KUŹ: Reductio gentem ad Hitlerum

commons.wikimedia.org

Rosyjska propaganda jak w krzywym zwierciadle odbija zachodnią polityczną erystykę. Szczególnie uderzającym przykładem jest rozumowanie na zasadzie: sprzeciw wobec imperializmu to nacjonalizm, nacjonalizm to hitleryzm, a z hitleryzmem trzeba walczyć. To, że Rosja tak te sprawy przedstawia, wiele mówi też niestety o współczesnym świecie w ogóle.

Jeśli wierzyć doniesieniom prasowym, w chwili pisania tego felietonu (11.07.) zaczyna się w Radzie Bezpieczeństwa ONZ dość kuriozalna impreza. Rosja ma mianowicie całe nieformalne posiedzenie tego ciała poświęcić dyskusji na temat „nazizmu i faszyzmu na Ukrainie”. „To jest nasza odpowiedź wobec zachodnich kolegów, którzy kwestionują jeden z celów specjalnej operacji wojskowej na Ukrainie – denazyfikację i twierdzą, że wyolbrzymiamy skalę problemu”, stwierdził zastępca ambasadora Federacji Rosyjskiej przy ONZ Dmitrij Polanski.

Można oczywiście takie inicjatywy Kremla zbywać wzruszeniem ramionami. Można, tak jak uczynił to Joe Biden, zauważyć, że mówienie o nazizmie w przypadku państwa rządzonego przez osobę pochodzenia żydowskiego jest absurdem. To jednak tylko szybkie reakcje, które nie dotykają sedna sprawy.

Prawda jest zaś taka, że rosyjska eksportowa propaganda umiejętnie nawiguje wśród silnych zachodnich prądów ideologicznych. Takie a nie inne przedstawianie wroga politycznego jest bowiem niczym innym jak tylko putinowską wersją słynnego lewicowego zabiegu określanego jako „reductio ad Hitlerum”. Czyli wrzucania rozmaitych przejawów konserwatyzmu i myślenia narodowego  do worka z napisem „nazizm”, po to aby je doszczętnie zdyskredytować.

Dokładnie tak zrobił np. niedawno w programie TVN24 Bartosz Węglarczyk, atakując przy tym zaciekle kolegę po fachu Michała Kolanko za to, że ten jednak wzdragał się przyrównaniem kpin przywódcy PiS z ustawami norymberskimi. 

Warto też zauważyć, że reductio ad Hitlerum w wielu kontekstach wpisuje się w bardzo starą retorykę stosowaną przez wieloetniczne i wielonarodowe imperia wobec tych, którzy nie chcieli się ich władzy podporządkować. Od zawsze byli oni bowiem mniej cywilizowani, mniej ludzcy, odrażający i barbarzyńscy, po prostu. Niezależnie od tego, czy mówimy o wrogach Persji, Imperium Rzymskiego, Romanowów czy Brytyjczyków. Samo imperium niosło zaś zawsze, w swojej wizji, postęp, pokój i jedność. Również wspomniany już Hitler nawiązywał do symboliki i retoryki imperialnej, zwłaszcza rzymskiej. Nie było bowiem nigdy jego ambicją stworzenie państwa narodowego o jasno wytyczonych granicach, tylko specyficznego rasistowskiego imperium o charakterze niemal globalnym. To prawda, że wyłącznie ludzie o określonym pochodzeniu mieli w tym tworze sprawować role przywódcze, czy to jednak też nie nawiązuje tak naprawdę do dawnych znanych od wieków wzorców?

Myślenie imperialne przeżywa niestety współcześnie globalny renesans. W ostatnich latach karierę robi w tym kontekście pojęcie tzw. „państwa cywilizacyjnego” – koncept brytyjskiego politologa Chistophera Cokera. Wiele czyniono jednak już wcześniej, aby zrehabilitować rozmaite przejawy imperializmu. Niall Ferguson pisał tak o imperium brytyjskim, George Friedman podobnie myśli o współczesnym USA, zaś Jan Zielonka o UE. Czym są zaś ci, którym rozmaite imperializmy się nie podobają? W najlepszym razie we współczesnym głównym nurcie politycznym przeciwstawia się ich jako osoby niefrasobliwe, nie rozumiejące nieubłaganej logiki dziejów i takich wyzwań współczesności jak globalne ocieplenie chociażby. W najgorszym, są oni złem wcielonym, czyli zgodnie z obowiązującą liberalną pseudoteologią inkarnacją samego Hitlera.

Czy można się więc dziwić, że Kreml chce grać na tych samych strunach? A jest, trzeba to przyznać, bardzo pojętnym uczniem. Rozmawiając z Zachodem mówi o swoim światłym imperializmie, który walczy z ukraińskim zaściankowym faszyzmem. Rozmawiając jednak z krajami afrykańskimi, Indiami czy Ameryką Południową prezentuje się jako rzecznik postkolonialnych narodów walczących z zachodnimi imperialnymi ciągotami.

Każda dobra propaganda musi też przynajmniej od czasu do czasu stykać się z realnymi społecznymi emocjami i historyczną prawdą. Zwykle oznacza to jednak wpychanie brudnych politycznych paluchów w jakąś naprawdę bolącą ranę. Tak właśnie jest np. z  wypowiedziami rehabilitującymi czystki etniczne UPA i upolityczniające temat rzezi wołyńskiej.

Narody mają i zawsze będą miały problem z wzajemnym porozumieniem. Tak jak malutkie greckie polis ciągle toczące ze sobą wojny, aż do czasu kiedy zderzyły się z perskim gigantem chcącym je wszystkie połknąć. Z tej niezgody ponad podziałami powstała zaś w zachodniej polityce potężna kontrnarracja. Do dziś dumnie sprzeciwia się ona imperialnej opowieści o postępie poprzez inkorporację i pokazuje, że despotyzm i imperializm może przegrać z koalicją ludzi wolnych.


Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

 

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!