KUŹ: Sarajewo nadeszło

flickr.com – Official White House Photo by Erin Scott

Jeśli Paryż i Berlin (kolejność celowa) nie zmienią radykalnie swojego podejścia do Rosji oraz Chin i nie przygotują się do realiów nowej zimnej wojny, ryzykują w perspektywie 2-3 lat zupełny rozpad Unii Europejskiej. Do czego przyczynić się może także nadchodząca zmiana warty w Waszyngtonie.

Europa otrząsnęła się z pierwszego szoku po wybuchu wojny na Ukrainie. Berlin dokonał ogromnego, jak na tamtejsze warunki, wysiłku politycznego popierając sankcje wobec Rosji i zapowiadając remilitaryzację oraz wysłanie sprzętu wojskowego na Ukrainę. Szybko jednak okazało się, że procesy uzależniające energetycznie Niemcy od Rosji zaszły już zbyt daleko, aby można je było szybko odwrócić. Berlin nawet w obliczu zatrważającej eskalacji i śmierci tysięcy cywilów broni się przed pełnym embargiem na rosyjski gaz i ropę oraz objęciem sankcjami banków odpowiedzialnych za te transakcje. Reformy armii są zaś głównie papierowe, bo faktyczna demilitaryzacja Republiki Federalnej także zaszła za daleko. Większość ciężkiego sprzętu nie nadaje się do szybkiego użytku, wypowiedzi wysokich oficerów jeszcze sprzed wojny każą zaś wątpić w ich gotowość do ewentualnej obrony wschodniej flanki NATO. Sprzęt wysyłany na Ukrainę okazał się również przestarzały, w kondycji niemal złomowej.

W przypadku Niemiec mamy jednak przynajmniej do czynienia ze zmianą w dobrym kierunku, znacznie większym zawodem, również dla mnie jako analityka, jest postawa Francji. Prezydent Emmanuel Macron staje dziś bowiem w jednym rzędzie z Victorem Orbanem jako czołowy usprawiedliwiacz Putina na starym kontynencie. A przecież mówimy o jedynym obecnie członku UE, który posiada zdolność nuklearnego odstraszania. Macron pomimo pierwszego szoku, jakim była inwazja tuż po rozmowach pomiędzy nim a Władimirem Putinem, zaczął mnożyć kolejne telekonferencje z Kremlem.  „Rosja i naród rosyjski zawsze muszą być traktowani z szacunkiem” – przekonywał tydzień temu. I na tym nie poprzestał. Według „Le Figaro” na poufnym spotkaniu z szefami koncernów francuskich namawiał ich, by „nie podejmowali pochopnych decyzji”. Efekt? W minionym tygodniu należące do jednego francuskiego holdingu Leroy Merlin, Auchan oraz Decathlon ogłosiły, że nie tylko nie wycofają się Rosji, ale zwiększą jeszcze dostawy, aby uzupełnić braki, jakie na rynku rosyjskim rynku spowodowało wycofanie się innych zachodnich firm. Jakby tego było mało, „Le Figaro” donosi również, że Paryż jest gotów zgodzić się na przejęcie 20% udziałów w koncernie GEAST przez rosyjski Rosatom. GEAST to kluczowy w Europie procent turbin wykorzystywanych w elektrowniach atomowych. Taki ruch mógłby zniweczyć z trudem budowany polsko-francuski sojusz energetyczny, dotyczący właśnie energetyki jądrowej. Pałac Elizejski zdaje się jednak nie przejmować takimi szczegółami, podobnie jak tym, że rosyjskie rakiety spadają już 20 km od polskiej granicy.

Starej Europie może jednak przyjść zapłacić za politykę pobłażania Putinowi i równoczesnego grillowania Polski oraz Rumunii (w przypadku Węgier presja UE okazała się akurat słuszna) znacznie wyższą cenę niż może się to obecnie wydawać. Administracja Joe Bidena póki co konsekwentnie robi dobrą minę do złej gry i podkreśla jedność Zachodu, która niestety w wielu punktach szwankuje. W USA istnieje jednak też inne podejście do starej Europy, reprezentowane głównie przez republikanów. Kontynuują oni linię prezydenta Trumpa, która wbrew oskarżeniom wcale nie jest pobłażliwa wobec Rosji. Zakłada jednak, że w starciu z chińsko-rosyjskim tandemem Francja i Niemcy nie są po prostu sojusznikami, na których można polegać. Należy przy wsparciu Wielkiej Brytanii oraz krajów Międzymorza szukać alternatyw. Fakt, że Wielka Brytania nie jest już członkiem UE, a Polska i Rumunia nie są w strefie euro, z tego punktu widzenia jest zaś czymś bez mała pozytywnym, bo zmniejsza ich zależność od Paryża i Berlina. Taki obraz wrogiej wobec starych europejskich potęg polityki republikanów jednoznacznie wyłania się na przykład z ujawnionej krótko przed inwazją korespondencji niemieckiej ambasador w USA Emily Haber oraz wypowiedzi zarówno samego Trumpa, jak i wpływowego republikańskiego senatora Marca Rubio. Przypomnijmy do tego, że po tzw. midterm elections, w listopadzie Partia Republikańska najpewniej przejmie kontrolę w kongresie. Za dwa lata mogą zaś z łatwością przejąć również i Biały Dom, zważywszy na niskie poparcie, jakim cieszy się Joe Biden.

Niewątpliwie prezydentowi Macronowi oraz wielu niemieckim Putinvesteher (rozumiejącym Putina) byłoby łatwiej prowadzić swoją politykę budowania kontynentalnego systemu bezpieczeństwa z Rosją, gdyby Władimir Putin szybko i sprawnie podbił Ukrainę, a ta poddała się przy minimalnych stratach. Dzieje się jednak coś dokładnie odwrotnego, Rosja zupełnie ugrzęzła, a cała jej agresywna operacja zamienia się powoli w odrażającą masakrę, w której zdemoralizowana armia agresora wobec tężejącego oporu obrońców zajmuje się głównie mordowaniem ludności cywilnej. Nawet jeśliby jednak doszło do ostateczności, nawet gdyby Rosja zaczęła burzyć całe miasta i stosować broń masowego rażenia, nie przejmie w przewidywalnej przyszłości kontroli nad całą Ukrainą. To oznacza, że niepodległa Ukraina, choćby w okrojonej formie, przetrwa i stanie się najpewniej nowym państwem frontowym w starciu pomiędzy nową autorytarną osią (Chiny i Rosja) a sojusznikami i pół-sojusznikami USA.

Historycznie Stany zawsze zaś zachęcały swoich sojuszników do konsolidacji. Dlatego popierały powstanie EWG, z którego rozwinęła się UE, dlatego też założyły NATO. Opór krajów starej Europy przed coraz bardziej asertywnie wygłaszanym europejskim i natowskim ambicjom Ukrainy będzie więc dla USA kolejnym problemem i kolejnym argumentem za zastanowieniem się nad wsparciem powstania nowych, alternatywnych sojuszów. Współpraca wojskowa na linii Londyn-Warszawa-Kijów jest już tego przedsmakiem, na miarę możliwości amerykańskich demokratów, którzy jednak ze względów ideologicznych nie podejmą jednak raczej bardziej agresywnych działań wobec jądra Starego Kontynentu.

Jeśli jednak zmiana polityki Niemiec nie przyniesie spodziewanych owoców, a Paryż pozostanie cichym przyjacielem Kremla, sytuacja może się zmienić. Jakkolwiek wydaje się to dziś rozważaniami z zakresu political fiction, niewykluczone, że znudzone przepychankami ze starymi sojusznikami USA w perspektywie 2-3 lat zagrają twardo na rozbicie UE na starą unię oraz swoistą konfederację środkowoeuropejską, a także stworzenie NATO-bis wspartego głównie o potencjał Polski, Rumunii, Ukrainy i Turcji, o której dronach bojowych już przecież na Ukrainie śpiewa się piosenki. Nie jest to coś z czego Warszawa powinna się oczywiście przesadnie cieszyć. Taka konstrukcja będzie słabsza niż zjednoczony Zachód. Na krajach obecnej wschodniej flanki NATO, w tym Polsce, spocznie zaś ogromna odpowiedzialność, którą zwyczajnie może nam być trudno unieść.

Nie jesteśmy jednak w Warszawie władni podejmować decyzji za wszystkich naszych zachodnich partnerów. Nie da się ich przecież siłą przekonać, że to jest wojna, że nie czas teraz wybierać sojuszników (vide Turcja), ani odbierać funduszy krajom frontowym przyjmującym miliony uchodźców (vide Polska). Pod koniec listopada 2021 napisałem na łamach „Kontry”, że coraz mniej sterowna i coraz bardziej podzielona UE przypomina mi Austro-Węgry w przeddzień zamachu w Sarajewie. Teraz można śmiało powiedzieć, że nowe Sarajewo już nadeszło.  


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!