KUŹ: Liberalizm jako Nosferatu

Rozmaite ośrodki liberalne wysyłają ostatnio coraz częściej w stronę konserwatywnej sceny politycznej sygnały, że w imię ładu, rynku i globalizacji skłonne są ukrócić ekscesy tożsamościowej lewicy. Należy być wobec takich umizgów bardzo ostrożnym, inaczej z konserwatyzmem stanie się dokładnie to, co stało się z zachodnią lewicą.

W USA o problemie z tożsamościową lewicą już od dawna pisał na łamach „New York Times” Mark Lilla, z czasem dołączać zaczęły zaś do niego kolejne głosy, w tym tak wpływowe jak Francisa Fukuyamy.  W Niemczech temat od jakiegoś czasu jest wałkowany przede wszystkim przez „Die Welt” i „Frankfurter Allgemeine Zeitung”. We Francji zaś cudowne dziecko europejskiego liberalizmu, Emmanuel Macron, w lipcowym wywiadzie oskarżył feminizm i polityczną lewicę o dzielenie społeczeństwa. W Wielkiej Brytanii niedawno, bo we wrześniu, frontalny atak na nową lewicę przypuścił chyba najbardziej wpływowy liberalny tygodnik na świecie – „The Economist”. I nie pozwolił w tej sprawie nawet na pozorny wielogłos. W Polsce tymczasem jeszcze w maju tego roku jeden z intelektualnych guru polskich liberałów Bartłomiej Sienkiewicz stwierdził, że nowa lewica jest dla jego formacji „większym zagrożeniem niż populiści”, a jej działania noszą znamiona „wydrążania liberalnej duszy”. 

Intencje tych wszystkich działań wydają się oczywiste. Liberalny globalizm czeka popandemiczny kryzys, a „efekt Bidena” okazał się stosunkowo słaby. Globalistycznie nastawieni liberałowie szukają więc sojuszników w szerokim obozie, który sam kiedyś określiłem mianem lokalistów, a który skupia narodowców, komunitarian, konserwatystów i niedobitki starej lewicy socjalnej (nie mylić z kulturową). Liberałom stosunkowo najłatwiej jest z takiego antyglobalistycznego frontu wyłuskać konserwatystów, zwłaszcza tych o wolnorynkowych nastawieniu. Mamy tego trendu doskonałą ilustrację na polskim podwórku, w postaci odejścia z koalicji rządzącej Jarosława Gowina wraz z jego Porozumieniem. 

Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie

Oczywiście swoje konserwatywne ofiary (lub, jak kto woli, partnerów), liberałowie muszą czymś skusić. Przynętą staje się więc bardzo mglista obietnica wspólnego frontu przeciw tożsamościowej lewicy, ze szczególnym uwzględnieniem genderyzmu. Doszło już nawet to tego, że niedawno na łamach „Guardiana” wojnie z kulturową lewicą odpór musiała dać sama Judith Butler (słynna amerykańska działaczka feministyczna i filozofka). Butler oczywiście rytualnie zredukowała wszystkie krytyki gender do faszyzmu. Poszła jednak też w swoim tekście na spore – jak na jej środowisko – ustępstwa, pisząc, o zgrozo, że płeć biologiczna nie tylko istnieje i nie jest przez gender negowana, ale też, że jest ona binarna (sic!). Jednocześnie jednak Butler wykazała się sporą polityczną inteligencją zauważając, że jednym z powodów, dla których tęczowa lewica chwilowo trafia na cenzurowane, jest kryzys neoliberalnego ładu globalnego i potrzeba znalezienia jakiegoś kozła ofiarnego.

Śledząc rozwój prądów ideologicznych w XX i XXI wieku można zaryzykować nawet śmielszą tezę: tzw. nowa lewica to w gruncie rzeczy twór liberalizmu, który w lepszych czasach był jego zwierzątkiem domowym, a w trudniejszych może stać się zwierzęciem rzeźnym. Szeroki lewicowy nurt był bowiem niegdyś niebywałą siłą emancypacyjną. Miał przy tym też zresztą odcienie narodowowyzwoleńcze, o czym my w Polsce powinniśmy pamiętać, zwłaszcza w kontekście postaci takich, jak Józef Piłsudski czy Ignacy Daszyński. Na zachodzie tzw. nowa lewica powstała zaś dopiero pod wpływem hegemonii liberalnej ekonomii politycznej, która odebrała w końcu lewicy samodzielność w myśleniu o kwestiach gospodarczych. Nic więc dziwnego, że to, co z lewicowości zostało, stawało się coraz bardziej elitarystyczne, oderwane od trosk zwykłych ludzi i skupiające się coraz mocniej na kompensacyjnych aktach emancypacji. W przypadku tzw. krytycznej teorii rasowej chodziło tu głównie o walkę z rzekomymi kulturowymi symbolami ucisku rasowych mniejszości, bez zadania fundamentalnych pytań o to, jak realnie poprawić ich jakość życia. W przypadku ludzkiej seksualności lewica poszła zaś w stronę widowiskowego celebrowania inkluzywności wobec rozmaitych nienormatywnych grup, przy jednoczesnym umniejszaniu znaczenia wsparcia socjalnego zwykłych rodzin, a zwłaszcza pracujących kobiet. Idąc tą drogą współcześnie myślenie lewicowe lub, jak chce John Gray, „hiperliberalne” (czyli połączenie kulturowej lewicy i ekonomicznego neoliberalizmu), doszło do zupełnych absurdów. Nakazuje ono bowiem zwolennikom większej równości rasowej burzyć pomniki takich postaci, jak Jerzy Waszyngton i usuwać ze stron internetowych biografie mężów stanu jak Winston Churchill. Zaś zwolenniczkom równości płciowej zakazuje w ogóle używać słowa „kobieta”.

Taka lewica, należy to jednak powtórzyć z całą mocą, jest produktem powojennego zachodniego liberalizmu, który kompletnie zerwał z pojęciami zarówno solidarności społecznej, jak prawa naturalnego. Tym samym liberalizm zanegował niemal wszystkie wartości wykraczające poza doczesne, jednostkowe życie. To dość oczywiste, że nie może on już być sojusznikiem myślenia konserwatywnego – chyba, że konserwatyści chcą zostać niemymi dystyngowanymi kamerdynerami na globalistycznym dworze.  Jest bowiem bardzo mało prawdopodobne, aby liberałowie szczerze chcieli coś po swojej stronie zmienić. Mieszanka ekonomicznego leseferyzmu i moralnego relatywizmu to bardzo silny i naturalny związek, który raczej przetrwa chwilowe polityczne zawirowania i chytre plany redaktorów „Economista” czy „New York Timesa”.  

Współczesny zachodni liberalizm nie może też z powyższych przyczyn narzekać, że ktokolwiek wydrąża mu duszę, bo dawno już takowej nie posiada. Przypomina raczej wypełzającego z krypty upiora poszukującego świeżej pulsującej krwi innych, wciąż jeszcze żywych, politycznych ideologii.

 

 


 

Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!