KUŹ: Kryzys wieku późnego

O losie świata decyduje dziś trzech starszych panów. Putinowi jesienią zeszłego roku stuknęła siedemdziesiątka. Xi Jinping 70. urodziny będzie obchodził 15 czerwca. Joe Biden ma już na karku lat równo 80. Taki układ ma zarówno swoje zdecydowane wady, jak i pewne zalety.

Na początku marca Ogólnochińskie Zgromadzenie Przedstawicieli Ludowych powierzyło Xi Jinpingowi funkcję prezydenta ChRL na kolejne pięć lat, otwierając tym samym drugą dekadę jego rządów. Będzie on więc najdłużej rządzącym przywódcą Państwa Środka od 1949. Jego kandydaturę jednogłośnie poparło aż 2900 delegatów. Tymczasem analitycy twierdzą, że Władimir Putin również zaczął przygotowania do reelekcji w 2024.  Jeśli zostanie wybrany na kolejne sześć lat, to przy założeniu, że faktycznie rządzi od roku 2000 prześcignie on samego Józefa Stalina (wliczając marionetkową prezydenturę Miedwiediewa w latach 2008-12). Poprzedni wielki krwawy dyktator Kremla utrzymywał się bowiem u władzy przez 29 lat, aż do śmierci w 1953, która nastąpiła, dodajmy, najpewniej z przyczyn zupełnie naturalnych. Jak dotąd Stalin był więc najdłużej sprawującym władzę przywódcą rosyjskim od czasów rewolucji październikowej. Adwersarz obu tych jegomości też młodzieniaszkiem bynajmniej nie jest. Prezydent Joe Biden 20 listopada ubiegłego roku skończył bowiem 80 lat, pełnoprawnym gospodarzem Białego Domu jest jednak dopiero od stycznia 2021. Jego kariera polityczna jako senatora (1973- 2009), a potem wiceprezydenta u boku Baracka Obamy (2009-2017) to jednak już cała, długa epoka. 

Rządzą więc światem ludzie bardzo starzy i przy tym, jak na polityków przystało, dość ambitni. Ich wiek sprawia, że mniej boją się ryzyka. Bo co mają do stracenia? Bardziej myślą o tym jak zapamięta ich historia, bo stają się coraz bardziej jej częścią. Nie do końca ufają też, że rozpoczęte przez nich projekty będzie umiał dokończyć ktoś młodszy. Przecież tak długo się nimi zajmowali, przecież tylko oni je rozumieją. W przypadku Xi i Putina dochodzi do tego jeszcze faktycznie neototalitarny zwrot. Większy zamordyzm, uciekanie od pytań o sukcesję w coraz bardziej ambitną politykę zagraniczną, wręcz syndrom „bunkra Führera” u prezydenta Rosji. Znany biograf Adolfa Hitlera, Ian Kershaw od dawna zresztą wysuwał hipotezę, że poczucie biologicznego przemijania wywołane zdiagnozowaną już w latach trzydziestych chorobą Parkinsona mogło pchnąć przywódcę Trzeciej Rzeszy do rozpętania wojny światowej znacznie wcześniej niż mogłoby to wynikać z bardziej racjonalnej geo-ekonomicznej kalkulacji.

Dla jasności, nie ma przesłanek, wbrew licznym spekulacjom, by mówić o jakiejś ciężkiej chorobie Putina, a już zupełnie Xi. Siedemdziesięcioletni mężczyzna, który przez całe dorosłe życie wykonywał, delikatnie mówiąc, bardzo stresującą pracę, musi jednak doświadczać pewnych fizycznych ograniczeń. Nerwowe drganie nóg, kurczowe trzymanie się stołu, to właśnie najpewniej takie oznaki wyczerpania i łagodnej (na razie) nerwicy lub neurastenii. Mechanizm jest jednak podobny.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


W politologii, a już zwłaszcza w stosunkach międzynarodowych badacze zwykle zbywają czynniki psychologiczne pogardliwym prychnięciem. Skupiamy się zamiast tego na zagadnieniach czysto systemowych, gospodarce, geopolityce, równowadze sił. Sam nie wiem czy do końca słusznie? Wielu rosjoznawców podkreśla dziś, że neoimperialne i antyukraińskie obsesje Władimira Putina były znane od dawna. Sam przecież o nich wielokrotnie mówił i pisał. Nikt jednak nie traktował tych deklaracji do końca poważnie. Wreszcie, być może po chaotycznym wycofaniu się USA z Afganistanu w 2020, Putin mógł dojść do wniosku, że teraz zachodni hegemon jest naprawdę słaby, on sam zaś nie będzie już młodszy – a więc teraz, albo nigdy. Pewna psychologiczna kalkulacja motywowana częściowo wiekiem mogła też zadziałać u Bidena. Nie wiadomo czy uda mu się utrzymać władzę przez drugą kadencję. Z pewnością nie chciał, aby z jego prezydentury zapamiętano obrazki Afgańczyków uczepionych kół odrzutowców US-Air Force i rosyjskie czołgi na Ukrainie? Wybitny amerykański historyk Timothy Snyder stwierdził niedawno, że za sto lat z całej prezydentury Bidena zapamiętana zostanie właściwie tylko wojna na Ukrainie. Jeśli więc, niezależnie od tego co dziś myślą o tym Amerykanie, Bidenowi nie uda się obronić Kijowa przed Moskwą, to cała jego długa kariera polityczna będzie w oczach historii powszechnej porażką.

Xi Jinping, który zaczął z kolei temperować technokratyczne i globalistyczne zapędy chińskich biznesmenów, takich jak słynny Jack Ma, ma zaś pewnie nieco inną kalkulację.  Czy nie myśli on przypadkiem, że młodzi nie rozumieją jego wizji potężnych, dominujących globalnie Chin? Czy nie wydaje mu się, że młodym zależy tylko na pieniądzach, że dla nich świat może się równie dobrze zamienić w globalną wioskę, w której i tak rządzić będą znienawidzeni Amerykanie? To tłumaczyłoby dlaczego tak kurczowo trzyma się władzy. „Jestem ostatnim przywódcą, który może uczynić nasz kraj naprawdę wielkim. Jestem ostatnim, który może wygrać to globalne starcie” – może myśleć.

W przypadku Bidena ważną rolę odgrywa jeszcze jeden czynnik historyczny. Joe Biden jest, mianowicie, jednym z ostatnich liczących się liderów światowych, który nie urodził się po drugiej wojnie światowej. Oczywiście również on raczej jej nie pamięta (rocznik 1942), ale mimo wszystko dorastał w jej cieniu. W cieniu starcia obozu demokracji z rewizjonistycznymi dyktaturami i poczucia, że w 1939 przegapiono ważny moment. Apetytów dwóch totalitarnych potęg nie udało się zdusić w zarodku, przez brak determinacji zachodnich mocarstw, w końcu doszło więc do jeszcze większej, dłuższej i straszniejszej wojny.

Wypadkowa tych trzech hipotetycznych wewnętrznych monologów trzech najważniejszych obecnie ludzi na świecie nie może nas, ludzi nieco młodszych, napawać optymizmem. Kolejne starcia, w najbliższym czasie, i to starcia poważne, kinetyczne – jak to się teraz mówi, są właściwie nieuniknione. To pokolenie musi po prostu wyrównać pewne rachunki. 

Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

Tekst powstał w ramach projektu pt. „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!