Pandemiczny Lewiatan

Potrzebny jest powrót do przednowoczesnego rozumienia prawa. Nie tylko nagiej mocy, ale również autorytetu. Zamiast czystej woli prawodawcy – rozum i doświadczenie pokoleń. Zaufanie życiu, przekonanie o obiektywnie istniejącym porządku i wyzbycie się utopijnych złudzeń. 

Epidemiolodzy powtarzają często, że pandemia musiała się wydarzyć, a jedynie kwestią czasu pozostawało, kiedy do niej dojdzie. Porozmawiajmy o tym, czy musiało również dojść do takiej a nie innej reakcji na nią. Czy podobnie jak na pojawienie się Covidu byliśmy skazani na politykę lockdownu, śledzenia kontaktów, rozwoju środków nadzoru i kontroli? Całą tę erupcję nieufności państwa wobec obywatela.

Tymoteusz Zych: Hannah Arendt postawiła kiedyś tezę, że punktem wyjścia do tego, aby odebrać jakieś prawo, jest skodyfikowanie go. Wcześniejsze nadanie go mocą ludzkiej władzy. Ten kto dał, może też odebrać. Logiczne, prawda? Myślę, że mamy tu klucz nie tylko do zachowania się państw w okresie pandemii – zawężając w ten sposób perspektywę zgubilibyśmy istotę sprawy – ale generalnie wielu zjawisk towarzyszących nam na co dzień. Myślę, że Arendt wskazuje na źródło problemu. Na sposób, w jaki definiujemy prawo. 

Klasyczna, przednowoczesna wizja zakładała, że na poziomie fundamentów, pierwszych zasad, prawo bierze się z czegoś wyższego. Jest odczytywane z porządku, który człowiek może dostrzec i rozpoznać za pomocą władz rozumu i sumienia. Ale jest i drugie, bardziej przyziemne źródło prawa, jakim jest doświadczenie. I te dwa poziomy uzupełniają się w sposób doskonały, nie ma sprzeczności między rozumem a doświadczeniem. Z grubsza rzecz biorąc tak właśnie rozumiano prawo przez wiele stuleci. Jednym z najważniejszych dokumentów prawnych tamtej epoki było „Zwierciadło Saskie”. Dlaczego właśnie zwierciadło? Bo porządek prawny nie tyle został tu ustanowiony, co „przejrzał się” w rzeczywistości. Gdyż dokument ten nie tworzył prawa, ale je zbierał.

Problem pojawił się, gdy stwierdzono, że te dwa źródła są zbyt niepewne. Ludzie mogą się przecież posługiwać rozumem na różne sposoby, całkowicie odmienne mogą mieć również doświadczenia. Zaczęto wówczas poszukiwać instancji, która byłaby w stanie zagwarantować pewność prawa. I znaleziono ją w woli. To wola władcy ma od tej pory decydować o tym, co jest obowiązującym prawem. Kluczowym uzasadnieniem było dążenie do jak największej klarowności, przejrzystości, jasności, ostateczności obowiązywania reguł i norm. To przejście od mieszanki rozumu z doświadczeniem do woli, wyrażanej przez państwo, wyznacza granicę oddzielającą przednowoczesność od nowoczesności. Gdybyśmy mieli wskazać konkretny punkt na osi czasu, byłoby nim wydanie „Lewiatana” Thomasa Hobbesa.

W takim razie, czy na naszych oczach, w okresie pandemii, nie kończy się właśnie nowoczesność? Bo przecież wiele można powiedzieć o ustawodawstwie pandemicznym, nie tylko w Polsce, ale i w wielu innych krajach Zachodu, jednak nie to, że obowiązuje w klarowny i przewidywalny sposób. Czy nowożytne państwa, właśnie wtedy, gdy stały się Lewiatanem z prawdziwego zdarzenia, u szczytu swej mocy „dostarczonej im” przez pandemiczne okoliczności, nie zachwiały się w posadach, nie ugięły od nadmiaru własnej siły?

Trudno filozofowi prawa, czy w ogóle prawnikowi oceniać postępowanie państwa w takiej sytuacji. To nie my jesteśmy tymi, którzy powinni dobierać odpowiednie środki do walki z zagrożeniem w rodzaju epidemii. Naszym obowiązkiem jest natomiast – już po czasie, z pewnej perspektywy – próba oszacowania zysków i strat. Ocena proporcji między pierwszymi a drugimi. 

Po tej drugiej stronie, spośród tego co straciliśmy, nie wyróżniałbym specjalnie wolności. W ogóle przyznam, że swoboda, wolność negatywna, nie jest moim zdaniem kluczową wartością.

Największym kosztem była utrata przestrzeni relacji. Całej sieci związków i kontekstów które tworzą, konstytuują nasze życie. Wydaje się, że szczególnie na ludziach starszych, na ich sytuacji psychicznej, lockdown – wyciągając ich niejako z tej sieci relacji – odbił się negatywnie. 

Kłopot polega też trochę na tym, że używamy jednego słowa, „lockdown”, na określenie bardzo różnych strategii. W jeszcze większym stopniu różniły się od siebie reakcje społeczeństw na działania ich rządów. 

Polska, jak w wielu innych obszarach, plasuje się tu pomiędzy dwiema skrajnościami. Z jednej strony są społeczeństwa zachodnie, gdzie do obostrzeń epidemicznych podchodzi się niezwykle surowo, z drugiej – wschód Europy. Takie państwa jak Ukraina czy Bułgaria, gdzie do walki z Covidem nie podchodzono już tak restrykcyjnie. Podróżowałem ostatnio sporo po kilku krajach zarówno zachodniej, jak i wschodniej części Europy. Tym, co na pewno rzuca się w oczy, jest zależność między religijnością społeczeństw a stosunkiem do obostrzeń. Tam, gdzie zanika więź z transcendencją, gdzie nie ma poczucia, iż istnieje coś przekraczającego nasz świat, tam akceptacja dla twardej polityki antyepidemicznej jest największa. 

Podobną tendencję można zaobserwować w Polsce. Spotkałem się kiedyś ze stwierdzeniem, że na Podkarpaciu czy Podlasiu lockdown „nie przyjął się”. Samo to sformułowanie jest znamienne. A jeszcze bardziej fakt, że właśnie tam, gdzie obowiązuje inna hierarchia wartości a życie codzienne jest dużo bardziej otwarte na to, co codzienność przekracza – mówiąc potocznie – dano sobie z obostrzeniami spokój. W tych wschodnich, konserwatywnych regionach najsilniej obowiązują też normy społeczne. Tam jakaś reguła nie musi być zapisana w prawie pozytywnym, aby obowiązywać. 

Proszę sobie przypomnieć zamieszanie wokół godziny policyjnej w Sylwestra. W pewnym momencie chyba nikt już tak naprawdę nie wiedział, czy ona obowiązuje czy nie. I wtedy premier Morawiecki powiedział coś, co jest nie tylko ciekawe z prawniczego punktu widzenia, ale też wydaje się zasadniczo słuszne. „To nie jest nakaz, to prośba”. Ani akt bezwzględnie obowiązujący, ani nieważny. Coś pomiędzy. I w ten sposób trafił moim zdaniem nie tylko do wrażliwości swoich wyborców, ale też uruchomił pewien specyficzny, wciąż żywy, przynajmniej w Europie Środkowej czy obszarze Międzymorza, sposób rozumienia prawa. Jako czegoś więcej niż tylko nagie reguły. 

Czym mogą być okryte nagie reguły, kiedy nie są uzbrojone w policyjną pałkę? Gdzie jest istota tego specyficznego rozumienia prawa?

W starożytnym Rzymie istniało coś takiego jak auctoritas. Był to wymiar władzy przynależny senatorom. Oni oczywiście posiadali pewne kompetencje prawotwórcze, ale na rzeczywistość wpływali przede wszystkim w sposób dużo mniej uchwytny, co nie znaczy że słabszy. Tytus Liwiusz scharakteryzował auctoritas jako mniej niż nakaz, ale więcej niż prośbę. Przywoływał bardzo sugestywny obraz statku podczas sztormu, chylącego się raz na jedną, a raz na drugą stronę. Auctoritas nie sprawi, że będzie on stał cały czas pionowo, w ogóle nie będzie się chwiał. Jest za to balastem, dzięki któremu statek nie zatonie. Utrzyma względną równowagę. Ten wymiar prawa, być może wraz z upadkiem autorytetu (bo właśnie auctoritas jest źródłosłowem tego pojęcia) władzy publicznej, jest niemal zupełnie zapomniany.

Wolność i bezpieczeństwo to sztandary, pod którymi zebrały się w okresie pandemii dwa walczące ze sobą obozy. Z tego co pan mówi nie wynika, że sam zapisał się do któregoś z nich.

Przeciwstawiając sobie tak radykalnie te dwa dobra tracimy z oczu sedno sprawy. Prześledźmy źródła tych pojęć w czasach najnowszych. Pierwsze, bezpieczeństwo, pojawia się jako kluczowa wartość u Hobbesa, drugie – wolność, w myśli Johna Locke’a. Ale sprzeczność, jaka zdaje się ich dzielić, jest pozorna. Zgodni są bowiem co do tego, że zarówno wolność jak i bezpieczeństwo muszą mieć swoje źródło w prawie pozytywnym. W prawie, które zostało nadane przez prawodawcę, a egzekwowane będzie mocą nadaną przez władzę. Zarówno u Locke’a, jak i Hobbesa to państwo jest źródłem i gwarantem, tyle że dwóch innych wartości. Ale to już jest sprawą wtórną – przypomnijmy intuicję Hannah Arendt. Pierwszym krokiem do odebrania jakiegoś prawa, jest skodyfikowanie go. Obie, pozornie konkurencyjne, wizje państwa i prawa, uchylają drzwi, o których pisała Arendt. 

Im dalej w las, tym więcej podobieństw. Jeden i drugi, Locke i Hobbes, wychodzą z założenia, że zadaniem państwa jest okiełznanie człowieka. U obu pojawia się konstrukcja stanu natury, z którego człowiek jest wydobywany dzięki prawu stanowionemu przez państwo. Różnica polega tylko na tym, że u Hobbesa stan ten jest dużo bardziej, że tak powiem, ekstremalny. Zgoda między nimi panuje jednak co do tego, że człowiek jest nie tylko zły z natury, ale pozostaje też konstrukcją, mechanizmem. I jako taki może, a nawet powinien on być „sterowany” przez państwo. Całkowicie na drugi plan schodzi jego sumienie, praca wewnętrzna, samodzielne kształtowanie cnoty. Te źródła porządku i harmonii społecznej zostają uznane za zbyt niepewne. Dokładnie tak, jak wcześniej mieszanka rozumu i doświadczenia została uznana za zbyt chybotliwy fundament prawa.

Podobnie jak w okresie pandemii rządzący uznali, że nie można zaufać zdrowemu rozsądkowi obywateli. Ich zachowania musiały więc zostać unormowane przez prawo, czy jak pan mówi, wolę rządzących. 

Jest tu coś jeszcze. Filozofowie, którzy „wymyślili” nowoczesność uznali, że możliwe jest stworzenie ładu całkowicie szczelnego i skutecznego w sprawowaniu kontroli i nadzoru nad człowiekiem. Wykreowanie takiego porządku, który byłby w stanie okiełznać społeczeństwo w sposób doskonały. To jest przekonanie, czy może raczej złudzenie, które zdaje się obce epoce przednowoczesnej. Ład społeczny należało oczywiście udoskonalać, ale zdawano sobie jednocześnie sprawę, że pełna doskonałość jest nieosiągalna. Że ludzkich słabości nie uda się całkowicie wyeliminować. 

Jest ta niezwykła historia z Ewangelii według świętego Jana, kiedy to na sześć dni przed męką Maria z Betanii namaszcza Jezusowi stopy olejkiem nardowym, bardzo wówczas kosztownym. Judasz Iskariota reaguje oburzeniem, pytając czemu nie sprzedano go za trzysta denarów i nie rozdano pieniędzy ubogim. Na co Jezus odpowiada: „Ubogich zawsze u siebie mieć będziecie, Mnie zaś nie zawsze”.

Pobierz pierwszy numer Magazynu Kontra!

Pierwszy magazyn

Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie

Bardzo antyutopijna deklaracja.

Całkowicie antyutopijna! Z jednej strony zostaje tu powiedziane wprost: doskonałego porządku, takiego w którym nie byłoby bólu ani cierpienia, nie da się stworzyć. Taki świat po prostu nigdy nie będzie istniał. Ale jednocześnie – i to dopowiedzenie jest chyba jeszcze ważniejsze – pozostawiając w swoim życiu miejsce dla Boga, można uczynić świat lepszym miejscem. Te dwie rzeczy – z jednej strony wyzbycie się utopijnych złudzeń, a z drugiej otwarcie na transcendencję, pozostają ze sobą w ścisłym związku. Musiały być więc one zgodnie odrzucone przez nowoczesność.

U Hobbesa i Locke’a Bóg pojawia się niemal wyłącznie jako figura retoryczna. Faktycznie przestaje być obecny. A jeżeli zamykamy się na transcendencję, musimy szukać fundamentu wokół siebie, na tym świecie. W tym miejscu pojawia się nowoczesne państwo. Stąd też zapewne teologiczne tło dzieła Hobbesa (Lewiatan to w końcu potwór występujący na kartach Biblii). Więź człowieka z Bogiem zastępuje relacja mechanizmu z tym, który nim steruje. 

Mechanizm może być przecież nie tylko sterowany, ale i konstruowany. Nie tylko jego ruchy i zachowania, ale i sam kształt może być nadawany z zewnątrz. 

Zgadza się. I ruch w tę właśnie stronę możemy obserwować na przestrzeni dziejów. Jego skutki są szczególnie widoczne dzisiaj. Pałeczkę od Locke’a i Hobbesa przejmowali potem Hegel, Marks, w jeszcze większym stopniu Engels, aż do naszych czasów, do myślicieli szkoły frankfurckiej czy przedstawicieli teorii gender. Samo założenie pozostaje niezmienne. Człowieka można dowolnie kształtować, a porządek – stworzyć. A jeśli stworzyć, skodyfikować – cały czas miejmy z tyłu głowy myśl Arendt, którą cytowałem na początku – to z czasem i odrzucić, wyzwolić się z niego. Nieważne czy chodzi o system ekonomiczny czy tożsamość płciową, reguła działania nie ulega zmianie. To, co zostaje uczynione ludzką ręką, ta sama ręka może potem wyrzucić do kosza. 

Rozmawiał Jan Maciejewski


Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Tymoteusz Zych
Tymoteusz Zych
rektor Collegium Intermarium. Doktor nauk prawnych, radca prawny, wiceprezes zarządu Instytutu na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris. Jego książka poświęcona problematyce pewności prawa została nagrodzona w konkursie ,,Monografie" Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej. Pełni funkcję eksperta w organach doradczych konsultujących politykę władz publicznych w obszarach praw człowieka, wymiaru sprawiedliwości oraz społeczeństwa obywatelskiego.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!