KUŹ: Trump coraz bliżej Białego Domu

Wyniki badań opinii publicznej w USA dają demokratom powody do obaw. Donald Trump nie tylko wygrywa z dowolnym rywalem we własnej partii, ale pomimo całej plejady prawnych batalii, coraz wyraźniej prowadzi też w ogólnych sondażach w starciu z urzędującym prezydentem. Średnio około 2-procentowa przewaga na razie nie jest teoretycznie nie do odrobienia dla Joe Bidena, ale trend staje się jednak coraz wyraźniejszy.

Mało które badania dają już Bidenowi przewagę, a są takie, w których Donald Trump prowadzi nawet 6 procentami. Ciąganie byłego prezydenta po sądach zdaje się zaś mu nie tylko nie szkodzić, ale wręcz pomagać. Konstytucja USA, dodajmy, nie zabrania kandydować nawet zza krat, a następnie się samo-ułaskawić. Do tego Biden, choć zaledwie cztery lata starszy od Donalda Trumpa, jest powszechnie postrzegany jako niezdolny do dalszego sprawowania urzędu ze względu na ogólny stan zdrowia i coraz bardziej widoczne starcze otępienie.

Na demokratach mści się tutaj okrutnie niezdolność do wyłonienia młodszego, lepszego kandydata. Na nieco ponad 11 miesięcy przed wyborami jest zaś już stanowczo za późno, by takowego wykreować. Podobnież na niczym spełzły próby bardziej mainstreamowego establishmentu republikanów, by na młodego championa namaścić Rona DeSantisa. Amerykańska polityka trwa więc w stanie wyniszczającego, choć stabilnego klinczu, który Arystoteles trafnie określał jako stasis.

 

Co wygrana Trumpa oznaczałaby dla Polski? Wbrew temu, co twierdzą niektóre progresywne głosy, zasadniczo zmieniłoby się niewiele. Rację ma poniekąd prezydent Duda twierdząc, że rozmawiać trzeba z każdym, a ostateczna decyzja to sprawa amerykańskich wyborców. Niestety trzeba się też pogodzić w Warszawie z tym, że skończył się czas atakujących imperium zła reaganowskich neokonserwatyzmów oraz wojowniczych demokratów pokroju Billa Clintona. Amerykańskie społeczeństwo, to także wynika z badań, jest natomiast coraz bardziej izolacjonistycznie nastawione. Joe Biden, w efekcie, zdaje się obecnie w polityce zagranicznej skłaniać do dość zachowawczych rozwiązań  w duchu administracji Obamy. Oznacza to zmniejszenie wsparcia dla Ukrainy i zwiększanie presji na znalezienie dyplomatycznego rozwiązania starcia z Moskwą. Do tego, w komplecie, powrót do traktowania Niemiec jako do głównego partnera w Europie.

Z polskiego punktu widzenia, w postrzeganiu polityki obu głównych pretendentów do fotela prezydenta USA mamy w rezultacie do czynienia z pewną naiwnością co do intencji europejskich i eurazjatyckich partnerów.

Dla ekipy Bidena Olaf Scholz to, bowiem, w gruncie rzeczy dobry progresywista, który może czasami błądzi, ale zawsze można się z nim ostatecznie dogadać. Podobnie zdaje się myśleć o Władimirze Putinie Donald Trump. Amerykański polityk sugeruje przy tym, że dzięki swoim biznesowo-politycznym trikom negocjacyjnym potrafiłby uniknąć konfliktu na Ukrainie.

 

Obaj Amerykanie są więc, jak się wydaje, naiwni i uwikłani w myślenie życzeniowe. Jeden nie chce przyjąć do wiadomości, że Niemcy dążą od lat do strategicznej emancypacji względem USA, a ich kapitał, który odpłynął z Rosji, szybko obrał kurs na Pekin. Drugi nie rozumie, że Putin to żaden biznesmen, tylko kolejny w historii Rosji polityczny jurodiwyj (nawet jeśli nie zawsze taki był).  Sam kraj jest zaś w obecnym kształcie państwem nieomal neototalitarnym, które pomimo dychawicznej gospodarki stawia sobie megalomańskie, imperialne cele i jest gotowe je realizować nawet za cenę niewyobrażalnych cierpień własnych obywateli. Jak by tego było mało, właśnie zmarł Henry Kissinger, być może ostatni człowiek, który z pozycji dyplomatycznego Matuzalema mógłby naszym dwóm staruszkom wytłumaczyć, że polityka nie jest taka prosta jak im się wydaje.

Warto przy tym dodać, że ogólna niechęć Kongresu do działań Kremla i oskarżenia Rosji o ingerencję w amerykańskie wybory sprawiły, że w czasie swej prezydentury Donald Trump miał w sprawie ewentualnego zbliżenia z Putinem związane ręce. Musiał wręcz momentami prowadzić bardziej ruso- sceptyczną politykę niż robiłby to demokrata. Nie zapominajmy równocześnie, że pierwszy sławetny „reset” z Rosją był pomysłem Baracka Obamy. Mało tego, jeszcze wiosną 2021 podobny manewr próbował wykonać Joe Biden. W obu zaś przypadkach za ociepleniem na linii Moskwa-Waszyngton silnie lobbowały Niemcy. Ich soft-power w Waszyngtonie nie ma bowiem sobie równych. Dopiero Trump kierując się niechęcią do wszechwiedzących progresywistów, którzy do tego żyją z eksportu do USA, zaczął dawać twardy odpór miękkiemu imperializmowi Niemiec.  

Wnioski dla Polski są, moim zdaniem, dwa. Po pierwsze, musimy się naprawdę uzbroić po zęby, bo niezależnie od tego, kto będzie nowym gospodarzem Białego Domu, to nie będzie się on raczej palił, by umierać za Suwałki. Po drugie, jeśli Rosję będziemy w stanie zniechęcić do ataku własnymi siłami, to kolejnym naszym problemem będzie to, jak choć trochę zrównoważyć hegemonię Niemiec w Unii Europejskiej. Tutaj zaś Biden zupełnie nam nie pomoże, a Trump może przynajmniej wykonać, jak to uczynił ostatnio, pewne gesty. 


Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

Michał Kuź
Michał Kuź
doktor nauk politycznych i publicysta, w latach 2018-21 również w służbie dyplomatycznej. Współpracował m.in. z „Nową Konfederacją”, „Pressjami” i „Rzeczpospolitą”, a obecnie jego eseje i analizy poza „Magazynem Kontra” ukazują się także w „Rzeczach Wspólnych” oraz „Teologii Politycznej co tydzień”. Absolwent Louisiana State University, pracuje jako wykładowca w anglojęzycznym programie International Relations na Uczelni Łazarskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!