KUŹ: Sydrom hawański i świat na skraju wojny

fot. https://www.shutterstock.com/

Ostatnie intrygujące doniesienia zza oceanu sugerują, że starcie wywiadów USA i Rosji staje się coraz brutalniejsze. Pytanie, czy niemłody już Biden okaże tyle zdecydowania wobec Putina, co ongiś Kennedy wobec Chruszczowa.

Czwartkowy (13.01) „Wall Street Journal” opublikował dwa obszerne artykuły o rozprzestrzenianiu się tzw. syndromu hawańskiego. Chodzi o tajemniczą chorobę, na którą zaczęli masowo zapadać akredytowani w Hawanie amerykańscy dyplomaci w roku 2016.  Symptomy to „zawroty i bóle głowy, zmęczenie, nudności, niepokój, trudności kognitywne i utrata pamięci o różnym nasileniu. W niektórych przypadkach dyplomaci i oficerowie wywiadu odeszli ze służby czynnej z powodu komplikacji związanych z chorobą”. Uderzające było to, że syndrom dotknął dyplomatów wysłanych na wyspę po tym jak administracja Baracka Obamy podjęła wysiłki w kierunku normalizacji stosunków z reżimem braci Castro. Ostatecznie większość amerykańskich oficjeli opuściła Kubę i obecnie pozostaje na niej ich już tylko dziesięciu.

Obecnie problem polega jednak na tym, że choroba rozprzestrzeniła się na inne kraje. WSJ donosi, że dziwne symptomy dotknęły już około 200 dyplomatów. W 2018 podobne wypadki miały podobno miejsce w Chinach (Kanton), Rosji, Gruzji oraz Polsce. Latem oraz jesienią 2021 syndrom zaś gwałtownie się nasilił, doszło do niepokojących zdarzeń w Austrii, Serbii, Kolumbii, Szwajcarii (Genewa), Indiach, Wietnamie oraz Paryżu. CIA nadało sprawie najwyższy priorytet i do jej wyjaśnienia zaprzęgło najlepszych agentów, w tym weterana słynnego polowania na Osamę bin Ladena, którego nazwisko pozostaje jednak nieujawnione. W październiku prezydent Biden podpisał zaś specjalne prawo pozwalające na uruchomienie dodatkowych funduszy na pomoc ofiarom tajemniczej przypadłości.  Jesienią światło dzienne ma też ujrzeć raport służb wywiadowczych i naukowców na temat syndromu.

Od maja pojawiają się już jednak pewne przecieki. Dwie niezależne grupy uznanych badaczy stwierdziły, że najprawdopodobniej przyczyną jest skierowanie w kierunku ofiar wiązki energii w postaci fal radiowych. W maju zeszłego roku magazyn „New Yorker” opublikował zaś wyniki dochodzenia dziennikarskiego z którego wynika, że pracownicy zarówno administracji Trumpa, jak i Bidena, nieoficjalnie podejrzewają Rosję. „Ich roboczą hipotezą jest to, że agenci GRU (rosyjskiego wywiadu wojskowego) kierowali wiązki mikrofalowe w kierunku urzędników po to, aby wykraść dane z ich telefonów komórkowych i komputerów”. Syndrom jest zaś niejako skutkiem ubocznym tych działań.

Zarówno lokalizacje ataków, jak ich nasilenie pod koniec minionego roku, na tle ogólnej aktywności Moskwy na arenie międzynarodowej, faktycznie uprawdopodabniają powyższą tezę. Innym podejrzanym są naturalnie Chiny. Jednak Państwo Środka nawet w sytuacji bardzo zaognionej dyskusji z dyplomacją amerykańską starało się dotąd nie wykonywać gwałtownych ruchów. Jego wywiad, na tyle na ile można to ocenić, unikał zaś jak mógł ewidentnie „mokrej roboty”. Kreml tymczasem wręcz się swoją brutalnością popisywał, najpewniej uśmiercając chociażby rozgadującego się o Rosji i jej służbach Aleksandra Litwinienkę, czy też, jak wskazują liczne poszlaki, próbując otruć z tych samych powodów Siergieja Skripala. Pekin dla odmiany, poza granicami kraju (i Hong Kongu) raczej nie odczuwał potrzeby takich kroków, wolał po cichu wywierać presję biznesową na przekaźniki medialne, tak aby odbierać swoim przeciwnikom i dysydentom „polityczne powietrze”. Chiny mają też przemożny wpływ na kształt globalnej infrastruktury elektronicznej i przypuszczalnie są w stanie zebrać wiele ciekawych danych zupełnie nieinwazyjnie.

Starają się wręcz swoją potęgę (również tę wywiadowczą) nieco ukrywać, a przynajmniej nie zdają się skłonne, by nią przedwcześnie epatować. Włamywanie się do telefonu dyplomaty „na mikrofale”, kiedy już wiadomo, czym to dyplomacie grozi, nosi tymczasem znamiona działania kogoś, kto z jednej strony jest bardzo zdeterminowany i nie stać go na subtelniejsze metody, a z drugiej do pewnego stopnia chce budzić strach, przydając sobie ciut więcej grozy niż powinien budzić w rzeczywistości.

Jest pewną ironią historii, że ta nabierająca tempa dyplomatyczno-wywiadowcza afera zaczęła się na Kubie. Miejscu spenetrowanym do cna przez sowieckie, a potem rosyjskie służby, ale też kraju, gdzie ZSRR został w 1962 dzięki zdecydowanej postawie Waszyngtonu srogo upokorzony. Na nic się bowiem zdała misternie utkana szpiegowska pajęczyna, odparcie prób inwazji wspieranych rzez USA dysydentów i zupełne uzależnienie od siebie Fidela Castro. Tak czy siak, rakiety musiały być na oczach całego świata wycofane, a ustępstwa USA były tylko nieznaczne i do tego przeprowadzone po cichutku (wycofanie głowic nuklearnych z Turcji i Włoch). By jednak doprowadzić do takiej sytuacji, John Fitzgerald Kennedy musiał zagrać z Moskwą bardzo, ale to bardzo zadecydowanie, dojść wręcz do samego skraju wojny, co długo potem powracało echem w takich tekstach kultury jak Doktor Strangelove. Sam Kennedy zginął zaś w rok po kryzysie zastrzelony przez sympatyzującego z komunistami Lee Harveya Oswalda, który mógł wręcz sądzić, że w ten oto sposób broni świat przed polityką amerykańskiego lidera. Na razie, niestety, nic w postawie Joe Bidena nie wskazuje, że jest on gotów wziąć na siebie taką, również osobistą, odpowiedzialność za opór wobec rozmaitych działań Moskwy.  

Niewykluczone tymczasem, że w obu kubańskich aferach chodzi o ulubioną zagrywkę kremlowskich strategów – rozpoznanie bojem, czyli sprawdzenie, jak daleko mogą się posunąć. Jeśli bowiem posłanie do szpitali kilkuset dyplomatów nie jest problemem, to dlaczego miałoby nim być zajęcie jakiejś europejskiej stolicy?  

 

 


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!