Wydaje się, że nadchodzący rok upłynie pod znakiem coraz wyższych cen energii, które w świecie Zachodu przełożą się na radykalizację nastrojów politycznych. Po dekadach bierności w sprawie zmian klimatycznych, zielony hurraoptymizm ostatnich lat może się srogo zemścić.
Jeśli wierzyć doniesieniom brytyjskiego „The Economista” obecne horrendalnie wysokie ceny energii są częściowo efektem zjawiska, które można określić rodzajem zielonej bańki inwestycyjnej. Kolejne szczyty klimatyczne i plany UE zaczęły dyktować coraz bardziej agresywne cele neutralności węglowej. W przypadku Niemiec, największej gospodarki Unii, było to dodatkowo połączone z wycofywaniem się z energii nuklearnej, która i na świecie ma coraz gorszą prasę. Wszystkie te polityczne sygnały zaczęły się w końcu przekładać na działania inwestorów, którzy zaczęli za dobrą monetę brać plany, aby np. produkcja prądu w USA do 2035 miała być w stu procentach wolna od emisji C02, czy też pomysł zupełnej dekarbonizacji całej gospodarki niemieckiej do 2045. To sprawiło, że inwestycje związane z dawnymi źródłami energii zaczęły być postrzegane jako niebezpieczne. Pieniądze zaczęły zaś płynąć do tzw. energetyki odnawialnej.
Problem polega na tym, że – jak to często bywa w przypadku baniek inwestycyjnych – sprzedawano raczej wizję przyszłości niż realne możliwości zaspokojenia potrzeb konsumentów. W przypadku zielonej energii chodziło głównie o obietnice technologii, których często w ogóle nie ma, jak np. tzw. zimnej fuzji, lub też są nadal za mało efektywne, jak elektrownie wiatrowe i słoneczne. Istnieje oczywiście bardzo wiele projektów dotyczących np. rozstawiania turbin wiatrowych na morzu, czy też baterii słonecznych na pustyni. Szczerze mówiąc, trudno mi jednak ocenić ich realność, bo jestem politologiem, a nie inżynierem.
Jako politolog mogę natomiast powiedzieć, że zwykli mieszkańcy globalnej wioski zostali uderzeni po kieszeni tu i teraz, a więc potrzebują rozwiązań natychmiast, inaczej czekają nas wszystkich bardzo niewesołe czasy. Oczywiście klimatyczni progresywiści z zachodniej Europy mogą się w tym kontekście pocieszać, że fala niezadowolenia związana z energetyczną deprywacją zmiecie nielubiane przez nich rządy w krajach bardzo w tej chwili zależnych od „brudnych” źródeł energii, takich jak Polska czy Węgry. Byłaby to jednak bardzo niemądra i krótkowzroczna Schadenfreude. Przeszacowanie obecnych możliwości zielonej energetyki doprowadzi bowiem do radykalizacji nastrojów społecznych we wszystkich krajach rozwiniętych i umocni rządy autorytarne. Na koniec zniweczy zaś zapewne cel o który od początku walczono i jeszcze bardziej przyspieszy zmiany klimatyczne.
W pierwszym odruchu zaczną naturalnie protestować uderzeni podwyżkami i pandemią przedstawiciele klasy średniej. Decyzje polityczne płacących coraz wyższe rachunki „boomersów” doprowadzić mogą następnie do wyniesienia do władzy polityków nastawionych sceptycznie do zielonej energetyki. Oczywiście nie wszędzie i nie od razu. W Polsce np. rząd bynajmniej nie zachwycony energetycznymi planami zachodnich sąsiadów może bowiem przegrać następne wybory po prostu dlatego, że jest niejako zakładnikiem szerszego ducha czasów. Ogólny trend jednak już widać w notowaniach np. prezydenta Bidena i Macrona. Tylko za Odrą rządzi nadal pewna typowa dla naszych zachodnich sąsiadów wizja niemieckiej moralnej odpowiedzialności za losy świata.
Najzabawniejsze jest jednak to, że na idealizmie młodych Niemców kapitał będą zbijać głównie stare, szczwane lisy, które tak jak prezydent Putin i jego biznesowi poplecznicy na Zachodzie nie wpadli w zieloną euforię. Cierpliwie inwestowali w gaz, ropę a nawet węgiel. Teraz zbierają zaś tego owoce. Globalnie zaś rozmaici obłowieni surowcami autokraci od Arabii Saudyjskiej, poprzez Iran, aż po Wenezuelę już zacierają ręce, patrząc na to jak pęka zachodnia zielona bańka.
Politycznie to jednak może być dopiero początek spirali radykalizacji na Zachodnie. Troska o klimat jest bowiem jedną z niewielu dostępnych dziś zachodniej młodzieży form politycznego idealizmu i aktywistycznego bohaterstwa. W momencie, kiedy demokracja zacznie się odwracać od klimatystów, oni – jestem co do tego przekonany – zaczną się też odwracać od demokracji. Od już praktykowanych w Niemczech strajków głodowych tylko krok do dalszych działań. Walka o klimat w wieku dwudziestym pierwszym może w efekcie pójść w podobnym kierunku, co walka o równość klasową w wieku dziewiętnastym i dwudziestym; może pójść na noże, rewolwery i bomby, a potem nawet na systemowy terror. Przy czym, należy to podkreślić z całą mocą, ani zmiany klimatyczne, ani wyzysk nie są i nigdy nie były problemami wydumanymi. Pamiętam jeszcze chodzenie na sanki nawet pod koniec listopada, i to w Wielkopolsce, co dziś wydaje się rzeczą niebywałą. A przecież nie jestem człowiekiem starym. Mój nieżyjący dziadek z kolei pamiętał dobrze, że podczas wtedy jeszcze naprawdę ostrych wielkopolskich zim musiał się dzielić jedną parą dobrych butów z bratem i siostrą.
Politycznym egzaminem dla każdego pokolenia nie jest jednak samo zdiagnozowanie problemów swoich czasów, tylko odpowiedź na pytanie jak sobie z nimi poradzić tak, aby po pierwsze ich nie pogłębić, a po drugie nie stworzyć nowych, nawet bardziej poważnych. Na progu 2022 roku mam nieodparte wrażenie, że kolejny raz ten egzamin oblewamy.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.