Dominująca partia na Węgrzech, Fidesz Wiktora Orbána, jest w niemałych opałach za sprawą szerokiej koalicji opozycyjnej, która wiosną zawalczy o władzę. Ano Andreja Babiša już poniosła porażkę w Czechach. Czy to początek serii? Wydaje się, że na razie Jarosław Kaczyński nie powinien jeszcze mieć powodów do niepokoju.
Na szczęście dla PiS polska opozycja nie umie się uczyć, ani na cudzych, ani nawet na własnych błędach. Gubi ją zbytnia polaryzacja, progresywny przechył głównego nurtu i zużyta twarz politycznego lidera. Chcące dokonać zmian opozycyjne bloki w krajach grupy wyszehradzkiej stawiają tymczasem coraz wyraźniej na stosunkowo młodych i centrowo-konserwatywnych liderów. Są to z reguły ludzie na tyle zachowawczy obyczajowo, by przyciągnąć wiejskich tradycjonalistów i na tyle profesjonalni, by nie zrażać do siebie progresywnych mieszczuchów. W Czechach kimś takim jest, mający wkrótce zostać mianowany premierem, Petr Fiala – wybitny politolog, praktykujący katolik, wprawdzie człowiek już 57-letni, ale za to w aktywnej polityce dopiero od dekady. Na Węgrzech wiosną o władzę powalczy z Wiktorem Orbanem niejaki Péter Márki-Zay, ekonomista, katolik, 49-letni ojciec siódemki dzieci i bezpartyjny burmistrz miasta mniejszego od Grudziądza. Na Słowacji po ostatnim kryzysie koalicyjnym premierem jest zaś 45-letni Edouard Heger z młodego ruchu Zwykli Ludzie (Obyčajní ľudia) będący niemal klonem Márki-Zaya. To także ekonomista, także konserwatywny katolik (w sumie pełnił w kościele siedem różnych funkcji świeckich). Do tego ojciec dość licznej rodziny (czwórka pociech), dopiero od niedawna w polityce.
W polskich warunkach ten profil kandydata przypomina nieco, powtarzam nieco, Szymona Hołownię. Tyle, że Hołowni brak jednak ciut charyzmy, a także wiarygodności światopoglądowej i zawodowej. Opozycja tymczasem z uporem godnym lepszej sprawy organizuje się wokół Donalda Tuska, a więc polityka do bólu ogranego, z największym, według ostatnich badań, negatywnym elektoratem w kraju. Do tego Koalicja Obywatelska za mocno przechyliła w się w kierunku obyczajowo-społecznego progresywizmu, by odbierać wyborców PiS-owi, tak jak Márki-Zay odbiera Fideszowi. A przymiarki do koalicji KO z Lewicą bez równoczesnego otwarcia się inne opcje może tylko ten przechył wzmocnić. Podobnie ma się też sprawa z kryzysem na granicy, który opozycja politycznie przegrywa, stając się zakładnikiem własnej obsesyjnej niechęci do PiS.
Znowu warto sięgnąć dla kontrastu po węgierski przykład. Péter Márki-Zay jest byłym wyborcą Fideszu, o czym sam otwarcie mówi. Politycznie skupia się zaś raczej na walce z korupcją i naprawie państwa niż na podkopywaniu jego wiarygodności, tak jak niestety często czyni polska opozycja w ramach słynnej strategii „ulica i zagranica”. Węgierscy adwersarze Orbána też tak zresztą próbowali i ponosili porażkę za porażką. Od jakiegoś czasu przewodzą jednak nieznacznie w sondażach dzięki hasłom, które bardziej przypominają „odpowiedzialność i lokalność”.
Warto też dodać, że wyszehradzkie koalicje są otwarte i na prawo, i na lewo. Gorąco polecam czytelnikom ostatnią analizę OSW pióra Andrzeja Sadeckiego, traktującą o tym fenomenie na Węgrzech. Sadecki stawia bowiem mocną tezę, że o sukcesie sondażowym opozycji decyduje przesunięcie w kierunku chadeckiego centrum Jobbiku, który jeszcze niedawno był postrzegany jako partia bez mała neofaszystowska. Mało tego, wydaje się, że o pozyskanie Jobbiku blok opozycyjny aktywnie od jakiegoś czasu zabiegał. Spróbujmy przełożyć to na polskie realia. Czy można wyobrazić sobie, aby Platforma szukała porozumienia z Konfederacją? Grzegorz Braun i Klaudia Jachira padający sobie w objęcia? Franciszek Sterczewski na Marszu Niepodległości? Sławomir Nitras na kościelnej procesji? Droga do tego chyba jeszcze, daleka. Tymczasem nieco podobne egzotyczne z pozoru koalicje widzimy w Czechach i na Słowacji.
Warto też odnotować atlantyckie afiliacje konserwatywnych liderów V4. Márki-Zay mieszkał w USA, Heger pracował dla amerykańskiej firmy, a Fiala pisał szeroko o swojej fascynacji anglosaską myślą polityczną. To także kontrastuje nieco z Donaldem Tuskiem, który angielski nadal kaleczy, nadrabiając nieco płynnym niemieckim. Ten drugi język, podobnie jak jego polityka, nie zaskarbia mu jednak sympatii wszystkich wyborców.
Drugi wniosek, jaki wyciągam z obserwacji polityki w krajach wyszehradzkich, jest taki, że ci którzy przepowiadają śmierć konserwatyzmu, tak jak to niedawno czyniła „Nowa Konfederacja”, chyba trochę za bardzo się spieszą. Wypada mi się przy tym uderzyć też w swoje piersi, i to nie tylko z racji długiej współpracy z pismem Bartłomieja Radziejewskiego. Przyzwyczailiśmy się wszyscy pisać i mówić o zmierzchu konserwatyzmu w oparciu o to, co widzimy i czytamy o polityce w Paryżu, Berlinie i Nowym Jorku. Tymczasem w naszym regionie bez konserwatystów nie udaje się, na razie, skonstruować ani rządu, ani nawet porządnej opozycji.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.