Ekscentryczny polityk który zasłynął obrażaniem przeciwników i prowokacjami idącymi w kontrze do poprawności politycznej wygrał wybory na hasłach walki z systemem, skorumpowaną i niekompetentną elitą oraz dominacją lewicy – który to już raz przerabiamy ten sam schemat?
Tym razem padło na Argentynę, gdzie w wyborach prezydenckich zwyciężył prawicowy libertarianin Javier Milei. Światowa scena polityczna staje się coraz bardziej rozchwiana i nieprzewidywalna, choć równolegle oba supermocarstwa – USA i Chiny – starają się w ostatnim czasie raczej tonować sytuację i utrzymywać swoją rywalizację poniżej progu wojny, co widać było podczas niedawnego szczytu Joe Biden-Xi Jinping.
Prawicowy populista, czyli kto?
Tego rodzaju starcia media liberalno-lewicowe lubią przedstawiać w kategoriach globalnego, manichejskiego starcia Dobra ze Złem – demokracji liberalnej oraz sił autorytarnych, skrajnie prawicowych populistów (najlepiej dodając – wspieranych przez Rosję i Chiny). Media prawicowe równie chętnie wchodzą w ten sam schemat – dobrzy obrońcy normalności i zachodniej cywilizacji walczą z globalizmem, lewicowymi ideologiami i egoistycznymi elitami demoliberalizmu.
Przełomowe było tu niewątpliwie zwycięstwo Donalda Trumpa z listopada 2016 r., będące dokładnym zaprzeczeniem liberalno-progresywnego determinizmu oraz wielkim środkowym palcem pokazanym globalnemu establishmentowi. Dało ono wiele odwagi i wiary w sens walki z Lewiatanem środowiskom patriotycznym, konserwatywnym i chrześcijańskim w Europie i na całym świecie. To pozytywny efekt globalizacji i nowych technologii – patriota czy chrześcijanin może zobaczyć, że na całym świecie są miliony ludzi o podobnych wartościach, a przynajmniej odrzucających poprawność polityczną, oraz śledzić ich walkę. Podobne znaczenie do elekcji Trumpa – kulturowe bardziej niż polityczne – ma wygrana Mileiego, który rzeczywiście potrafi jechać po bandzie, używając pojęć typu „lewackie g…o” czy „sk…syn” oraz podkreślając, że nie wolno „lewackiemu g..u” ustępować ani na krok, bo gdy okażesz słabość, „wtedy oni cię zabiją”. Nawet Franciszek – w końcu rodak – otrzymał tytuł „brudnego lewaka”.
Dziś myślenie w kategoriach „prawicowej międzynarodówki” stało się znacznie powszechniejsze. Niedługo po ogłoszeniu wygranej Mileiego gratulacje złożyli mu Donald Trump, Jair Bolsonaro, Tucker Carlson, Santiago Abascal, Giorgia Meloni, Matteo Salvini… Wybór Mileiego dobrze pokazuje jednak, że nie ma jednej kontestatorskiej prawicy. Przykładowo prezydent-elekt Argentyny oraz szefowa opozycji we Francji (a w przyszłości może także prezydent) Marine Le Pen mają skrajnie odmienne podejście do gospodarki – Argentyńczyk jest zdecydowanie wolnorynkowy, a poparcie buduje na atakowaniu socjalizmu, za to Francuzka zdecydowanie solidarystyczna i opiera się w znacznej mierze na atakowaniu liberalizmu. Marine odrzuca także pojęcia prawicy i lewicy, woląc mówić o starciu patriotów i globalistów.
Duża część ruchów kontestujących demoliberalizm jest też krytyczna wobec amerykańskiej dominacji politycznej i kulturowej, uważając ją oraz kapitalizm za szkodliwe dla tradycyjnych więzów, narodów, rodziny czy chrześcijaństwa. Milei jest natomiast reprezentantem latynoamerykańskiej prawicy, która ciepło patrzy na Waszyngton oraz tamtejsze ideały wolnorynkowe – podobnie jak były prezydent Brazylii Bolsonaro czy choćby wieloletni przywódca Chile Augusto Pinochet.
Przy okazji kolejny raz widzimy, jak bzdurna jest propagowana przez media demoliberalne tożsamość kontestatorskiej prawicy i prorosyjskości. W Argentynie i Brazylii (gdzie podobne wybory mieliśmy rok temu) to lewica jest bliższa Moskwie, a prawica Waszyngtonowi.
Czy coś nas tak naprawdę łączy?
Amerykanin Tucker Carlson, który dopiero co robił wywiad z Mileim, jest czołowym krytykiem wspierania militarnego Ukrainy, a także wyróżnia się na amerykańskiej prawicy solidaryzmem gospodarczym i sceptycyzmem wobec Izraela. Milei zajmuje przeciwne stanowisko w każdej z tych spraw – określa się jako libertarianin, zdecydowanie opowiada się po stronie Kijowa i Tel Awiwu. Mimo to obaj panowie wspierają się nawzajem. Podobnych różnic między czołowymi postaciami „antysystemowej prawicy” z różnych krajów można by wymieniać dziesiątki.
Ta różnorodność nie musi być czymś złym. W końcu nie chodzi o stworzenie alternatywnego globalnego imperium, tylko wspieranie się w obronie podmiotowości poszczególnych narodów – a potem niech już każdy rządzi się u siebie po swojemu.
Jeśli mielibyśmy szukać jakichś wspólnych mianowników, na pierwszy plan wysuwałyby się kontestacja hegemonii kulturowej antycywilizacyjnej lewicy, sprzeciw wobec masowej, ignorującej różnice narodowościowe i kulturowe imigracji oraz właśnie obrona suwerennego państwa narodowego. Stosunek do Izraela jest na tym tle naprawdę trzeciorzędny. Trzeba mieć jednak świadomość różnic programowych oraz odmiennych interesów, które będą ograniczały współpracę „prawicowych” czy „patriotycznych” rządów i środowisk.
Nie ma determinizmu – w żadną stronę
Wygrana Mileiego pokazuje wreszcie po raz kolejny rozchwianie epoki, w której żyjemy. Konsensus elit politycznych jest coraz słabszy, poziom zaufania społeczeństw dla owych elit coraz niższy, a wobec tego gotowość do radykalnej zmiany wyższa. Elity demoliberalne nie potrafią zagwarantować spokojnej przyszłości i beztroskiej konsumpcji, na których opierała się ich dominacja przez dekady.
Jednocześnie jasne jest, że w tej grze nie ma prostych reguł.
Łaska wyborców na pstrym jeździ koniu. Ani dominacja demoliberalizmu, ani jej kres nie są przesądzone. Rok temu wygrana Luli w Brazylii miała świadczyć o lewicowym trendzie w Ameryce Południowej – dziś w drugim największym kraju kontynentu naród wybrał dokładnie na odwrót.
Zwycięstwo Giorgii Meloni miało z kolei dawać nadzieję europejskiej prawicy – jednak mimo wsparcia premier Włoch bliskie jej środowiska nie odniosły sukcesy ani w Hiszpanii, ani w Polsce.
Wszystko to przygotowuje nas na największy spektakl w tym globalnym starciu, jakim będą przyszłoroczne wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych. Tam także już wielokrotnie wahadło miało być trwale wychylone. Po zwycięstwie Obamy głoszono świt ery dominacji lewicy, wzmocnionej przemianami kulturowymi i rasowymi. Później nowa epokę miał rozpocząć Trump. W 2020 r. demoliberalnej restauracji dokonał Biden. Teraz znów sondaże wskazują na powrót Trumpa… Jedno jest pewne – żyjemy w ciekawych czasach. A niestabilność międzynarodowa, której zaledwie jeden aspekt tu poruszyłem (jeszcze rywalizacja amerykańsko-chińska, działania Rosji, wojny na Ukrainie i w Izraelu, boom demograficzny w Afryce, presja imigracyjna na Europę, islam…) tym bardziej sprzyja nieprzewidywalności wyników kolejnych wyborów. Także w Polsce.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.