Nie docenialiśmy ukraińskiej armii, ale być może jeszcze bardziej nie doceniamy jej sił specjalnych. Co więcej, o ile dokonania armii zależą w dużym stopniu od sprzętu dostarczanego z zewnątrz, o tyle specsłużby Kijowa w ich obecnym kształcie są produktem czysto ukraińskim. Nie raz jeszcze o nich usłyszymy, podobnie jak o izraelskim Mosadzie, często w bardzo kontrowersyjnych kontekstach.
Wysadzenie w powietrze Mostu Krymskiego, płomienie na wieży telewizyjnej w Moskwie, seria pożarów rosyjskich urzędów, zakładów o strategicznym znaczeniu i elementów infrastruktury krytycznej, zadziwiająco wysoka śmiertelność wysokich oficerów rosyjskich (ukraińskie rakiety ciągle trafiają dokładnie tam, gdzie oni akurat są) wreszcie zamach na czołowego ideologa putinizmu Alexandra Dugina i śmierć jego córki. Nawiązując do tytułu popularnej serii książek dla dzieci autorstwa Daniela Handlera, mamy tutaj wyraźnie do czynienia z jakąś zatrważająco długą serią niefortunnych zdarzeń.
Wygląda na to, że ukraińska Służba Bezpieczeństwa (SBU) staje się pomału drugim Mossadem. Podobnie jak swój izraelski pierwowzór, wyrasta zresztą z doświadczenia wojny i przekonania o konieczności obrony ojczyzny wszelkimi dostępnymi środkami. Jak Mosad nie jest też typową organizacją wywiadowczą w zachodnim tego słowa rozumieniu, a raczej instytucją łączącą cechy wywiadu i formacji bojowej. SBU jest zresztą oficjalnie zdefiniowana jako organizacja wojskowa, z własnymi stopniami oficerskimi. To akurat typowe również dla GRU i FSB (służb rosyjskich). Podobnie jak do Mosadu stosuje się do niej również stare porzekadło przypisywane Che Guevarze: „terrorysta dla jednego, jest bojownikiem o wolność dla kogoś innego”.
Zarówno Mosad jak i SBU korzystają także z pewnej współpracy z USA, działają jednak niezależnie, szybko, bezwzględnie i w sposób często stawiający ich sojuszników w mało komfortowym położeniu. To sprawia, że Amerykanie muszą się czasami gęsto tłumaczyć, i upominać zaprzyjaźnione służby. Dowodem niedawny artykuł w „New York Times”, który winą za nieudany zamach na Dugina obarczał wprost Ukrainę i sygnalizował ogólne niezadowolenie amerykańskich decydentów, że takie akcje podejmowane są za ich plecami.
A przecież jeszcze niedawno wydawać się mogło, że ukraińskie służby są, podobnie jak armia, przynajmniej częściowo zinfiltrowane przez wywiad rosyjski i niezdolne do pełnienia odpowiedzialnych zadań. Istotnie jeszcze w pierwszej fazie inwazji SBU zaliczyła kilka wpadek, zdradzić na przykład miał pułkownik Igor Sadochin oraz generał Serhij Kryworuczko, którzy pomogli Rosjanom zająć Chersoń. To, że tacy ludzie byli tolerowani, doprowadziło zaś do usunięcia ze stanowiska szefa SBU Iwana Bakanowa. Od kiedy jednak latem tego roku szefowanie objął generał Wasyl Maljuk, zaczęły się nowe porządki. Atletycznie zbudowany i obdarzony nader sugestywną fizjonomią Maljuk wydaje się być bowiem człowiekiem, który determinację i bezwzględność potrafi łączyć z naprawdę dużą skutecznością.
Atak na Most Krymski musiał być dla rosyjskich służb nie lada zaskoczeniem. Pojawia się tutaj pytanie, jak to się stało, że spadkobierczyni owianej najgorszą sławą KGB – FSB nie umie się ustrzec przed celnymi ciosami swojej ukraińskiej odpowiedniczki. Po pierwsze, SBU jest spadkobierczynią ukraińskiego oddziału KGB, tyle że przeszła wyraźnie proces skutecznej dekomunizacji. Jej oficerowie znają jednak metody działania swoich rosyjskich kolegów na wylot. Po drugie, mamy tutaj wyraźnie do czynienia z paradoksem mangusty i kobry, opisanym ładnie w słynnym opowiadaniu Rudyarda Kiplinga. Z jakichś bowiem przyczyn wąż, który ma w sobie dość jadu, by zabić kilkudziesięciu ludzi i poluje zwykle na inne węże, sam jest często po prostu zjadany przez zwinnego ssaka wyglądem przypominającego trochę polską kunę. Starając się nie popaść w zbytnią antropomorfizację można rzecz, że kobra bywa zaskoczona nagłym pojawieniem się zwierzęcia, które polegając tylko na szybkości i determinacji chce ją jak najszybciej zabić i zupełnie tego nie ukrywa. Filmy i opisy walki mangusty i węża pokazują bowiem wyraźnie, jak gad stara się stosować wypróbowaną strategię: unosi górną część ciała nadyma kaptur, syczy. Zwykle takie działania powodują bowiem szybką ucieczką każdego intruza, ze słoniem włącznie. Tymczasem na mangustę to zupełnie nie działa; podgryza, drażni, prowokuje. Tańczy jak bokser na ringu, szuka odpowiedniego momentu, by w końcu uderzyć i nagle zacisnąć zęby u nasady głowy wroga. To ważna lekcja poglądowa, zwłaszcza dla rosyjskiego przywództwa politycznego.
Co do reszty Europy, to jest w niej wielu przyjaciół Putnia, koncernów robiących z Rosją interesy, a nawet rządów, które z Kremlem więcej niż flirtowały. Przedstawiciele tych instytucji powinni zrozumieć, że teraz liczyć się muszą z dodatkowym czynnikiem ryzyka, choć Roger Waters z Pink Floyd zapewne przesadza nieco, mówiąc, że jest na ukraińskiej liście śmierci. Niewątpliwie jednak są tacy w Europie, którzy mogą podzielić los ludzi zamieszanych w zamachy na izraelskich sportowców w 1972 w Monachium. Ich rządy może im wybaczą, ludzie zapomną, ale jest taka organizacja, która już nigdy im nie przepuści.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego