KUŹ: Czy Twitter odejdzie od zachodniego radykalizmu?

commons.wikimedia.org

Wydaje się, że zgoda na przejęcie Twittera przez Elona Muska właśnie w tym momencie nie jest wcale przypadkiem, tylko głęboko przemyślanym ruchem ze strony globalnego finansowego establishmentu. Wpływowi ludzie i instytucje najwyraźniej doszli do wniosku, że trzeba wypośrodkować dominujący przekaz ideologiczny.

Progresywne środowiska na plany całkowitego niemal przejęcia Twittera przez podchodzącego z Południowej Afryki miliardera zareagowały alergiczne. Musk ma bowiem poglądy libertariańskie i był swego czasu doradcą Trumpa. Otwarcie zapowiedział „uwolnienie Twittera”, zmniejszenie cenzury i masowe zwolnienia starych oraz zatrudnienie nowych pracowników. W reakcji na to 26 organizacji pozarządowych podpisało apel do reklamodawców mający na celu wywrzeć presje, by globalne medium utrzymało dawną, dość restrykcyjną polityką dotyczącą treści. Za listem stać miały instytucje wspierane przez George’a Sorosa oraz fundację Clintonów.

Paradoks polega jednak na tym, że prawdopodobnie naprawdę grube ryby stoją za Muskiem. Rzut oka na strukturę własnościową Tesli (sztandarowego projektu Muska) pokazuje, że pokaźne udziały w firmie mają kluczowe dla globalnej gospodarki holdingi, które znaczą więcej niż większość państw i przy których starzejący się Soros to doprawdy tylko mały chłopiec z kiosku z gazetami. Chodzi mi tu przede wszystkim o osławione Black Rock, Capital Group, Vanguard Group a także Fidelity Managment oraz T. Rowe Price Group.  Bez współpracy tych gigantów Tesla nie mogłaby sprzedać dodatkowych akcji, za które Musk sfinansował zakup udziałów w Twitterze.  Pomogły zwłaszcza Fidelity i T. Rowe, ale swoje trzy grosze dorzucił także Vanguard i Black Rock. Co ciekawe, Vanguard (największy bodajże globalny inwestor) ma nadal dość udziałów w samym Twitterze, by próbować walczyć z przejęciem i blokować reformy Muska. Na razie nic na to nie wskazuje.

W największym skrócie, prawdziwy globalny establishment, ludzie, którzy w odróżnieniu od dziadunia Sorosa nie afiszują się ze swoją władzą i wpływami, pobłogosławili Muskowi w jego wrogim poniekąd przejęciu. Możemy tylko spekulować, dlaczego zrobili to akurat teraz, po pandemii, po licznych antysystemowych protestach i w obliczu wojny na Ukrainie. Moja geopolityczna teoria jest taka, że w obliczu nowej polaryzacji mamy do czynienia z wyciszaniem zachodniego radykalizmu i wspierającej go specyficznej promocji oraz cenzurze treści w wielkich mediach społecznościowych. Dochodzi też do tego oczywiście konieczność uspokojenia wewnętrznej temperatury sporu społecznego w USA, zgoda na to, aby antysystemowcy jednak się trochę bardziej „wygadali”, nawet jeśli nie oznacza to jeszcze przywrócenia konta Donalda Trumpa.

Świat na naszych oczach wkracza w okres nowej zimnej (lub też nie takiej zimnej) wojny, w której o dominację walczyć będzie blok amerykański i chiński (wzmocniony ostatnio przez Rosję). Już z poprzedniej zimnej wojny wiemy zaś, że geopolityczna polaryzacja sprzyja wypośrodkowywaniu przekazu ideologicznego w obu blokach. Na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, u szczytu zimnej wojny, oficjalna ideologia ZSRR według dzisiejszych standardów była zaskakująco konserwatywna, zwłaszcza obyczajowo. Z kolei oficjalna ideologia Zachodu była, również jeśli mierzyć ją dzisiejszą miarą, zaskakująco socjalistyczna, zwłaszcza jeśli chodzi o otwarcie się na potrzeby klasy średniej i klas niższych. Takie wypośrodkowanie jest czymś naturalnym, kiedy mamy do czynienia z dużymi blokami. Wie to każdy, kto bada np. zachowania dużych partii politycznych. Chodzi o to, aby nie odstraszać potencjalnych mniejszych koalicjantów, którzy mogą stać się w wielkich bitwach języczkiem u wagi. Nie inaczej jest z polityką globalną. Przecież blok amerykański musi jakoś żyć i z Turcją, i z Arabią Saudyjską, i z Japonią. Wreszcie i z Polską, która przecież też ma z puntu widzenia nowojorskich progresywistów swoje za uszami.

Zupełnie inaczej się sprawy miały kiedy progresywne jądro Zachodu miało poczucie, że jest „the only game in town” (jedyną opcją). Debata w globalnych mediach zaczęła w wtedy kręcić się wokół typowo zachodnich tematów takich jak „hiperemancypacja” seksualna i krytyczna teoria rasowa. Nie chciałbym niektórych zagadnień podnoszonych w ramach tego dyskursu bynajmniej trywializować. Należy jednak podkreślić, że pomijając już to kto w czym i kiedy miał lub nie miał racji, cenzorskie lasowanie niektórych pozycji kosztem innych i dobór niektórych tematów był dla dużej części globu niezrozumiały. Zachodnie elity zaczęły gapić się na własny pępek i sprzedawać Azji, Afryce i Bliskiemu Wschodowi coś co w skali światowej jest, empirycznie rzecz biorąc, ideologicznym radykalizmem. Wyobraźmy sobie np. jak z punktu widzenia problemów rozwojowych Afryki subsaharyjskiej, czy też walki o prawa człowieka w Chinach przedstawiają się spory o to czy wolno na Twitterze pozwalać sobie na tak kontrowersyjne stwierdzenia jak to, że tylko kobiety miewają krwawienia miesięczne, lub o to czy serial a „Czarnobyl” nie jest rasistowski, bo za mało w nim czarnych aktorów. Albo lepiej, wyobraźmy sobie jak te debaty wyglądają dziś, w obliczu wojny na Ukrainie. Co więcej i Rosja, i Chiny skore są do wykorzystywania specyfiki zachodniej debaty kulturowej do własnych celów. Zbył łatwo przychodziło im ostatnio przedstawianie się jako przewidywalni obrońcy zbawiennych wartości społecznych przed zachodnim skrajnym indywidualizmem i amoralizmem.

 Tradycyjna lewica umiała się przed takim postawieniem sprawy bronić prezentując własne wartości komunitarne, mniejsza już o to na ile słuszne. Nowa kulturowa lewica uwierzyła w małżeństwo z globalnymi korporacjami na dobre i na złe, porzuciła solidaryzm na rzecz mieszanki neoliberalizmu ekonomicznego oraz progresywizmu obyczajowego i właśnie teraz zbiera tego żniwo. Kto bowiem kapitałem wojuje, ten od kapitału ostatecznie ginie.


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!