KITA: Bitwa w cieniu wojny. Francja w przeddzień wyborów

commons.wikimedia.org

Stawką francuskich wyborów prezydenckich jest przyszłość Unii Europejskiej i szeroko pojętego Zachodu. Jeśli druga stolica UE zostanie przejęta przez środowisko spoza establishmentu, przez kolejne pięć lat będziemy mogli zapomnieć o budowie federalnej Europy. Jeśli to środowisko będzie prawicowe, Polska będzie miała w UE silnego partnera w walce cywilizacyjnej i politycznej.

Rozkład systemu

Na kilkadziesiąt godzin przed pierwszą turą wyborów urzędujący Emmanuel Macron pozostaje faworytem, ale wydaje się słaby jak nigdy wcześniej. To nie kryzys pojedynczego polityka ale całego systemu politycznego. Od odejścia założyciela V Republiki, generała Charlesa de Gaulle’a, w 1969 r., krajem rządziły nieprzerwanie naprzemiennie dwie rodziny polityczne – postgaulliści oraz socjaliści. Centroprawica i centrolewica. W wyborach prezydenckich z 1974 r. kandydaci tych obozów uzyskali razem 91% głosów. Politycy, media, biznes, sądy, instytucje międzynarodowe, w tym unijne – podmioty w ramach establishmentu spierały się między sobą i rywalizowały, ale w praktyce w coraz większym i większym stopniu grały do jednej bramki.

Przez kilkadziesiąt lat w coraz mniejszym stopniu stawkami kolejnych wyborów była realizacja konkretnego programu, a w coraz większym zatrzymanie „ekstremistów”, „radykałów” i „faszystów”. Gdy Jean-Marie Le Pen sensacyjnie wszedł do II tury z 17% w 2002 r. dzięki podziałom wewnątrz lewicy, wszyscy zwrócili się zgodnie przeciwko niemu, a konkurujący z nim urzędujący prezydent Jacques Chirac odmówił mu nawet debaty. Le Pen dostał w II turze ledwie jeden punkt więcej niż w I – 18%.

Jednak każdy kolejny „systemowy” prezydent był słabszy. Po charyzmatycznym socjaliście Mitterrandzie przyszedł cwaniakowaty i zakłamany, ale umiejący czasem się godnie zaprezentować Chirac. Potem historia powtarzała się jako farsa. Sarkozy był gorszą wersją Chiraca, a Hollande groteskową wersją Mitterranda. Obaj panowie w przeciwieństwie do „wielkich” poprzedników kończyli urzędowanie już po pięciu latach.

Lekarstwem na utratę wiary w establishment miał być Emmanuel Macron. W 2017 r. wypromowano młodego, przystojnego, inteligentnego, wykształconego, dynamicznego, bezpartyjnego technokratę. Będący stuprocentowym człowiekiem systemu, były minister Macron miał zebrać do jednego obozu najlepszych, niezużytych ludzi z obu „partii władzy” i zachować ją w tych samych rękach. Miał ucieleśniać demoliberalny ideał merytokracji. Wtedy się udało. „Partie władzy” otrzymały już nie 91%, ale 26% głosów, ale ich produkt utrzymał się na wierzchu. Gdyby doliczyć wynik Macrona, „system” miałby dokładnie 50% głosów.

Dziś kandydaci obu hegemonicznych niegdyś obozów – postgaullistów i socjalistów – są na drodze do wyników rozpaczliwie już słabych. Socjaliści zapewne dostaną żałosne 1-3% mimo wystawienia swojej najmocniejszej karty – mer Paryża Anne Hidalgo. Postgaulliści mogą zaś szykować się słabiutkie między 5 a 9%, choć ich kandydatka Valérie Pécresse była przez długie miesiące legendowana przez wszystkie media jako rzekomo „twarda prawica”. Obiecywała ostrą „walkę z islamizmem”, likwidację wszystkich islamsko-imigranckich gett we Francji w ciągu 10 lat. Również w polskich mediach głównego nurtu Pécresse promowano jako „prawicę, ale rozsądną”.

Koronnym argumentem za Pécresse miał być fakt, że „jako jedyna ma szansę pokonać Macrona”. Tak miało być zgodnie z odwieczną logiką, wedle której wyborcy wolą zawsze kandydata bardziej centrowego. Dziś wszystkie sondaże są jednak zgodne. W hipotetycznej II turze przeciwko Macronowi Marine Le Pen dostaje między 10 a kilkanaście procent więcej od Pécresse. Nawet Zemmour i Mélenchon uzyskują od niej nierzadko lepsze wyniki. Pécresse jest bowiem mimo wszystkich swoich wygibasów i ogromnego wsparcia mediów odbierana jako kandydatka status quo ante.

Gaulliści jeszcze nigdy nie dostali mniej niż 20%, a teraz prawdopodobnie skokowo spadną na poziom jednocyfrowy. Wśród czworga czołowych kandydatów będziemy prawdopodobnie mieli aż troje „ekstremistów i radykałów” oraz jednego Macrona – ostatnią nadzieję białych. Reprezentanci starych „partii władzy” z 91% spadli do 55%, potem do 26%, a dziś walczą razem o 10%. 

Niewypałem będzie zapewne także kandydatura nowolewicowych Zielonych, odnoszących sukcesy w innych krajach (współrządzą Niemcami i Austrią). Być może ich kandydat Yannick Jadot okazał się zbyt mało wyrazisty. Zbyt umiarkowany i bliski establishmentowi. Liczył na wynik w okolicach 13%, które Zieloni otrzymali do Parlamentu Europejskiego trzy lata temu. Skończy jednak prawdopodobnie z 4-5%.

Po raz pierwszy w historii Francji łącznie ponad 50% dostaną prawdopodobnie kandydaci „skrajnej prawicy” i „skrajnej lewicy”. W oryginale – « extrême droite » i « extrême gauche ». Demoniczni ekstremiści, którymi codziennie straszy się od dekad. Z jednej strony Marine Le Pen i Éric Zemmour. Z drugiej – Jean-Luc Mélenchon. Warto odnotować także prawdopodobny sukces kandydata odrodzonej Francuskiej Partii Komunistycznej Fabiena Roussela. Partia w 2017 r. i 2012 r. nie wystawiała nawet swojego kandydata, popierając Mélenchona. Teraz jednak Roussel, prezentujący się jako nieco bardziej „normalny” i „rozsądny” Mélenchon jest na drodze do wyniku na poziomie 4-5%. Podobnego do Jadota – tylko Jadot zaczynał z 10-11%, a Roussel z 1%. Będzie historycznym wydarzeniem, jeśli komunista otrzyma wynik wyższy od socjalistki. Potężna niegdyś, w czasach Mitterranda otrzymująca ponad 40%, Partia Socjalistyczna, która jeszcze pięć lat temu rządziła krajem, teraz zapewne będzie dopiero czwartą siłą na lewicy.

Problemy herolda establishmentu
Po pięciu latach rządów  „świeży” w 2017 r. Macron jest personifikacją francuskiego status quo oraz establishmentu. Aż 66% Francuzów chciałoby nowego prezydenta. Ostatnie dni były mało udane dla obecnego lokatora Pałacu Elizejskiego. Francuski prezydent nie będzie mógł, na co liczył, pochwalić się wynegocjowaniem porozumienia pokojowego przed wyborami. Mimo jego kolejnych telefonów do Władimira Putina wojna trwa, a Rosjanie zdobywają się na kolejne okrucieństwa. Macron nie pokazuje się więc jako mąż stanu i wytrawny dyplomata, ale polityk nieskuteczny i mało poważny. Gra się nie opłaciła.

Prezydent zaliczył też sporą wpadkę kilka dni temu. 35-letni rolnik zastrzelił włamywacza po tym jak grupa czterech bandytów włamała się do jego domu, gdzie był sam z 3-letnią córką. Rolnikowi postawiono zarzut morderstwa. Komentarz prezydenta brzmiał: „jestem przeciwko obronie koniecznej”. Zdaniem Macrona „Żyjemy w państwie prawa. Nie chcę kraju, w którym uważa się, że to obywatele mają się bronić. Inaczej będziemy mieli dziki zachód. Każdy ma być bezpieczny, a zadaniem władzy publicznej jest to zapewnić”. Zapowiedział więc zwiększenie obecności patroli policji, ale w żadnym razie nie chciał przyznać, że rolnik broniący swej córki jest bohaterem, któremu nie powinno grozić więzienie.

„Jestem przeciw obronie koniecznej” to dosłowny cytat, żadna prawicowa manipulacja. Macron powiedział „Je suis opposé à la légitime défense”. Z jego wypowiedzi wynika więc, że jest przeciwny jakiejkolwiek obronie przed bandytami, dopóki sami nie zaczną np. strzelać do właściciela… Prawicowa opozycja szybko zaczęła robić memy z włamywaczami zapowiadającymi, że 10 kwietnia zagłosują na Macrona. Le Pen i Zemmour zapowiedzieli rozszerzenie prawa do obrony koniecznej.

Gwoli uczciwości warto przy tym zaznaczyć, że Macron nie jest nieudacznikiem. To po prostu demoliberalny technokrata, działający ad hoc. Ma gwarantować trwanie i stabilizację. Nic dziwnego zatem, że „młody i dynamiczny” prezydent najwyższe poparcie ma wśród emerytów. Rzeczywiście przez 5 lat rządów Macrona we Francji nie było dużych zamachów terrorystycznych takich jak z czasów Hollande’a (ataki na redakcję Charlie Ebdo i klub Bataclan). Najgłośniejsza była sprawa Samuela Paty’ego, nauczyciela któremu czeczeński nastolatek odciął głowę, ponieważ Paty pokazywał na lekcji WOSu uczniom karykaturę Mahometa. Macron zapewnił też względną stabilizację bytową. Może pochwalić się najniższym od kryzysu z 2008 r. bezrobociem (jego poziom spadł również wśród młodych Francuzów) a także wysokim wzrostem gospodarczym. Stale rosną też wydatki na start-upy – oczko w głowie prezydenta, który chciał uczynić z Francuzów „naród start – upów”. Gdy pojawiały się kryzysy, takie jak protesty żółtych kamizelek czy pandemia, Macron zarządzał kryzysem ad hoc. Kamizelki po prostu przeczekał i „przegadał”, obiecując reformy i debaty, z których niewiele wynikało. Nie wprowadził żadnej „rewolucji”, którą zapowiadał w 2017 r.

Nawet lewicowo-establishmentowy Le Monde (odpowiednik naszej Wyborczej) przyznał, że Macron „przez 5 lat nie miał żadnego realnego sukcesu”. Jednak dla dziennikarzy prezydent jest faworytem, bo konkuruje z nim „skrajna prawica” i „oderwana od rzeczywistości lewica”. Status quo opiera się na budowanym przez media strachu przed „faszystami” i „radykałami”. Reelekcję Macronowi miał też zapewnić… brak kampanii. Podkreślanie na każdym kroku, że jest prezydentem, więc „nie ma wiele czasu być kandydatem”. Unikanie debat czy atakowania rywali. Niewchodzenie w dyskusje z konkurentami, którym nie ma do zaoferowania alternatywnego programu.

Zasadnicze pytanie brzmi zatem, czy w II turze Macronowi starczy zagrywek socjotechnicznych, straszenia „ekstremą” i rozgrywania podziałów między „radykałami”, żeby utrzymać się u władzy? Żeby zachować drugą stolicę Europy dla demoliberalnego establishmentu na kolejne 5 lat? Przed II turą będzie już musiał zdobyć się na debatę z tym spośród „radykalnych” pretendentów, który okaże się najsilniejszy.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Kim są pretendenci?

Macron chciał pozostać prezydentem „siłą rozpędu”, ponieważ Francuzi już się do niego zwyczajnie przyzwyczaili. Co ciekawe, podobnie do II tury stara się dostać Marine Le Pen. Kandydatka Zjednoczenia Narodowego była od początku faworytką do miana głównej pretendentki. Miała okres kryzysu, kiedy w sondażach przeganiali ją okresowo Pécresse lub Zemmour. Jeśli jednak wierzyć badaniom, tuż przed wyborami znów to ona zajmuje najsilniejszą pozycję. 

Le Pen przerobiła realnie „skrajnie prawicową” partię swojego ojca na ruch catch-all zbierający wszystkich przeciwników Macrona. Zgodnie z nową nazwą partii – gromadzący i jednoczący. Wychodzi z założenia, że wyborcy chcący ostrej kontestacji status quo i tak będą musieli na nią zagłosować – ten elektorat zdobywa dla niej samo nazwisko. Zamiast tego wypracowała więc sobie bazę spośród ofiar globalizacji. Klasy pracującej, robotników, dawnych wyborców socjalistów, których przyciągała krytyką imigracji i solidarystycznym programem gospodarczym. Ocieplała od lat swój wizerunek, pokazując się jako zwykła matka, której zależy, żeby jej dzieci żyły w normalnym, bezpiecznym kraju. Opowiadała o swojej miłości do kotów i podkreślała, że nie jest jej obojętna ochrona środowiska. W II turze Marine liczy na sporą część elektoratu Mélenchona i pomniejszych kandydatów lewicy.

Zemmour ma na zwycięstwo zupełnie inny pomysł. Najpopularniejszy francuski dziennikarz i pisarz polityczny jako kandydat na prezydenta nadal przyjmuje prymat wojny kulturowej nad starciem politycznym. Chce przede wszystkim przekonać Francuzów, żeby odrzucili krępujące ich polityczną poprawność i reguły demokracji liberalnej. Wrogiem numer jeden i głównym zagrożeniem dla przetrwania Francji jest jego zdaniem islam. Zemmour mówi więc, o „wielkiej podmianie populacji” i o tym, że Francja „może stać się wielkim Libanem”, w którym będzie się toczyć niekończąca się wojna domowa. Podkreśla w stylu Feliksa Konecznego, że „dwie cywilizacje nie mogą współistnieć na jednej ziemi”. Wierzy, że Francuzów trzeba radykalizować i mobilizować. Marine Le Pen uważa za „kobietę lewicy”, która przez swoją nijakość podobnie jak w 2017 r. odepchnie od siebie wyborców i uzyska wynik znacznie słabszy, niż dają jej sondaże. Zemmour zbudował w kilka miesięcy tożsamościowo-nacjonalistyczny ruch Rekonkwista, który od lutego może pochwalić się ponad 100 tysiącami członków. Chce po bonapartystowsku „jednoczyć obie prawice” – lepenistowską i postgaullistowską. Nawet jeśli Zemmour przegra z Le Pen, to pewnym sukcesem będzie dla niego prawdopodobne pokonanie Pécresse. Będzie się wtedy prezentował jako nowy przywódca odrodzonego, „prawdziwego” gaullizmu.

A kim jest wreszcie Mélenchon, kandydat lewicy tak radykalnej, że komunista prezentuje się jako bardziej od niego umiarkowany? To sędziwy (70 lat), charyzmatyczny trockista o talentach trybuna ludowego. Mélenchon łączy w swoim przekazie i swoim programie rewolucję materialną, kulturową i demograficzną. Kontestuje kapitalizm, zapowiadając radykalne podwyżki podatków dla najlepiej zarabiających, rozbudowę świadczeń i nacjonalizację firm. Kontestuje historyczną Francję – częściej mówi „Heksagon” niż Francja. Zbiera pod swoim sztandarem mniejszości etniczne i tzw. „mniejszości seksualne”. Otwarcie popiera napływ imigracji z Afryki i Bliskiego Wschodu, chwaląc „kreolizację” Francji. Jest też wrogiem Unii Europejskiej i NATO. Jako jedyny z liczących się kandydatów chce wyprowadzić Francję z Sojuszu Północnoatlantyckiego. Mélenchon liczy na głosy ostro lewicowej inteligencji, muzułmanów oraz tych robotników, którzy wciąż tkwią w szponach poprawności politycznej.

Które z trojga konkurentów uzyska najlepszy wynik i zmierzy się z Macronem? Le Pen musi – ona już w II turze była i broni swojej pozycji numeru jeden na opozycji. Zemmour i Mélenchon mogą. Każdy wynik oznacza jednak dalszą „radykalizację” francuskiej sceny politycznej i niełatwe zadanie dla Macrona. Do usłyszenia po pierwszej turze.

 


Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Kacper Kita
Kacper Kita
Analityk i publicysta, członek redakcji portalu Nowy Ład, prowadzący dział wideo NŁ. Szczególnie zainteresowany polityką międzynarodową oraz szeroko pojętą kulturą. Autor biografii Érica Zemmoura oraz Giorgii Meloni, a także esejów biograficznych nt. m. in. Charlesa de Gaulle’a, Marine Le Pen i Benjamina Netanjahu.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!