materialnego zamieszkania, pozostający zawsze w drodze.

Kolejna proponowana przeze mnie definicja kontrkultury dotyczy sprzeciwu nie tyle wobec jakiejś określonej postaci ustalonego porządku, który powinien ulec zmianie, ile do samej tkanki kultury. Mówiono bowiem, że kultura z samej swej istoty pozostaje w silnym konflikcie z naturą. Tłamsi ona popędy, wprowadzając dyktat reguł społecznego życia, mentalność zysku oraz tyranię zewnętrznej moralności. Ten model rozumienia kontrkultury zbiega się oczywiście z mitem „dobrego dzikusa” propagowanym niegdyś przez Jeana-Jacquesa Rousseau. Głosił on mianowicie, że człowiek w stanie natury pozostaje istotą dobrą, spełnioną i szczęśliwą, uczy się natomiast czynienia zła oraz niszczących nawyków dopiero na drodze wcielania się w kulturę. Ten utopijny model swoistego anty-wychowania powracał w ciągu dziejów kilkukrotnie. Mając zaś na uwadze wszystkie trzy próby zdefiniowania kontrkultury, należy stwierdzić, że najbardziej adekwatną realizacją tego zjawiska był ruch hipisowski, który naznaczył historię Stanów Zjednoczonych na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Życie w komunach czy wolna miłość miały przecież zrywać więź wolnych ludzi z kulturą jako taką –, aby przywrócić ich naturze.

O ile dwie pierwsze propozycje rozumienia kontrkultury wydają się dość zrozumiałe, o tyle trzecia, opierająca się na czymś, co nazwałbym „kulturą kontry”, wymaga bardziej kontekstowego objaśnienia. Jej punktem ośrodkowym byłoby zjawisko irracjonalności, tak mocno zaakcentowane w doświadczeniu psychodelicznym seansów narkotycznych lat sześćdziesiątych. Koncepcja ta mniej lub bardziej świadomie odwołuje się bowiem do klasycznego rozumienia kultury, u którego fundamentów leżał grecki model wychowania, czyli paidei. Chodziło w nim, jak wiadomo, o systematyczne kształtowanie młodego człowieka na wielu płaszczyznach jego intelektualnego oraz społecznego działania, tak aby wydobyć pełnię jego ludzkiego potencjału. 

Kontrkultura, podobnie jak wcześniej Fryderyk Nietzsche, postawiła w stan oskarżenia samą racjonalność. Świat jest chaosem, feerią barw i rwącym nurtem, zaś człowiek to przede wszystkim wolność, działanie i kreatywność; należy wyrażać się w sposób swobodny, „podświadomy”, impulsywny, a najlepiej także nieukierunkowany na świadomy cel. Niech życie toczy się samo. Jak śpiewał Jerry Miller, „możesz zdobyć wszystko, i wszystko to odrzucić; chcę wiedzieć, dokąd zmierzam — zmierzasz donikąd”. Wszelki rodzaj dyscypliny okazuje się zatem opresyjny. Nie tylko zresztą opresyjny, lecz także, a może przede wszystkim, ugruntowany na fałszywym wyobrażeniu o racjonalności świata. Złudzenie to znika natomiast pod wpływem doświadczenia narkotycznego, które rozszerza i otwiera umysł na zupełnie nowe doświadczenie absolutu. Kontrkultura byłaby zatem propozycją stworzenia alternatywnej kultury, tym razem opartej na irracjonalności.



Ku boskości rewolucji

Wspomniano już o ateistycznym filozofie, Francisie Jeansonsie, który nie gdzie indziej, lecz w samym Jezusie Chrystusie znalazł adekwatną drogę „pojednania człowieka ze sobą samym”. Nie jest to jedyny przykład obrazujący przenikanie chrześcijaństwa do całkowicie świeckiej i humanistycznej antropologii. Podobną tendencję obserwujemy w ruchu hipisowskim, który pomimo wyraźnych dalekowschodnich, gnostyckich, a nawet libertyńskich inspiracji, chętnie odwoływał się do ewangelicznych źródeł, czy raczej –- do rozmaicie rozumianego „ducha Ewangelii”. Nie powinno to dziwić, skoro kontestacyjna wartość chrześcijaństwa znana był już samym założycielom nowoczesnego humanizmu ateistycznego.

Aby zrozumieć to zjawisko, należy na moment wrócić do XIX wieku. Wtedy to Ludwig Feuerbach, myśliciel zwyczajowo uznawany za „ojca nowoczesnego ateizmu”, dostrzegł w chrześcijaństwie najwyższe stadium rozwoju ludzkiej religijności. Choć termin „religia najdoskonalsza” brzmi w ustach tego filozofa nieco dwuznacznie, to warto odnotować, że owa „doskonałość” ostatecznie mierzona była przez niego ideą wyzwolenia i samoświadomości człowieka. Chrześcijanie uwierzyli wszakże w Jezusa Chrystusa, a więc Boga, który stał się człowiekiem i człowieka, który objawił Boskość, a to dla świeckich reinterpretacji doktryny katolickiej stanowiło znamię progresu w stronę humanistycznej emancypacji. Dlatego też Feuerbach przekonywał, że podstawowy kerygmat o Wcieleniu może zyskać zupełnie ateistyczną interpretację, nie tracąc przy tym (a nawet przeciwnie: zyskując) na wartości. Z jego perspektywy Ewangelia okazuje się zarówno istotnym krokiem naprzód (w zasadzie wyjściem z „religijnego złudzenia”), jak również etapem przejściowym w kierunku swego rodzaju „religii prawdziwej”. Tą ostatnią jest oczywiście wiara człowieka w siebie samego. 

Przejdźmy teraz do czasów bliskich wybuchowi „lata miłości”. Jeden z głównych ideologicznych inspiratorów rewolty studenckiej 1968 roku, Ernst Bloch, ogłosił światu Jezusa rewolucjonistę oraz emancypatora ludzkości. Jego zdaniem człowiek, jako istota żyjąca w warunkach tego niedoskonałego świata „nie u siebie”, a poszukująca swojej prawdziwej „ojczyzny”, zawsze tworzył utopie. Jedną z nich była religijna nadzieja życia wiecznego. Ale wraz z rozwojem cywilizacyjnym ten sam człowiek zdał sobie sprawę, że można realizować bliższe mu utopie, bez potrzeby pielęgnowania złudnych nadziei lepszego świata rozpościerającego się przed duszą po śmierci. Jezus Chrystus, będąc według kerygmatu chrześcijańskiego Bogiem i człowiekiem, uosabiał przejście od rewolucji religijnej do rewolucji wyzwolenia ludzkości. Z kolei uczeń Blocha oraz autor koncepcji „socjalizmu z ludzką twarzą”, Roger Garaudy, wyrażał przekonanie, iż nie może istnieć marksizm bez chrześcijaństwa. Dopiero Jezus pokazuje, czym jest i powinna być prawdziwa rewolucja społeczna. Idee te przeniknęły oczywiście do kontrkultury „dzieci kwiatów”.

Aby zobaczyć twarz

Związki ruchu hipisowskiego z chrześcijaństwem są jednak znacznie bardziej złożone. Amerykańską odmianę kontrkultury należy bowiem skojarzyć z inną, zdecydowanie mniej ateistyczną, a raczej rewitalizującą duchowość XIX-wieczną ideą. Chodzi o transcendentalizm, którego główni twórcy, Ralph Waldo Emerson oraz Henry David Thoreau, przeciwstawiali się zbyt oschłym zasadom protestanckim, aby powierzyć człowiekowi pieczę nad iskrą boskości w nim samym. Ruch ten, pod wieloma względami zapowiadający już ideę hipisowską, nawoływał do tego, aby człowiek odkrywał prawdy biblijne nie tyle poprzez zawierzenie instytucjonalnemu autorytetowi, lecz osobiste doświadczenie. Ważne okazało się także praktykowanie łączności z Bogiem na gruncie wolności samostanowienia oraz intuicji, jak również kontakt z przyrodą, przez którą wyraża się Absolut. 

Do dzisiaj przypisuje się transcendentalistom odejście od kerygmatu chrześcijańskiego na rzecz panteizmu. Prawdą jest oczywiście, że Emerson dążył do odejścia od religii zdogmatyzowanej na rzecz własnej duchowości każdej ludzkiej indywidualności, lecz w jego idei w dalszym ciągu centralne miejsce zajmował Jezus Chrystus. Podobne zjawisko obserwujemy w ramach kontrkultury tworzonej przez „dzieci kwiaty”. Miejscami to ciążenie w stronę chrześcijaństwa jest wręcz ewidentne. Wspomniano już o wizerunku Jezusa jako modelowego przywódcy hipisowskiego w musicalu Jesus Christ Superstar. Nagrywano mnóstwo tradycyjnych kościelnych piosenek w nowej, psychodelizującej aranżacji. Swego czasu głośne stały się również nawrócenia byłych przywódców kontrkultury, takich jak Bob Dylan, Gregg Allman, Gary Wright czy Roger McGuinn. Wreszcie należy wspomnieć o powstawaniu wielu typowo chrześcijańskich komun hipisowskich, takich jak „włóczędzy Jezusa” (Jesus’ bums), „świry Jezusa” (Jesus’ freaks) czy „prości ludzie” (straight people).

Kontrkulturowy bunt przeciwko tradycyjnej religijności można by zatem streścić tekstem umieszczonym na kolażu na płycie The Rolling Stones, Exile on Main Street z 1972 roku: „Nie chcę rozmawiać o Jezusie; chcę jedynie zobaczyć jego twarz”.

Skoro koryfeusze kontrkultury lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku tak chętnie odwoływali się do ideału pierwotnego chrześcijaństwa, to oczywiście warto zapytać, czy religijne i społeczne funkcjonowanie pierwszych wyznawców Jezusa Chrystusa rzeczywiście odpowiadało naszemu rozumieniu słowa „rewolucja”. Biorąc pod uwagę późnoantyczne realia życia, wydaje się, że można zaryzykować odpowiedź pozytywną. Wskazuje na to już sama poetyka pierwszych pism chrześcijańskich, która obrazuje radykalną różnicę obyczaju ludzi ochrzczonych i pogan. Słynny piąty rozdział Listu do Diogneta oznajmia:

[Chrześcijanie] mieszkają każdy we własnej ojczyźnie, lecz niby obcy przybysze. Podejmują wszystkie obowiązki jak obywatele i znoszą wszystkie ciężary jak cudzoziemcy. Każda ziemia obca jest im ojczyzną i każda ojczyzna ziemią obcą. Żenią się jak wszyscy i mają dzieci, lecz nie porzucają nowo narodzonych. Wszyscy dzielą jeden stół, lecz nie jedno łoże. Są w ciele, lecz żyją nie według ciała. Przebywają na ziemi, lecz są obywatelami nieba. Słuchają ustalonych praw, z własnym życiem zwyciężają prawa. Kochają wszystkich ludzi, a wszyscy ich prześladują. Są zapoznani i potępiani, a skazani na śmierć zyskują życie. Są ubodzy, a wzbogacają wielu. Wszystkiego im nie dostaje, a opływają we wszystko.

Cały ten fragment można uznać za opis kontrkultury w znaczeniu counterculture, czyli sprzeciwu wobec zastanych norm społecznych. Opór uczniów Chrystusa wobec „kształtu tego świata” (zob. 1 Kor 7,31) był jednak tym silniejszy, że motywowany paschalnym rozpoznaniem celu ostatecznego wszelkiego istnienia. I rzeczywiście, chrześcijańska etyka nieprzywiązywania się do doczesnego świata, a więc bycie in statu viae, w ciągłej drodze do niebieskiej ojczyzny, może na pewnym poziomie kojarzyć się ze stylem życia easy riders czy rolling stones. Istnieją oczywiście zasadnicze różnice pomiędzy kontestacją uczniów Chrystusa a kontestacją powojennej lewicującej młodzieży. Przede wszystkim warto podkreślić, że wiara chrześcijańska, realizowana zwłaszcza w Kościele katolickim, od zawsze kultywowała rozum, przywiązanie do paidei oraz racjonalnego uporządkowania. W tym sensie nie daje się ona pogodzić z ponowoczesnym dziedzictwem nietzscheańskiej irracjonalności. Zarazem jednak można założyć, że chrześcijaństwo, naśladując Jezusa Chrystusa jako „znak sprzeciwu” (zob. Łk 2,34), na swój sposób realizuje „permanentną rewolucję”. Tak rozumiane skrywa w sobie coś, co nazwalibyśmy „wrażliwością kontrkulturową”

Afirmacja i niezgoda

Chrześcijańska nauka o wyborze „wąskiej drogi” zamiast tej „szerokiej”, którą idą tłumy ku własnemu zatraceniu (zob. Mt 7,13-14), stawia również przed człowiekiem potrzebę samostanowienia, która w odpowiednich warunkach jawi się jako równorzędna alternatywa wobec historycznych ruchów kontrkulturowych. Doskonałym tego przykładem byłoby dziewictwo konsekrowane. 

Jak zauważył wybitny brytyjski historyk późnej starożytności, Peter Brown, życie mnisze jawiło się w warunkach rzymskiej polis jako akt kontestacji. Ucieczka przed miejskim zgiełkiem na pustynię było przecież wyraźnym gestem zerwania z kulturą ułudy i konsumpcji na rzecz realnego kontaktu z własnym wnętrzem, w którym przemawia Słowo Boga. Co ciekawe, dwoje hipisowskich protagonistów jednego ze sztandarowych dzieł kina kontrkulturowego, którym jest Zabriskie Point Michelangelo Antonioniego, również udaje się na pustynię Mojave w Kaliforni, aby uciec przed światem marności (por. Koh 1,2) w postaci galopującego materializmu „amerykańskiego snu” (american dream). Motywacje Marka i Darii nie są oczywiście religijne. Być może są transcendentne w tym sensie, w jakim terminu tego używali Lévinas, Marcel czy Rahner, a więc ukierunkowane na wewnętrzny rozwój pełni człowieczeństwa. Niemniej sam gest ucieczki przypomina w ich przypadku świecki odpowiednik wczesnochrześcijańskiego ruchu mniszego.

Na podstawie historycznych analiz Browna można dojść do wniosku, że życie eremitów jawiło się więc w pierwszych wiekach jako zjawisko w specyficznym sensie kontrkulturowe. W każdym razie mieści się ono w ramach ogólnej definicji zaproponowanej przez Yuingera: counter-culture to postawa radykalnej niezgody na ustalony system wartości. Rzymskie miasto poniekąd wymagało od młodych ludzi, aby weszli w cykl życia płciowego oraz przedłużania własnego istnienia poprzez rodzenie potomstwa: „należy rwać kwiaty póki na to pora”. W ten sposób człowiek wchodził w życie społeczne oraz odwieczne prawidła przyrody. Dlatego Paweł Apostoł, głosząc Koryntianom wartość dziewictwa, zastrzegał jednocześnie: Jeżeli ktoś uważa, że nieuczciwość popełnia wobec swej dziewicy, jako że przeszły już jej lata, niech się pobiorą (1 Kor 7,36). Życie mnisze stanowiło zatem swego rodzaju zerwanie z ustalonym porządkiem. Oznajmiało ono kontrę wobec dyktatu społeczeństwa rzymskiego oraz tyranii przemijającej natury. Z drugiej strony nawet małżeństwo chrześcijańskie miało swoje ukierunkowanie na wieczne spełnienie, nie przywiązując się do tego, co najcenniejsze dla Rzymianina, czyli kształtu tego świata, który przemija. Stale aktualne pozostało prowokacyjne dla pogan wezwanie: ci, którzy używają tego świata, tak jakby z niego nie korzystali (1 Kor 7,31).

Należy wreszcie wspomnieć, że swoiście kontrkulturowym aspektem działalności pierwszych chrześcijan był ich domniemany ateizm. Uczniowie Chrystusa odrzucali bowiem usankcjonowanych przez państwo bogów na rzecz jedynego Pana, który chodził po ziemi jako człowiek. Dziś łatwo jest zapomnieć, że Boże Narodzenie stanowiło niegdyś ideę prawdziwie skandaliczną. Chrześcijańska wiara w to, że Słowo ciałem się stało (J 1,14) nie przypominało bowiem żadnych wcześniejszych systemów religijnych. Mityczne bóstwa nie były Absolutem, zaś ich wejście w przestrzeń ludzką polegało raczej na przybieraniu pozoru „ciała”, bądź narzucaniu „cielesnej szaty”. Tymczasem wejście wiecznego i nieogarnionego Boga w historię oraz ograniczone ciało ludzkie, jak również potrzeba zawierzenia temu historycznemu wydarzeniu oraz konkretnemu człowiekowi — to akt rzeczywiście kontrkulturowy w ramach współczesnego, postchrześcijańskiego świata.

Między Erą Wodnika a wiosną Kościoła


Wydaje się zresztą, że kontekst ponowoczesnych dróg rozwoju kultury jest tutaj szczególnie istotny. W ostatnich rozmowach Josepha Ratzingera z Peterem Seewaldem emerytowany papież stwierdził, że w najbliższej przyszłości Kościół przestanie cieszyć się uprzywilejowanym miejscem w społeczności świata zachodniego. Nieco wcześniej Karl Rahner wyznał: „Widzę, jak nadciąga czas, w którym chrześcijaństwo nie będzie już czymś oczywistym w Europie, ani też na świecie”. Obaj wybitni teologowie byli więc przekonani co do tego, że w przeciągu kilku lat przekaz wiary Kościoła stanie się osobistą sprawą mniejszych grup wyznawców.

Katolicy pytają zwykle, czy tak być musi. Czy jest to proces nieodwracalny? Zbyt rzadko formułuje się jednak refleksję wokół możliwych szans, jakie wyłaniają się z opisywanego tutaj stanu rzeczy. Dziś, w sytuacji, w której kerygmat chrześcijański przestaje być dominujący w kulturze zachodniej, ustępując pola relatywizmowi oraz obojętności religijnej, osoby wierzące mogą tworzyć (i tworzą) swoisty ruch kontrkulturowy. W latach sześćdziesiątych zbuntowana młodzież oczekiwała Ery Wodnika jako nowej epoki tolerancji, pojednania i wolności. Stare systemy i religie, tak często wchodzące w sojusz z oficjalną władzą, miały zostać zastąpione autentycznym i bezkresnym życiem duchowym. Wiadomo, że z czasem to marzenie nowej ery (new age) samo przeistoczyło się w korporacyjny trend znudzonego człowieka Zachodu. Być może to kolejny przykład tego, że „niespokojne jest serce ludzkie, dopóki nie spocznie w Bogu” (św. Augustyn, Wyznania I,1) takim, jakim głosi Go Ewangelia? Duchowość chrześcijan świadoma własnych źródeł na nowo stałaby się zatem “znakiem sprzeciwu” (por. Łk 2,34) w świecie utylitaryzmu, produktywności oraz dobrobytu cenionego wyżej aniżeli wartość osoby. Jak stwierdziła w książce „Bóg czy sacrum” Zofia Zdybicka:

Nie jest łatwo człowiekowi współczesnemu, żyjącemu bardziej w kulturze niż w naturze, którego myśl zajęta jest poznawaniem określonych dziedzin świata, poznawaniem rzeczy, ich wytwarzaniem, zdobywaniem coraz to doskonalszych narzędzi produkcji i komunikacji, człowiekowi, którego trzeba by określić raczej jako homo faber niż homo sapiens, ukazać przekonująco tę sytuację źródłową, gdzie rodzi się pierwsza myśl o Bogu. Taki kontakt ze światem zakłada postawę refleksyjną i kontemplacyjną (w naturalnym i szerokim tego słowa znaczeniu), której współcześni ludzie nie kultywują.

Trudno nie wyczytać w tych słowach wspólnej przestrzeni dla „wszelkiego dobra i prawdy, jakie się znajduje” (Lumen gentium, 16) w ruchu „dzieci kwiatów” z pełnym, oczyszczonym i objawionym z góry przekazem tego dobra w Ewangelii Chrystusa.

Michał Gołębiowski
Michał Gołębiowski
(1989), doktor nauk humanistycznych, filolog, historyk literatury, pisarz, tłumacz. Stały współpracownik pisma „Christianitas”. Autor książek, m.in. „Niewiasty z perłą” (Kraków, 2018) i „Bezkresu poranka” (Kraków 2020). Jego zainteresowania obejmują zarówno dawną poezję mistyczną, jak i kulturę tworzoną w atmosferze tzw. „śmierci Boga” oraz dzieje ruchów kontrkulturowych lat 60. XX wieku.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!