KUŹ: „Point of no return” Władimira Władimirowicza

fot. flickr.com

Kontrofensywa Ukrainy to strategiczny majstersztyk. Kiedy jednak widać światło w tunelu, wkraczamy równocześnie w najgroźniejszy moment konfliktu. Władimir Putin przekroczył już punkt, za którym nie ma powrotu, przynajmniej nie dla niego. To dlatego zapewne, a nie z powodu choroby Parkinsona, porusza nerwowo nogami.

Powszechną niemal wiedzą w środowisku analitycznym do niedawna było to, że Ukraina nie ma dość sił na pełną kontrofensywę, wojna potrwa bardzo długo, a Władimir Putin nie straci w przewidywalnej przyszłości władzy. Uważam, że wszystkie trzy założenia są błędne z tych samych powodów, z których błędne były analogiczne założenia dotyczące upadku Związku Radzieckiego. Ekstrapolują one stan dotychczasowy, nie biorąc pod uwagę zmiennej trajektorii i dynamiki wydarzeń, jaka następuje po wyjątkowym, historycznym momencie przesilenia. Ukraina po pierwsze miała więcej odwodów i wsparcia z USA niż była gotowa przyznać. Po drugie zaś, ukraińscy dowódcy, zgodnie z radami Sun Tzu i nie przejmując się papierową dysproporcją sił, przejęli inicjatywę najpierw wiążąc siły w wroga w jednym punkcie mapy (na południu), a potem uderzając po cichu jeszcze silniej w innym (na północy). Podczas gdy rosyjscy stratedzy grali w swoją ulubioną pozycyjną grę obliczoną na wyniszczenie, a więc coś na kształt szachów, Ukraińcy zagrali raczej w chińskie go, w którym nie chodzi ani o to, by mieć więcej kamieni, ani by jak najwięcej ich „zbić”, tylko o to, aby w najmniej spodziewanym momencie przejąć kontrolę nad kluczowym obszarem. Przypomina to trochę filozofię generała Giapa, który pokonał ostatecznie USA w Wietnamie. Widać chyba, że amerykańscy doradcy także odrobili lekcje z historii.

Co do drugiego punktu, to wojna owszem może za kilka lat na Ukrainę powrócić, ta jej odsłona nie będzie jednak raczej trwać dłużej niż do stycznia 2023. Uważam tak, ponieważ już doszło do przesilenia. Putin zaś po załamaniu się planu szybkiego wzięcia Kijowa, zachował się jak generał Lee pod Getysbugiem i począł starać się za wszelką cenę ratować początkową porażkę, ciągle z uporem maniaka dosypując do niej więcej sprzętu i żołnierzy. Nieprzekreślające ostatecznego zwycięstwa potknięcie staje się przy takim podejściu dziejową tragedią. Kolejne natarcia idącej pod górę kawalerii fala za falą pożerane są przez ogień jankesów, podobnie jak Ukraina pożera kolejne rosyjskie pułki. Strategiczna przewaga błyskawicznie topnieje, polityczne czynniki odzywają się ze zdwojoną siłą, a po pewnym czasie linie obrony tych, którzy niedawno jeszcze mieli inicjatywę, pękają jak tama. Armia przeciwnika, zgodnie ze słowami mistrza Tzu, wlewa się wtedy w wolne miejsce jak wzburzona fala, nawet jeśli nie ma liczebnej przewagi.

To pęknięcie zapory jest jednak momentem szalenie niebezpiecznym. Pojawia się w nim bowiem ze strony przegrywającego pokusa, by sięgnąć po wszystko co się ma, walczyć nawet wtedy, kiedy nie ma już sensu. Putin może nawet zechcieć popełnić rozszerzone geopolityczne samobójstwo, do czego uprawnia go posiadanie głowic jądrowych. Myślę, że właśnie stąd, a nie z choroby Parkinsona biorą się nerwowe ruchy jego nóg. Piszę to zresztą z autopsji, u mnie także stres objawia się nerwowymi ruchami dolnych kończyn, podobno nie jest to aż tak rzadkie. Co do trzeciego punktu tymczasem, Putin raczej już nie wyjdzie z całej kampanii i jej politycznych konsekwencji żywy i chyba sam o tym najlepiej  wie. Przekroczył, jak to się ładnie nazywa po angielsku, „point of no return”. Zainwestował już tyle w tę wojnę, że przyznanie się do przegranej będzie okazaniem słabości i skończy się puczem siłowników oraz ultranacjonalistów. Powszechna mobilizacja może z kolei skończyć się społecznym buntem. Natomiast użycie broni nuklearnej będzie tylko próbą zabrania ze sobą do grobu milionów innych istnień.

Anatolij  Czubajs trafnie opisał kiedyś rosyjską władzę polityczną jako „pion władzy”, „wertikal wlastii”. Można to sobie wyobrazić jako wysoką kolumnę, pod którą wirują piły tarczowe. Kto stoi na szczycie, ten ma władzę, jeśli jednak ten ktoś choć na moment okaże słabość, zostanie zniszczony.

Oczywiście przegrana Rosji, a nawet zniknięcie Putina, nie oznacza końca rosyjskiego imperializmu. Dobrze byłoby, aby pamiętali o tym również nasi zachodni sąsiedzi, którzy tak bardzo się spieszą, by zakończyć „wojnę Putina” i sięgnąć znowu po rosyjską ropę oraz gaz. Porażka Moskwy rodzi ogromne zagrożenia, przede wszystkim zwiększone ryzyko użycia broni nuklearnej oraz konieczność szukania nowego stabilizatora, zwłaszcza na Kaukazie i w Azji Środkowej, przy równoczesnych ciągłych recydywach rosyjskiego rewizjonizmu. Przed tymi wyzwaniami nie ma jednak już ucieczki. Adepci japońskiej szermierki Kendo twierdzą, że jest taki, na swój sposób piękny, moment, kiedy pracujące na wzmożonych obrotach zmysły rejestrują ruch miecza przeciwnika, układ nerwowy nie może już jednak nic zrobić, śmiertelny cios jest nieuchronny, choć walka jeszcze przez ułamek sekundy trwa. W tym właśnie momencie znalazła się współczesna Rosja. 


Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!