KUŹ: Czy w 2020 skończyła się nowoczesność i zaczęło nowe średniowiecze?

https://commons.wikimedia.org

Procesy, które można ogólnie określić neomediewalizacją Zachodu, trwały od dawna. O końcu pewnych kluczowych założeń programu moderny było głośno od jeszcze dłuższego czasu. Jednak dopiero pandemia nadała wszystkim tym elementom nowy wymiar. Niewykluczone, że w przyszłości rok 2020 stanie się datą symboliczną, na równi z 1492 lub też 476.

Daty mają znaczenie, którego nabierają jednak dopiero z perspektywy czasu. Podróż Krzysztofa Kolumba przez ocean w 1492 często jest w podręcznikach historii przyjmowana jako symboliczny koniec pewnej epoki. To znamienne, że właśnie w 2020 demonstranci w Bostonie i kilku innych amerykańskich miastach obalili pomniki słynnego genueńczyka. Był on dla nich symbolem opresji, niewolnictwa i rasizmu. Wydaje się więc, że działali z pobudek jak najbardziej progresywnych. Czy jednak właśnie w 2020 – roku zarazy, zabobonu i złości – nie możemy już w wielu obszarach mówić o nowej jakości? Czy to jeszcze późna moderna lub postmoderna, czy już naprawdę nowe średniowiecze?

Tam i z powrotem

Ramy epok nigdy nie są ostre. Rekrutowana z barbarzyńców jazda w piątym i czwartym wieku stopniowo zastępowała rzymską piechotę, za limesami osiedlały coraz to nowe plemiona, a władza cezarów nad imperium stawała się coraz bardziej iluzoryczna. Wypędzenie Romulusa Augustusa, chłopca-imperatora, przez pretorianina barbarzyńskiego pochodzenia Flawiusza Odoakra w 476 r. było więc tylko jednym z aktów długiej tragedii. Wtedy umownie zacząć się miała epoka, którą z perspektywy wczesnej renesansowej moderny określono pogardliwie jako wieki średnie. Kiedy zaś średniowiecze dobiegło końca? Tutaj również opinie są podzielone. Można wybrać datę słynnej żeglugi na drugi brzeg Atlantyku, wynalazku Gutenberga, lub też przybicia do drzwi katedry w Norymberdze tez Lutra. 

Moderna bywa też rozmaicie w historii definiowana. Na pierwszy plan wysuwają się jednak trzy wiary. Wiara w rozum rozumiany jako zdolność do logicznego wnioskowania i empirycznego badania zjawisk przyrodniczych; wiara w konsolidację – w formie scentralizowanego państwa – rozproszonych zasobów politycznych oraz wiara w technologiczny postęp, mający dać ludziom zdrowie i dobrobyt. Dodatkowymi politycznymi atrybutami moderny z czasem stał się republikanizm, a potem demokratyzm, egalitaryzm i upatrywanie w klasie średniej (a nie arystokracji) motoru przemian dziejowych. Nowoczesność ostro odcinała się – ustami rozmaitych jej apologetów, począwszy od Erazma z Rotterdamu aż po Karola Marksa – od myślenia średniowiecznego. Stabilność średniowiecznego społeczeństwa i mały przyrost naturalny moderna poczytywała za stagnację, oszczędne gospodarowanie surowcami naturalnymi uznawała za marnowanie zasobów, a nierówności społeczne brała za jawną niesprawiedliwość.

Historia zawraca

Paradoks naszej na poły średniowiecznej współczesności polega na tym, że we wszystkich tych punktach nowoczesność dziś sama podlega krytyce i korekcie. Efektem jest rozprzestrzenianie się postaw łudząco podobnych do elementów życia średniowiecznego. Często drogi prowadzące do tych cywilizacyjnych paradoksów są kręte, rezultaty jednak tym bardziej zastanawiające. Według najnowszych prognoz ONZ do 2100, na przykład, wzrost populacji wyhamuje niemal do zera na całym świecie. Oznacza to, że Zachód będzie się drastycznie starzał, a kraje rozwijające się będą szybko zwalniać, jeśli chodzi o przyrost naturalny. Nasz styl życia, nastawiony – zgodnie z ostatnim krzykiem moderny – na samorealizację, prowadzi w końcu, paradoksalnie, do bardzo średniowiecznych rezultatów. Nieposiadanie dzieci ma też uzasadnienie ekonomiczne, liczne potomstwo staje się potrzebne przeciętnej rodzinie – jako dodatkowe ręce do pracy – tylko w epoce intensywnego rolnictwa i wczesnego uprzemysłowienia. Dziś zaś nie tylko myślimy, ale i pracujemy oraz żyjemy inaczej, co w dobie pandemii stało jeszcze bardziej wyraźne.

Brak już coraz częściej nawet typowego zakładu pracy, w rozmaitych zawodach usługowych obrabiamy na własną rękę poletka codziennych zadań i obowiązków niczym średniowieczny chłop, a pracodawcę, jak ongiś chłopi feudała, widzimy fizycznie tylko od wielkiego dzwonu.

Pracując zaś teoretycznie umysłowo, siedzimy we własnych ciasnych mieszkaniach z laptopem przy kuchennym stole – jak dawny rzemieślnik w swoim warsztacie, który często był zarazem jadalnią, sypialnią, spiżarnią, a nawet i obórką. Na cóż więc nam przy takim stylu życia liczne potomstwo? Statystyki to potwierdzają: przyrost demograficzny hamował w krajach rozwiniętych od dawna, w pandemii zahamował natomiast jeszcze bardziej.

Co do ideologicznego uzasadnienia nieposiadania dzieci, to obecnie dominującym, późnomodernistycznym przekonaniem jest wiara w prymat rozwoju własnego ego, co oczywiście nie idzie w parze z poświęceniem, jakiego wymaga posiadanie licznej rodziny. Wielu badaczy, jak Francis Fukuyama, zwraca tutaj jednak uwagę na fakt, że również w historycznym średniowieczu wierzenia związane ze zbawieniem były znacznie mniej pronatalistycznie niż mogłoby się nam dziś wydawać. Za znacznie większą cnotę, niż ma to miejsce w modernistycznym już chrześcijaństwie, poczytywano „Bogu miłe” bezżeństwo, przekazywanie majątku na rzecz nie dzieci, tylko Kościoła, czy wreszcie życie monastyczne.

Podobnie jest ze stosunkiem do środowiska naturalnego i pochwałą ubóstwa. Człowiek średniowieczny w znacznie mniejszym stopniu przetwarzał otaczającą go przyrodę i, co ciekawe, w mniejszym stopniu odczuwał również taką potrzebę. Znajdowało to zresztą wyraz w kulturowej pochwale skromności, pokory i ubóstwa jako cnót prostego ludu. Znowu nasuwa się uderzające i paradoksalne podobieństwo do poprzedzającej pandemię klimatycznej rewolucji.

Niczym dawni begardzi, ekoaktywiści także nawołują dziś do minimalizmu, skromności, unikania drogich podróży, umiarkowania w jedzeniu i piciu, wyrzeczenia się mięsa i wystawnych ubiorów, a także zbyt częstego mycia ciała w czystej wodzie.

Celem oczywiście, inaczej niż w średniowiecznej pobożności, nie jest zbawienie duszy, tylko zbawienie przyrody. Nie da się jednak ukryć, że mowa jest o jakiejś formie ewidentnego samoumartwienia. Oczywiście dostrzegając średniowieczność postulatów radykalnego ruchu klimatycznego, niektórzy badacze widzą w tych praktykach również sporo obłudy. Warto sięgnąć choćby po kapitalną pracę amerykańskiego socjologa miast Joela Kotkina The Coming of Neo-Feudalism (Nadejście Nowego Feudalizmu). Jej autor zwraca uwagę, że “ekopobożność” najzażarciej głoszą ludzie bardzo zamożni, którzy jako jednostki obciążają przecież swoją konsumpcją środowisko w nieporównywalnie większym stopniu niż typowy, sztorcowany przez nich przedstawiciel klasy średniej.

Klasa średnia w krajach zachodnich słabnie jednak już od dawna pod presją rosnących kosztów edukacji, mieszkań, energii i coraz mniejszej ilości dobrze płatnych zawodów – przy coraz większych zyskach z obrotów czysto kapitałowych. Innymi słowy, w siłę rosną możni i masy, średniacy się zaś kurczą. By się o tym przekonać, wystarczy przejrzeć obszerny raport OECD o kryzysie middle class w krajach zachodnich. Przedstawiciele klasy średniej z jednej strony stają się więc politycznie pochyłym drzewem, na które chętnie skaczą rozmaite kozy, z drugiej sami szukają radykalnych rozwiązań, by ratować swój status. Stąd też ich poparcie dla tzw. populistów, spotykające się z tak silną nienawiścią elit i stanu, który Kotkin nazywa „nowym klerykatem”. Chodzi tu przede wszystkim o ekspertów, aktywistów i thinktankerów, a więc ludzi, którzy samodzielnie nie dysponują przytłaczającym kapitałem finansowym, mają jednak potężną władzę symboliczną i mogą ją częściowo spieniężać, a częściowo wykorzystywać politycznie. W tej chwili ten neoklerykat jest zaś coraz bardziej uzależniony od środków należących do możnych, a w coraz mniejszym stopniu utrzymywany z datków średniaków i maluczkich. Nic więc dziwnego, że jego przedstawiciele używają swego autorytetu, by zamiast dawnego republikańskiego egalitaryzmu utrwalać neofeudalny elitaryzm i hiperliberalną ortodoksję.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie

Zaraza i religie nowego średniowiecza

Docieramy tu do bodajże największego zawodu, którego współcześni konserwatyści mogą doznać w zetknięciu z nowym średniowieczem. Odrzucenie typowej moderny nie oznacza bowiem powrotu do chrześcijaństwa, jak niektórzy dawni teoretycy neomediewalizmu sobie to wyobrażali. Wspomnieć tu wypada zwłaszcza o Nikołaju Bierdiajewie i Pitrimie Sorokinie. Wiarą panująca w nowym średniowieczu będą bowiem, widać to już wyraźnie, specyficznie ureligijnione resztki późnej moderny, które John Gray dość trafnie określił mianem hiperliberalizmu. Owo ureligijnienie opiera się zaś na rytualnym kompensowaniu w sytuacji, w której głoszone ideały nijak się mają do życiowych realiów. Na przykład, nie znajdując odpowiedzi na wyzwanie gwałtownie i powszechnie rosnących nierówności ekonomicznych, hiperliberalizm ucieka w swoisty egalitarystyczny rytuał: z pustą pompą “walczy o równość” tylko w przypadku wybranych, uświęconych swym historycznym cierpieniem grup. W efekcie dochodzi na tym tle do zupełnych absurdów, takich jak koncept głoszący, że burzenie pomników martwych białych przekłada się w jakiś tajemniczy sposób na status społeczny żyjących w USA Afroamerykanów. Ci ostatni mają się zaś w istocie rzeczy coraz gorzej, w miarę jak postępuje deindustrializacja północnych metropolii, a wraz z nią – gettoizacja biednych dzielnic oraz gentryfikacja i grodzenie tych lepszych. 

W myśl nowej świeckiej ortodoksji należy też, wobec demokratycznych triumfów populistów, zredefiniować demokrację – jako rządy mające na celu przede wszystkim realizację hiperliberalnych wartości, a dopiero w drugiej kolejności proceduralnie realizujące wolę demosu. W ostatnich latach pojawił się w związku z tym w środowiskach naukowo-analitycznych postulat, by w ogóle nie mówić już o liberalnej demokracji, tylko po prostu o demokracji, bez przymiotnika. Albowiem każda demokracja jest przecież z definicji liberalna, a to, co nieliberalne, z definicji nie może też być demokratyczne. 

Na marginesie hiperliberalnej religii kwitną też rozmaite herezje. Niektóre z nich zupełnie zrywają przy tym z racjonalnym namysłem nad światem. Słynnym przykładem jest tutaj propagujący najbardziej dziwaczne teorie spiskowe ruch QAnon, który, podobnie jak analogiczne średniowieczne wierzenia, rósł w siłę częściowo dzięki strachowi wywołanemu przez pandemię. Inne wierzenia są bardziej związane z mainstreamem i dotykają istotnych, naukowo potwierdzonych problemów. Tak jak czyni np. wspomniany głęboki ekologizm. Ma on zresztą coraz liczniejszą reprezentację polityczną w krajach Zachodu. 

To właśnie fakt, że 2020 był rokiem zarazy, decyduje o jego symboliczności dla neośredniowiecznego zwrotu w historii Zachodu. Niemal wszystkie istotne procesy neomediewalne w wyniku pandemii wyraźnie bowiem przyspieszyły. Stara mieszczańska klasa średnia, klasa sklepikarzy i właścicieli małych firm usługowych, została zdziesiątkowana. Nierówności społeczne uległy drastycznemu pogłębieniu, a chwilowy wzrost płac zjadła szalejąca, nie tylko w Polsce, inflacja. Globalnie spadła liczba urodzeń, lawinowo wzrosła za to liczba zgonów. By przetrwać, ludzie zaczęli się zamykać w małych rodzinnych kręgach i w nich przede wszystkim szukać wsparcia. Państwo wycofało się zaś z wielu swoich tradycyjnych ról. Dzieci nie poszły do szkoły, studenci na studia, zaś przeciążona publiczna służba zdrowia przestała w wielu krajach działać właściwie zupełnie. 

Pandemia zwiększyła też aktywność stróżów czystości neośredniowiecznej wiary. Zamknięci w swoich domach i w gronie swoich małych plemionek, trwaliśmy bowiem równocześnie w swoistej ekumenie internetowej, które łączyła nas i pozwalała na pracę. Nic dziwnego, że media społecznościowe stały się w jeszcze większym stopniu swoistym kościołem hiperliberalnej duchowości. Nigdy też przedtem obdarzeni bajeczną władzą sieciowi inkwizytorzy nie byli tak skorzy, by decydować, kto w tym kościele może zasiadać, a kto nie. Nigdy z taką żarliwością nie tropiono niebezpiecznych heretyków. Stąd kariera deplatformingu – kolejnego neośredniowiecznego słowa-klucza na przełomie roku 2020 i 2021. 

Ratujmy klasyczną modernę. Chociaż trochę

Oczywiście wiele z negatywnych społecznych skutków pandemii z czasem ustąpi. Krok do tyłu nie wyklucza jednak potem dwóch kroków w przód. Tym bardziej, że za neośredniowiecznymi pandemicznymi wykwitami, podobnie jak za wydarzeniami roku 476, stoją przecież długie procesy. Dla konserwatystów pojawia się w związku z tym kluczowe i naiwne zarazem pytanie: co właściwie próbujemy zakonserwować i po co? 

Jedną z bardziej niepokojących konsekwencji nowego średniowiecza jest to, że z czasem dojść może do utraty również najbardziej przyjemnych elementów moderny, czyli technologicznie zaawansowanych dóbr materialnych. Bez klasy średniej przestaje się bowiem opłacać zaawansowana technologicznie masowa produkcja rzeczy funkcjonalnych i stosunkowo trwałych. Klasy niższe nie mają bowiem specjalnych wymagań dotyczących funkcjonalności, tylko niskiej ceny. Klasy wyższe odwrotnie: konsumują zaś raczej na pokaz, by podkreślić swój status. Producenci nie muszą się więc dla nich technologicznie przemęczać, wystarczy, że np. do bardzo prostego projektu użyją rzadkich materiałów. Mówiąc metaforycznie, pozłacana kareta prezentuje się znacznie okazalej niż rodzinne volvo, a przy tym do jej zbudowania nie potrzeba sztabu ludzi i nowoczesnej fabryki. 

To zresztą nie przypadek, że w czasie pandemii wzrosła sprzedaż dóbr luksusowych, a spadła wielu zwykłych towarów. Niektórzy analitycy już od dawna zauważają też zwalniające tempo technologicznej innowacyjności w porównaniu do lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wieku dwudziestego. W ślad za tym idzie potwierdzony statystycznie spadek poziomu inteligencji (IQ) w krajach rozwiniętych, również począwszy od lat siedemdziesiątych i to po okresie bardzo szybkiego wzrostu w większości wieku dwudziestego (tzw. efekt Flynna). Nie da się tego przy tym wytłumaczyć owego fenomenu migracją z mniej rozwiniętych krajów, czy też wielodzietnością rodzin mniej inteligentnych, bo poziom IQ spada też wewnątrz tych samych rodzin. 

Wszystko to wskazuje na możliwość powolnej przemiany umownego nowego średniowiecza w epokę faktycznie przypominającą bardziej pierwsze mroczne stulecia po rozpadzie Cesarstwa Rzymskiego, niż np. wiek dwunasty i trzynasty.

Chodzi o czas zupełnie realnego, długiego i głębokiego cywilizacyjnego regresu na Zachodzie. Cóż więc pozostaje? Wydaje się, że rozsądnym rozwiązaniem jest próba konserwowania pozytywnych elementów klasycznej moderny, tak długo, jak to możliwe. Troska o sprawne działające państwo, dostępne dla wszystkich usługi publiczne i powszechną edukację opartą o rzetelną wiedzę, a nie ideologiczne trendy. W wymiarze politycznym oznacza to zaś konserwowanie demokracji w obecnie istniejących ramach państwa narodowego oraz podejmowanie wysiłków, by pseudoreligie neośredniowieczne nie zdominowały zupełnie tradycyjnych form życia kulturalnego i duchowego. Historia dostarcza tu ciekawych przykładów zachowywania dziedzictwa antyku na peryferiach, w irlandzkich klasztornych skryptoriach i w małych republikańskich państewkach włoskich, które, tak jak Wenecja, pozostały początkowo trochę na uboczu dziejowych kataklizmów. Wszystko to czynić należy w długim oczekiwaniu na nowy zwrot dziejowy, na nowe odrodzenie. 


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!