Emmanuel Macron jest bez wątpienia faworytem niedzielnej II tury wyborów prezydenckich. Nie ma już jednak mowy o druzgocącej przewadze na poziomie 66% do 34% sprzed pięciu lat. „Skrajna prawica” nigdy po II wojnie światowej nie była tak bliska władzy w dużym państwie Europy Zachodniej, a poparcie dla niej rośnie z każdą kolejną elekcją. Le Pen prowadziłaby minimalnie w sondażach, gdyby wybierali tylko Francuzi przed 65. rokiem życia. Kim są naprawdę i kogo reprezentują kandydaci, którzy zmierzą się w niedzielę?
Macron zasysa establishment
W I turze urzędujący prezydent zebrał 27,85%, czyli więcej niż w 2017 r. (24,01%). Warto jednak podkreślić, że nie są to do końca ci sami wyborcy. Na Macrona-prezydenta zagłosowało tylko 68,5% spośród zwolenników Macrona-kandydata pięć lat temu. W 2017 r. wykreowany przez sprzyjające mu demoliberalne media kandydat był przedstawiany jako młody, przystojny, świeży, bezpartyjny, „spoza układu”. Te zabiegi socjotechniczne były mocno naciągane, bo Macron był przecież stuprocentowym produktem francuskiej elity – dzieckiem profesora po najlepszych szkołach i uczelniach, byłym bankierem u Rotszyldów i byłym ministrem w rządzie socjalisty Hollande’a.
Po pięciu latach jednak to Macron personifikuje status quo. Nie jest już nowy ani świeży. Oczekujący bardziej wyrazistej, ideowej polityki wyborcy z 2017 r. – często ci młodsi – odeszli do partii „skrajnych”. 11% z nich do Mélenchona, 7% do Le Pen. W ich miejsce pojawili się wyborcy partii establishmentowych, zassani przez Macrona. Obecnego prezydenta poparło za to 30% wyborców Republikanina Fillona i 18% wyborców Socjalisty Hamona z 2017 r. Z kandydata pokoleniowej i wizerunkowej, ale jednak zmiany, Macron stał się pełnoprawnym kandydatem trwania.
Widzimy to także po strukturze wiekowej jego wyborców. W 2017 r. Macron w I turze cieszył się wg sondażu pracowni Harris podobnym poparciem, między 22 a 25%, w każdej z pięciu grup wiekowych – i wśród najmłodszych (18-24) i najstarszych (65+) i wszystkich pomiędzy. W 2022 r. mamy już jednoznaczną tendencję – im starsza grupa wiekowa, tym wyższe poparcie dla Macrona. W grupie 18-24 tylko 20%, w każdej kolejnej nieco więcej, w grupie 60-69 30%.
Dopiero wśród najstarszych (70+) widzimy skokowy wzrost – aż 41% dla obecnego prezydenta. Macron stał się kandydatem emerytów (których już nie obejmie zapowiedziana przez niego podwyżka wieku emerytalnego), głosujących znacznie chętniej od wszystkich młodszych Francuzów na status quo. Najstarsi Francuzi w większości chcą po prostu stabilizacji. Nie chcą kontestować systemu, w którym całe życie żyli i funkcjonowali, ale komfortowo przeżyć starość. Są też wdzięczni Macronowi za ostre restrykcje podczas pandemii koronawirusa.
Zdecydują emeryci?
Ci najstarsi głosowali całe życie na Republikanów (w ich kolejnych wcieleniach) i Socjalistów, którzy rządzili Francją na zmianę przez całość 60 lat V Republiki. Obie formacje są już jednak całkowicie zużyte. Ich kandydaci, którzy u szczytu potęgi zbierali po 90% poparcia, a jeszcze 10 lat temu mieli w I turze 56%, teraz dostali razem żenujące 6,5%. Proszę sobie wyobrazić sytuację, w której PiS i PO dostają razem 6,5% głosów! A we Francji epoka tamtejszego duopolu trwała ponad trzykrotnie (!) dłużej niż w Polsce trwa dominacja partii Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska.
Dziś jednak nawet Republikanie, którzy rządzili w Paryżu przez 40 z ostatnich 64 lat, dostali 2-3% w każdej grupie wiekowej przed 60-tką. Jedynie w grupie 60-69 uzyskali 4%, a wśród najstarszych, 70+, 12%. Wyniki Socjalistów były jeszcze słabsze. Macron skutecznie zmonopolizował polityczne centrum, tworząc jeden obóz gromadzący działaczy i wyborców obu dawnych potęg. Wszystkich, którzy chcą administrowania status quo, a nie wielkich zmian w prawo lub w lewo.
Prawdopodobnie to właśnie najstarsi zdecydują o tym, że Emmanuel Macron utrzyma Pałac Elizejski. We Francji przed 65-tką Marine Le Pen jest ciut przed Macronem, a w każdej grupie wiekowej oboje kandydaci idą łeb w łeb. Za to w grupie 65+ Macron miażdży Le Pen 67% do 33%. A to właśnie emeryci są najbardziej zmobilizowani, najbardziej zdecydowani głosować i najpewniejsi swojego wyboru. Adam Michnik mówił w 2015 r., że nie wolno „oddać Polski gówniarzom”. Francuski establishment myśli podobnie.
Co na to Marine?
Możliwe zatem, że wbrew obawom Érica Zemmoura i wielu innych prawicowych intelektualistów „dediabolizacja” prowadzana przez lata przez Marine Le Pen okazała się skuteczna. Kandydatka Zjednoczenia Narodowego nie porywa konserwatywnej czy katolickiej inteligencji, ale zbudowała sobie solidną bazę wyborczą wśród zwykłych Francuzów – przede wszystkim klasy pracującej. Le Pen starała się przez lata zbudować wielki obóz wszystkich „przegranych globalizacji”.
Przedstawia się jako „kandydatka ludu”, reprezentująca „zapomnianych Francuzów” przeciwko kosmopolitycznej liberalnej elicie z Paryża. Obiecuje nawet powołanie specjalnego ministerstwa ds. wsi, kilkukrotne obniżki VAT na podstawowe produkty żywnościowe i higieniczne oraz wypowiedzenie umów o wolnym handlu i protekcjonizm gospodarczy mający chronić francuskich rolników i producentów. Jej hasło to „jeśli lud głosuje, lud wygrywa”. Le Pen może liczyć na 60% lub więcej poparcia wśród robotników i pracowników. Minimalnie wygrywa wśród wszystkich zatrudnionych, i w sferze budżetowej i w prywatnych firmach. Marine zbudowała sobie wizerunek „zwykłej kobiety w średnim wieku, matki, która chce żeby jej dzieci żyły w normalnym kraju”. Kobiety popierają ją nawet nieco bardziej niż mężczyźni – a prawica miewa z tym problem. Z drugiej strony Macron miażdży Le Pen wśród najlepiej zarabiających (ponad 2650€ na osobę w gospodarstwie domowym): aż 73% do 27%. Obecny prezydent prowadzi wśród samozatrudnionych i przedsiębiorców.
Również podczas debaty telewizyjnej z udziałem obojga kandydatów jednoznacznie wybrzmiały akcenty klasowe. Marine starała się przedstawiać jako rzeczniczka interesów Francuzów, wiele miejsca poświęcając realnym, codziennym problemom takim jak niskie pensje pielęgniarek, brak lekarzy w mniejszych miejscowościach czy domów opieki społecznej. Mówiła Macronowi m. in.: „mamy 9 milionów ubogich. Pan nie dba o ubogich Francuzów. To pana wynik”. Obiecywała stworzenie większej liczby miejsc pracy, wsparcie dla drobnych przedsiębiorców oraz ulgi podatkowe dla rodzin, w tym samotnych rodziców. Mówiła także o reindustrializacji, ponownym uprzemysłowieniu Francji.
Elementem dowartościowania „ludu” przeciwko „elicie” miałby też być powrót do referendów, regularnie zwoływanych przez prezydenta. Dodatkowo Le Pen w ramach „odrodzenia demokracji” chciałaby wprowadzić instytucję referendum obywatelskiego po zebraniu 500 tysięcy podpisów. Referenda, mające w V Republice silną pozycję zgodnie z myślą generała de Gaulle’a, pozwalałyby wybranemu w wyborach powszechnych prezydentowi rządzić również bez większości w parlamencie. Za ich pomocą głowa państwa mogłaby nawet zmieniać konstytucję.
Marine jest tego świadoma. Gdyby jednak to ona wygrała wybory w niedzielę, mogłaby powołać dowolny rząd – we Francji premier władzę uzyskuje aktem prezydenta i nie potrzebuje wotum zaufania od parlamentu. Zgromadzenie Narodowe (francuski Sejm) może odwołać raz powołany rząd, ale prezydent może po prostu powołać jeszcze raz ten sam gabinet albo odpowiedzieć rozwiązując Zgromadzenie. Le Pen mogłaby więc powołać bliski sobie gabinet, a prędzej czy później zmienić ordynację wyborczą do Zgromadzenia na proporcjonalną (co ma w programie) przy pomocy referendum. Oczywiście wymagałoby to z jej strony utrzymania poparcia Francuzów – zapewne zaczęłaby więc od referendum w sprawach dotyczących imigracji i islamu. Tego rodzaju scenariuszami warto będzie bliżej się zająć, jeśli Le Pen sprawi niespodziankę. Jedno warto na tym etapie powiedzieć – wbrew opiniom wielu, gaullistowska konstytucja daje prezydentowi duże możliwości sprawowania realnej władzy przez całą kadencję i narzucania swojej woli parlamentowi. Marine teoretycznie mogłaby nawet co roku, do skutku, rozwiązywać Zgromadzenie, dopóki nie uzyskałaby w nim większości, a przez cały ten czas mieć swój rząd i premiera.
Po jedenastu latach od przejęcia partii z rąk ojca Marine Le Pen zbudowała obóz, który wyszedł z getta kilkunastu procent poparcia na poziom czterdziestu kilku oraz realnej rywalizacji o Pałac Elizejski. Z drugiej strony można mieć wątpliwości wobec jej ostrożnej, nieco zachowawczej postawy podczas debaty. Wielu francuskich sympatyków prawicy obawia się, że ostatecznie jej wyborcy będą za mało zmobilizowani, żeby pójść do urn. Le Pen uważa jednak, że żadne ostre ataki na Macrona nie pomogą jej tak, jak cierpliwe zdejmowanie odium groźnej ekstremistki. Podczas kampanii i debaty krytykowała obecnego prezydenta, ale spokojnie i starając się być rzeczowa. Nie udało jej się wyprowadzić żadnego nokautującego ciosu – ale jemu też nie, inaczej niż pięć lat temu. Macron pozostaje więc faworytem, choć nie można wykluczyć niespodzianki.
Mobilizacja establishmentu
Skalę zaniepokojenia wzrostem poparcia dla Le Pen pokazuje oficjalne poparcie, jakiego udzielili Macronowi szefowie rządów Niemiec, Hiszpanii i Portugalii. To naprawdę bardzo rzadka sytuacja w dyplomacji, by przywódcy państwa wzywali do głosowania na konkretnego kandydata w wyborach. Oczywiście to nie jest w oczach demoliberalnych mediów „zewnętrzna ingerencja we francuską demokrację”, ale ratowanie demokracji. Zewnętrzną ingerencją i „mieszaniem się we francuskie wybory” była krytyka Macrona za działania wobec Rosji z ust Mateusza Morawieckiego, choć polski premier nie wspomniał nic o Le Pen i wewnętrznych sprawach Francji oraz nikogo, w przeciwieństwie do kanclerza Scholza, oficjalnie nie poparł.
Wspierające Macrona przeciwko Le Pen media głównego nurtu na tej samej zasadzie nie uznają za łamanie laickości państwa oficjalnego poparcia, jakiego prezydentowi udzielili duchowni protestanccy, żydowscy i muzułmańscy. Przeciwnie – oburzenie „Le Monde” (odpowiednika naszej „Gazety Wyborczej”) wywołała postawa biskupów katolickich, którzy śmieli zachować neutralność i wezwać wiernych jedynie do „głosowania w świetle Ewangelii i nauczania Kościoła”. „Biskupi traktują Macrona i Le Pen tak samo, gdy zagrożone są wartości równości, tolerancji i szacunku, które są fundamentami naszego społeczeństwa” – napisała redakcja „Le Monde”. Fantastycznie widać tutaj, na czym w praktyce mają polegać słynne „nieangażowanie się Kościoła w politykę” i demoliberalne „świeckie państwo”.
Znaczenie wyborów dla Europy
Poparcie Scholza dla Macrona nie może dziwić. Stosunek do Niemiec jest tym, co najbardziej różni oboje kandydatów mierzących się w II turze. Le Pen za najważniejsze wyzwanie i zagrożenie dla narodowej suwerenności uważa Niemcy. Chce wyrwać Francję spod dominacji Berlina. Powtarza, że dziś prezydent Francji jest tylko wicekanclerzem Niemiec. Marine przedstawia się jako zwolenniczka „Europy narodów” i chce budować front oporu wobec europejskiego państwa federalnego. Macron chce natomiast stawiać konsekwentnie na duet francusko-niemiecki w ramach UE oraz jest zwolennikiem dalszej integracji Unii. Ten temat był wielokrotnie poruszany przez oboje kandydatów podczas dwóch tygodni między turami oraz debaty telewizyjnej.
W artykule programowym z lipca zeszłego roku Le Pen pisała: „Iluzją jest, że Niemcy mogą się zmienić”. „Tożsamość Niemiec jest sama w sobie przeszkodą dla wszelkiej współpracy”. „Jak można nie rozumieć, że Berlin zawsze będzie wybierał swoją politykę geografii – jednoczenie wokół siebie państw Mitteleuropy naprzeciwko Rosji, która pozostaje zawsze obecna w jego [Berlina] kalkulacjach”. Jej zdaniem Francja oddała Niemcom Europę Środkową. Na konferencji prasowej kilka dni temu kandydatka Zjednoczenia Narodowego zadeklarowała ponownie, że „Niemcy są absolutnym zaprzeczeniem tożsamości strategicznej Francji, ufundowanej na niepodległości”, a „Między Francją a Niemcami są strategiczne różnice nie do pogodzenia”.
Macron odbył natomiast wiec i wygłosił symboliczne przemówienie w Strasburgu – mieście, o które Niemcy i Francuzi bili się przez wieki. To w Strasburgu znajdują się siedziby wielu unijnych instytucji, co miało symbolizować pojednanie dwóch narodów fundujące zjednoczoną Europę. Podczas kampanii i debaty prezydent powtarzał, że „Te wybory to referendum ws. Europy. Moja konkurentka reprezentuje nacjonalizm. Nacjonalizm to nie patriotyzm. Nacjonalizm to wojna”.
Cieniem na szansach Le Pen kładzie się niewątpliwie wojna na Ukrainie. Macron i bliskie mu media konsekwentnie atakują ją jako kandydatkę bliską Putinowi i zależną od niego. Przypominał sprawę pożyczki rosyjskiego banku dla Le Pen z 2015 r. i atakował: „to co pani mówi dziś nt. Rosji jest dokładnie sprzeczne z tym, co pani mówiła w przeszłości o Rosji, aneksji Krymu”. Marine broniła się: „Pan też mówił o Europie od Atlantyku do Władywostoku, o partnerstwie z Rosją, przyjmował pan Putina z pompą w Wersalu. Pożyczkę wzięłam, bo żaden francuski bank nie chciał mi udzielić kredytu. Pan obiecał stworzenie banku demokratycznego, nie zrobił pan tego”.
Macron prawdopodobnie wygra wybory i będzie pierwszym od czasów Jacquesa Chiraca prezydentem, który utrzymał władzę we Francji na drugą kadencję. Tylko Chirac z Jean-Marie Le Penem wygrywał 82% do 18%. Ile uzyska w niedzielę jego córka? Niezależnie od wyniku tych wyborów, Francję czeka prawdopodobnie dalsza polaryzacja oraz zjadanie centrum przez rosnące w siłę „skrajną prawicę” – choć lepszym mianem byłby po prostu obóz patriotyczny albo obóz narodowy – oraz sprzymierzoną z odgrywającymi coraz większą rolę muzułmanami „skrajną lewicę”. Tym bardziej, że za utrzymaniem status quo opowiadają się przede wszystkim najstarsi. François Mitterrand powiedział: „ja jestem ostatnim prezydentem. Po mnie będziecie mieli tylko księgowych”. Księgowy Macron dawał radę zarządzać na tyle skutecznie, żeby utrzymać państwo i społeczeństwo we względnych ryzach. Tylko o ile spadnie jego kapitał, w 2017 r. powierzony mu na poziomie 66%? Jak rozłożą się głosy wyborców Mélenchona? Co stanie się w wyborach parlamentarnych? W żadnym ze scenariuszy nie czeka nas nuda.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.