Sygnały docierające z Waszyngtonu i Berlina mówią o próbie znalezienia dyplomatycznego rozwiązania dla napięć pomiędzy Ukrainą a Rosją poprzez pewne ustępstwa w zamian za deeskalację. Rezultatem będzie za pewne krok wstecz ze strony Kremla tylko po to, aby wkrótce uczynić dwa kroki do przodu.
Z amerykańskiego projektu budżetu obronnego zniknęły plany dotyczące dalszych sankcji wobec Nord Stream 2; zbiegło się to w czasie z długą rozmową Biden-Putin. Tradycyjnie ugodowe wobec Kremla ruchy wykonuje też Berlin, któremu bardzo zależało na tym, aby uniknąć sankcji USA wymierzonych we wspólny niemiecko-rosyjski projekt gazowy. Wyraźnie wynika to z dokumentów niemieckiej ambasady w Waszyngtonie ujawnionych przez portal Axios. Co gorsza, wstrzymana została pomoc wojskowa USA dla Ukrainy, oficjalnie po to, aby „dać więcej czasu na rozwiązania dyplomatyczne”. Po pierwsze, jest to więc drugi po Afganistanie moment, w którym nolens volens Joe Biden pokazuje słabość tworząc wrażenie, że podejmuje pewne działania pod presją. Po drugie, patrząc na historię kolejnych rozluźnień i resetów pomiędzy Zachodem a Rosją, skutkiem będą w dłuższej perspektywie jeszcze agresywniejsze działania Moskwy.
Pierwszy spektakularny reset w stosunkach w trójkącie Moskwa – Berlin – Waszyngton miał miejsce jeszcze w latach 2005-2006. W 2005 rozpoczęła się bowiem budowa pierwszej nitki gazociągu Nord Stream, a wiosną 2006 w przyjaznej atmosferze w Camp David ówczesny prezydenta USA George W. Bush gościł Władimira Putina. Kiedy tylko prezydent Federacji Rosyjskiej poczuł jednak, że ma dyplomatyczne oparcie w zachodnich centrach władzy, natychmiast zaczął stosować politykę żelaznej ręki, i to zarówno w kraju, jak i za granicą. Już jesienią 2006 r. były szpieg, który uciekł na Zachód, Aleksander Litwinienko, ginie otruty radioaktywnym polonem, krótko przedtem zostaje w swoim mieszkaniu zastrzelona Anna Politkowska, słynna ze swej krytyki Kremla aktywistka, dziennikarka i bojowniczka o prawa człowieka. W 2008 wybucha zaś wojna pomiędzy Rosją a Gruzją. To oczywiście powoduje napięcia, Władimir Putin zrobiwszy dwa kroki do przodu, musi więc zrobić jeden w tył. W 2009 roku administracja Baracka Obamy ogłosiła drugi reset w stosunkach z Rosją. Ustępstwami ze strony Władimira Putina były zgoda na nowy program rozbrojeniowy, poparcie dla zachodniej polityki wobec Iranu i zgoda na zaopatrywanie amerykańskich baz w Afganistanie przez rosyjskie terytorium. Krótko potem, w 2011 roku, Gazprom rozpoczyna zaś wspólnie z niemieckimi kontrahentami przygotowania do budowy nowej nitki Nord Stream.
Dalszy scenariusz przypomina zaś do bólu to, co stało się po 2006. Można wręcz chyba mówić o swoistym czarnym poczuciu humoru rosyjskiego prezydenta, który co dekadę wywodzi w pole nowych zachodnich przywódców. Władimir Putin, kiedy tylko orientuje się, że znowu uśpił czujność swoich partnerów, robi bowiem śmiało dwa, a nawet trzy kroki do przodu na drodze do odbudowania dawnego imperium. Leje się też jeszcze więcej krwi niż przedtem. W 2014 roku rosyjscy „uprzejmi ludzie” biorą udział w wojnie na Ukrainie, rok później w Moskwie zostaje zastrzelony były wicepremier i znany opozycjonista Borys Niemcow, wiosną 2018 w Salisbury swoją dawkę radioaktywnej trucizny otrzymuje zaś inny były szpieg, Siergiej Skripal. W 2019 w Tiergarten, w Berlinie ginie zaś starający się o azyl w Niemczech czeczeński bojownik Selimchan Changoschwili. Natomiast już w 2020 nieskutecznie otruty zostaje inny opozycjonista – Aleksiej Nawalny. Po leczeniu w berlińskiej Charité Nawalny wraca zaś do Rosji, gdzie zostaje natychmiast aresztowany i zesłany do łagru, a represje wobec opozycji zaostrzają się.
Wiosną 2021, aby ukończyć Nord Stream 2, Rosja zaprzestaje jednak niektórych agresywnych działań. Po koncentracji wojska na granicy z Ukrainą Kreml decyduje się na demonstracyjną deeskalację. Potem jesienią następuje jednak dalsza koncentracja wojsk połączona z kryzysem na granicy polsko-białoruskiej.
Powodem, dla którego państwa zachodnie, zwłaszcza USA, wykazują tyle cierpliwości wobec Putina wydaje się być chęć odciągnięcia Rosji od Chin. Pisał o tym zupełnie otwarcie wiosną tego roku chociażby premier Saksonii Michael Kretschmer na łamach „Die Welt”, a znacznie wcześniej, bo jeszcze w 2018, takie rozwiązanie prezydentowi Trumpowi miał sugerować nestor amerykańskiej dyplomacji, Henry Kissinger. Tyle, że dla rosyjskich elit bezpieczniejszym partnerem są i pozostają Chiny, nawet jeśli zwykli Rosjanie jako tacy bardziej skorzystaliby z otwarcia na Zachód. Chiny gwarantują bowiem w oczach Kremla zachowanie autorytarnego systemu państwa i związanych z nim interesów. Co więcej, niewykluczone, że rosyjscy planiści zaczynają zupełnie poważnie obstawiać długofalowo triumf Chin w starciu z USA. Stąd właśnie wspólne manewry wojskowe Rosjan z Państwem Środka oraz podpisana niedawno przez ministra obrony Federacji Rosyjskiej Siergieja Shojgu i jego chińskiego odpowiednika Wei Fenghe mapa drogowa dotyczącej wzajemnej współpracy wojskowej.
Wnioski są dwa. Po pierwsze, po każdym kolejnym rozluźnieniu Rosja zwiększa presję na swoich opozycjonistów oraz sąsiadów w Europie Środkowo-Wschodniej i na Kaukazie. Po drugie, w tym roku napięcia i rozluźnienia zaczynają już przypominać swoiste geopolityczne skurcze. W rosyjskiej polityce, a może i w ogóle w polityce eurazjatyckiej, wkrótce może się więc urodzić coś nowego i zapewne strasznego zarazem, a akuszerką będzie słabość Zachodu.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.