KUŹ: Myśleć indeksem. Czy „demokracja” jeszcze coś znaczy?

flickr.com

Sami tego nie zauważając definiujemy demokrację coraz mniej demokratycznie. Coraz bardziej widzimy tylko w jednej stronie realnego sporu politycznego depozytariusza słuszności całego systemu. To prawda, że demokracja ma się na świecie coraz gorzej, tyle, że niektóre lekarstwa tylko przyspieszają postępy choroby.

W zeszłym tygodniu ukazało się kolejne wydanie indeksu demokracji „Economista” (dokładniej Economist Intelligence Unit’s Democracy Index). Zdaniem autorów raportu globalnie demokracja jako forma rządów jest w najgorszym stanie od czasu rozpoczęcia przez nich pomiarów w 2006 roku. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Z drugiej strony sama współczesna definicja tego czym właściwie jest demokracja, prezentowana również przez analityków EIU, wydaje być częścią problemu.

Badacze opierają swoje oceny na ponad sześćdziesięciu indykatorach, następnie wysyłają ankiety do setek ekspertów, którzy te indykatory dla rozmaitych krajów oznaczają. Jest więc sporo arbitralności zarówno w doborze ekspertów, jak i w oznaczaniu wyników. Najbardziej istotne jest jednak to, jak wiele czynników związanych z ogólnym zachodnim pojęciem „dobrego rządu” wrzucanych jest do skonkretyzowanego pojęcia demokracji. W przypadku dwóch głównych badań demokratyczności, czyli Freedom House i właśnie Economist Inteligence Unit, pojęcie to obejmuje w zadzie prawie wszystko, co badaczom wydaje się „fajne”: owszem, wolne wybory, ale też najrozmaitsze aspekty dotyczące ogólnej sprawności rządów, kultury politycznej, swobód obywatelskich, partycypacji itp. Innymi słowy, pojmowanie demokracji obrasta na naszych oczach tak wieloma przybudówkami, że znika nam z oczu jego istota.

Polska w ostatnim notowaniu EIU uzyskała na przykład wynik 6,80 na 10 możliwych punktów, zajmujemy więc 51 miejsce na 165 badanych państw. Nasz kraj jest w efekcie skategoryzowany jako tzw. „demokracja z wadami” (flawed democracy). W zeszłym roku uzyskał dla porównania wynik 6,85; a w 2019 6,62.  Wypada więc wyraźnie powyżej przeciętnej dla geopolitycznego regionu (Europa Wschodnia – 5,36), jak i przeciętnej dla całej globalnej populacji (5,37). Zważywszy na to, że indeksy we wszystkich niemalże krajach i grupach jakościowych w 2021 spadły, relatywny stan naszej demokracji nie uległ według EIU dramatycznym zmianom w roku minionym. Naprawdę duże tąpnięcie nastąpiło jakoby tylko po przegranej koalicji PO-PSL (7,47 za 2014, czyli za ostatni pełny rok poprzednich rządów, wobec 6,84 w 2016, czyli za pierwszy pełny rok rządów PiS).

Pomimo relatywnej indeksowej stabilności po 2015 w Polsce, jak w wielu krajach, trwa jednak wyniszczająca polityczna wojna pozycyjna. Obie strony z pełnym przekonaniem twierdzą, że zwycięstwo, względnie utrzymanie się u władzy oponentów, będzie końcem „prawdziwej” demokracji. W tej atmosferze każde następne wybory stają się w partyjnych retorykach „grą o wszystko”. Bo jeśli nie wygramy, to albo dyktatura PiS, albo powrót zewnątrzsterownej kleptokracji. Nie tylko w Polsce scena polityczna przedstawia sobą taki niewesoły obraz.  „Wybory o wszystko” coraz częściej odbywają się w innych krajach, dotąd uznawanych za dojrzałe demokracje. W 2020 roku miały miejsce w USA, a w tym roku będą podobno miały miejsce we Francji. Wpływowy liberalny niemiecki dziennik „Die Welt” grzmi, że w wyścigu prezydenckim w nad Sekwaną idzie o „sterowność drugiej największej potęgi w Europie”, Emmanuela Macrona określa jako „jedynego dorosłego” i grozi niemalże apokalipsą w razie zwycięstwa w drugiej turze Érica Zemmoura lub Marine Le Pen.

Indeksy demokracji coś niewątpliwie o polityce mówią, sam używałem ich w jednym swoim badaniu porównawczym. Z czasem zacząłem jednak tracić do nich serce. Słynny amerykański politolog polskiego pochodzenia Adam Przeworski przez całą swoją długą karierę akademicką nie bez powodu przeciwstawiał się postrzeganiu demokracji jako continuum, które można obiektywnie zmierzyć w oderwaniu od lokalnego kontekstu. Zamiast tego Przeworski zaproponował dwie maksymy ujmujące demokrację jako binarną cechę, która albo jest, albo jej nie ma. Demokracja była dla niego po pierwsze „systemem, w którym partie przegrywają wybory” (a wiec oddają władzę na mocy decyzji elektoratu), po drugie systemem, w którym wybory są, jak to się określa po angielsku, „jedyną grą w mieście” tj. jedynym uznawanym sposobem zmiany władzy. W tym prostym i eleganckim spojrzeniu na demokrację jest sporo racji i być może dlatego Przeworski jest wciąż cytowany przez coraz liczniejszych badaczy. Nie chodzi o to, że indeks „Economista” wprost nas okłamuje. Wszak USA jak i Francję również klasyfikuje on od jakiegoś już czasu jako demokracje z wadami (wyniki pomiędzy 8,00 a 6,00). Chodzi o to, że myślenie o demokracji poprzez pryzmat takich indeksów jest niebezpiecznie, może jej wręcz na dłuższą metę szkodzić.  Politycy i członkowie medialnego establishmentu będą bowiem stosować odmienne strategie zależnie od tego czy widzą świat bardziej jak Przeworski czy bardziej jak eksperci brytyjskiej gazety.

Jeśliby na przykład ultraprawicowy kandydat, taki jak Zemmour mimo wszystko jakimś cudem pokonał Macrona w drugiej turze, z punktu widzenia definicji Przeworskiego nie stałoby się jeszcze nic wielkiego. Jedna partia i jej kandydat przegrała wybory, inna wygrała, zobaczymy, kto wygra następne. Z puntu widzenia myślenia indeksowego doszłoby natomiast do katastrofy. Pogarsza się kultura polityczna, „faszystowska” retoryka trafia na salony, zapowiedź zaostrzenia regulacji dotyczących imigrantów uderza w prawa człowieka itp. itd.

Myślenie indeksem tworzy pokusę, zwłaszcza wśród liberałów i nowej lewicy, by we wszystkim ścigać rzekomo najlepszych globalnie demokratów (kraje nordyckie, Kanada i Niemcy na przykład). Uganiając się za globalnymi ideałami trudno zaś szukać lokalnych konsensusów ze swoimi przaśnymi lokalistami. Tym samym idealna, wymarzona liberalna demokracja z czasem sama tworzy demony, z którymi potem co wybory walczyć musi, jak to już zostało powiedziane, „o wszystko”. Mechanizm wygląda następująco: progresywni „gatekeeperzy” i twórcy konkretnych polityk równają do wizji postępowej demokracji poprzez wykluczanie, lub przynajmniej wyciszanie, tego co od ideału dalekie. Wykluczeni, niewysłuchani, niezadowoleni, deplatformowani pielęgnują w efekcie w sobie nastroje coraz bardziej antysystemowe. Z czasem każda władza się jednak zużywa, z czasem partie zgodnie z tezą Przeworskiego przegrywają. Wtedy do władzy dochodzą zaś przedtem zepchnięci na margines nie dość demokratyczni populiści, a ogólna polaryzacja staje się jeszcze większa.

Globalistyczne, indeksowe myślenie o demokracji utrudnia w efekcie lokalną komunikację polityczną, sprawia, że ostry konflikt jest nieunikniony. Kanada we wspomnianym indeksie wypada na przykład niemal wzorowo (pełna demokracja – 8.87, choć odnotowała spadki). Pod koniec stycznia Justin Trudeau, premier tego wzorcowego rządu, postanowił jednak wraz z rodziną przenieść się do „tajnej lokalizacji” w obawie przed masowymi protestami populistyczno-covidowymi. Człowiek, który był światową ikoną liberalnego progresywizmu, nie umiał więc odważnie i przekonująco przemówić do rozsądku swoim własnym obywatelom. W takich sporach nie chodzi bowiem o technokratyczną „rację”, tylko właśnie o umiejętność komunikacji, o to czy nadal gramy ze sobą w tę samą demokratyczną grę. Politykom, którzy tego nie rozumieją, pozostaje wyłącznie pocieszanie się wysokimi notowaniami u ekspertów, w strachu przed niezadowolonym tłumem, w progresywnej wieży z kości słoniowej.

Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!