Wrogów Petersona irytuje, oględnie mówiąc, fakt, że dość nieoczekiwanie z nieszkodliwego profesora psychologii wyrósł na światowy autorytet, który broni tradycyjnych wartości i mówi rzeczy niepoprawne politycznie. Czy przejmowaliby się nim aż tak, gdyby nie upatrywali w nim realnego zagrożenia?
Kanadyjczyk Jordan B. Peterson rozgłos zyskał w 2016 roku, kiedy to wystąpił z krytyką projektu ustawy C-16. Poszło o zaimki osobowe. Protestował przeciw uznaniu odmowy ich używania za tzw. mowę nienawiści wymierzoną w osoby transpłciowe. Ze/Zir/Zirs czy Ey/Em/Eirs – z ciągle wydłużającej się listy kilkudziesięciu- uznał za wymysł “postmodernistycznych neomarksistów”, którzy posługując się prawem państwowym dekretują płynne, rozszerzone spektrum płciowości (gender fluidity). Przekonany, iż płeć wyodrębniła się w toku ewolucji setki milionów lat temu i fakty wskazują na bardzo silną korelację między tożsamością płciową a płcią biologiczną, odrzucił “nienaukową polityczną” terminologię nakazaną wbrew prawu do wolności słowa. Była to zwykła niezgoda na to, żeby władza w wolnym społeczeństwie dyktowała ludziom, jak mają się wyrażać. Nikt nie mógł wytknąć mu wykluczania, braku szacunku czy jakiegokolwiek nietaktu wobec konkretnych osób transpłciowych, ale władze uniwersytetu w Toronto, gdzie pracował jako profesor psychologii, zganiły go dwoma ostrzegawczymi listami. Przez kampusy i media przetoczyła się fala protestów. Najbardziej zagorzali adwersarze nie wahali się porównać go do Hitlera.
Kilka miesięcy później parlament ratyfikował C-16 w formie poprawki do Kanadyjskiej Deklaracji Praw Człowieka. Dziś, uaktualnijmy, Jordan Peterson znowu stanął do walki. Demaskuje projekt kanadyjskiej ustawy 67, którą uważa za jeszcze niebezpieczniejszą. Zakłada ona walkę z rasizmem w postaci wszechobecnych szkoleń antydyskryminacyjnych. Peterson podkreśla rozróżnienie, które umyka nawet jego konserwatywnym rodakom. Bo o ile przezwyciężenie dyskryminacji rasowej (non-racism) oznacza absolutną równość praw ludzi wszelkich kolorów skóry, o tyle dzisiaj ostrze antyrasizmu (antiracism) kierowane jest przeciw białym, oskarżonym o posiadanie czegoś w rodzaju genu rasizmu. Na potwierdzenie tej tezy wystarczy przeczytać klasyki gatunku: How to be Antiracist, 2019, Ibrama X. Kendiego , White Fragility, 2018, Robin DiAngelo czy zapoznać się z testem Pomiaru Utajonych Skojarzeń. Antyrasizm powiązano przy okazji z terminem equity w haśle Diversity, equity and inclusion ze sztandarów ruchu sprawiedliwości społecznej (Social Justice). Nie wystarcza zrównanie szans i możliwości rozwoju (poprzez na przykład affirmative action, czyli punkty za “premiowane” pochodzenie przy staraniu się na studia czy do pracy). Chodzi o to, żeby finalna sytuacja ekonomiczna (outcome) była dla wszystkich taka sama. Według tego założenia zasada słuszności (equity) uznaje, że ze względu na różne uwarunkowania poszkodowanych grup uzyskanie tych samych wyników wymaga kompensacji poprzez szczególne normy prawne. W tej nienowej przecież debacie Peterson opowiada się za równością szans, nie wyników – te ostatnie pozostawia indywidualnym wysiłkom danej osoby. Tym samym, wytykają mu wrogowie, popiera merytokrację, a zatem kapitalizm (uściślijmy – liberalny).
Peterson i feministki
Im Peterson naraża się także. W porównaniu z dawniejszymi dekadami, twierdzi, nie można już dziś mówić o szczególnej dyskryminacji czy wyzysku kobiet w społeczeństwach zachodnich. Feministki zdenerwował ponadto obroną hierarchiczności, którą wyprowadził z biologii ewolucyjnej posłużywszy się przykładem homara, oraz poglądem, że kobiety i mężczyźni różnią się od siebie. Uznały więc, że jest to jawne obstawanie przy patriarchalizmie. Na domiar złego, w telewizyjnym wywiadzie z brytyjską prezenterką Cathy Newman Peterson powiedział: “kobiety chcą mężczyzn, którzy są kompetentni i silni. Moc nie oznacza despotycznej kontroli. Taka moc jest nieuczciwa. Moc to kompetencje. A czemu, do licha, nie chciałaby pani kompetentnego partnera?” (I prowokacyjnie dodał: “No dobrze, wiem czemu. Bo nad kompetentnym partnerem nie można dominować.”) Przy innych okazjach przestrzega, że w klimacie gloryfikującym mdłą i sfeminizowaną nieszkodliwość mężczyzn dojdzie do buntu i nastąpi zwrot ku bezwzględności, dominacji i przemocy, nie wykluczając ciągot w kierunku faszyzmu. Tu odsyła do kultowego filmu Podziemny Krąg (Fight Club, 1999).
“Nie rozumieją mnie ludzie, którzy nie chcą mnie rozumieć” mówi kanadyjski psycholog. Właśnie ów osławiony wywiad z Newman może być tego przykładem. W 29-minutowej rozmowie dziennikarka 35 razy użyła sformułowania: “A więc chce pan powiedzieć” i za każdym razem Peterson musiał sprostowywać, bo zgoła co innego mówił.
Nie zawsze jest aż tak źle. Louise Perry, znana brytyjska publicystka zaangażowana w zwalczanie przemocy na tle seksualnym, wyznaje w miesięczniku The Critic (Kwiecień 2020) , że czując instynktowną niechęć do Petersona zabrała się do pisania prześmiewczej recenzji, z zamiarem usatysfakcjonowania swoich progresywnych sojuszników. Rzecz odłożyła, a kiedy po dłuższym czasie wróciła do sprawy, motywację taką uznała za płytką i nieuczciwą. Brudnopis wyrzuciła do kosza i napisała od nowa. Perry nie jest jedyną feministką, która dostrzegła racje Petersona. Libertarianka Cathy Young znajduje wytłumaczenie dla faktu, że poglądy Petersona rezonują też wśród kobiet. Jej zdaniem, mimo niewątpliwych osiągnięć ruchu kobiecego, obowiązujący feministyczny komunikat do mężczyzn nie zakłada partnerstwa, stanowi kontynuację wojny płci. Brzmi –Pokajajcie się, ukorzcie i stańcie się posłusznymi sojusznikami feminizmu. Ale nawet to nie sprawi to, że będziemy wam ufać.
O kanadyjskim psychologu entuzjastycznie wypowiada się profesor Camille Paglia, feministka równości, która uznała Petersona za najważniejszego i najbardziej wpływowego kanadyjskiego myśliciela po Marshalu McLuhanie. Kaliber Kanadyjczyka docenia Christina Hoff Sommers, znana amerykańska liberalna feministka przeciwna “feminizmowi ofiar”. Jej również odpowiada erudycja Petersona i jego obrona klasycznego kanonu kulturowego w programach szkolnictwa, z wyższym na czele.
I choć adwersarze – szczególnie na początku – chcieli nam wmówić, że do Petersona lgną niemal wyłącznie biali sfrustrowani mężczyźni, prawda jest dziś inna. Dziennikarz Wesley Yang uczestniczył w masowych spotkaniach w Los Angeles, San Francisco i Toronto. Zobaczył kilkutysięczne bardzo różnorodne zgromadzenia kobiet i mężczyzn reprezentujących wszystkie kolory skóry. I to głównie kobiety – sugeruje Peterson – kupują jego bestsellery.
Jordan Peterson, po prostu
Zarysujmy, choćby bardzo pobieżnie, sylwetkę Petersona; w medialnych karykaturach gubi się wszelka podobizna do “oryginału”.
Jordan B. Peterson urodził się sześćdziesiąt lat temu w prowincji Alberta, na kanadyjskim “dzikim zachodzie”, zimniejszym i mniej romantycznym niż westernowy amerykański. Jest synem nauczyciela i bibliotekarki. Wychowywał się w normalnej rodzinie, w bliskości z naturą. Drobny chłopiec (na wysokiego mężczyznę wyrósł dopiero na pierwszym roku studiów) dla szkolnych rozrabiaków stanowił idealny obiekt gnębienia, ale dawał sobie radę głównie dzięki obrotnemu językowi. Jako wolnomyślny nastolatek porzucił szkolną katechezę. Przyjazne, sąsiedzkie kontakty z rodziną liderów Partii Demokratycznej Alberty skłoniły go do wolontariatu w tej organizacji, do której na kilka lat przystał. Solidaryzował się wtedy z socjalistycznymi ideałami walki z niesprawiedliwością społeczną. Po lekcjach w liceum uczył się życia pracując w restauracji na zmywaku i przy kuchni, a także na stacji benzynowej. Studia rozpoczął z myślą o prawie. Pił dużo i palił papierosy, ale nie mniej żarłocznie pochłaniał książki. Inwestycją przydatną w późniejszym życiu (wykłady “bez kartki”) okazało się wykształcenie pamięci dzięki podręcznikowi mnemotechniki. Po uzyskaniu licencjatu z nauk politycznych wyjechał do Europy. Żeby się utrzymać, samochodem po wielu krajach obwoził klientów różnych organizacji. Godzinami rozmawiał, obserwował. Przy tej okazji odkrył swoją pasję – zgłębienie natury totalitaryzmu, nazistowskiego i sowieckiego. Czytał teraz Junga, Nietzschego, Dostojewskiego, Sołżenicyna. Doszedł do wniosku, że nikt – nie wykluczając jego samego– nie może uznać, że jest niezdolny po popełnienia wielkiego zła. Po powrocie do Kanady wiedział już, że chce zgłębić wiedzę psychologiczną.
Kiedy zapisał się na psychologię na University of Alberta (1983), staż naukowy odbył w środowisku przestępców i morderców osadzonych w więzieniu. Studia kontynuował na McGill University w Montrealu, gdzie uzyskał stopień doktora. W badaniach klinicznych zajmował się alkoholizmem, agresją u dzieci i młodzieży. Profesjonalnie przyglądał się ciężkim przypadkom pacjentów uniwersyteckiego Instytutu Chorób Psychicznych. Założył rodzinę i wraz z żoną wychowywał dwoje dzieci Mikhailę (nazwaną na cześć Gorbaczowa) i Juliana, młodszego o kilkanaście miesięcy od siostry.
Zafascynowany problemem zła i cierpienia w świecie zaczął pisać rzecz, która wyszła kilkanaście lat później jako Mapy znaczenia. Architektura przekonań (Routledge 1999). Badania nad alkoholizmem i agresją kontynuował pracując przez kolejne lata jako profesor na Harvardzie. Tam też skupił się na zagadnieniach osobowości. Do końca 2020 według obliczeń Google Scholar Peterson, autor i współautor ponad stu prac, był cytowany 15 tysięcy razy i w swojej dziedzinie należy do grupy kilkudziesięciu najczęściej przytaczanych naukowców. Korespondent Vox, Zack Beauchamp, niekoniecznie mu przychylny, podaje, że na potrzeby artykułu o Petersonie rozmawiał z ośmioma profesorami psychologii i uzyskał wyłącznie pozytywne opinie. Kanadyjski psycholog dał się też poznać jako charyzmatyczny wykładowca i kiedy opuszczał Harvard przenosząc się na uniwersytet w Toronto, studenci żegnali go z wielkim żalem.
W dalszym ciągu wykładał, a także prowadził prywatny gabinet psychoterapii. Coraz aktywniej zaczął wykorzystywać Internet. Wraz z dwoma psychologami opracował system terapii pisemnej, autobiograficznej, zakładającej rozwój indywidualny w oparciu o analizę cech osobowości. Programy te okazały się przydatne w wielu placówkach szkolnictwa wyższego. W 2017 rozpoczął serię wykładów na temat psychologicznego znaczenia historii biblijnych w Księdze Rodzaju, które udostępniał w Internecie. Zainteresowanie nimi pobiło rekordy i niedawno Peterson zapowiedział stworzenie podobnej serii o Księdze Wyjścia. (Temat stosunku Petersona do religii i wiary zostawmy na inną okazję.)
W 2018 roku wydał 12 życiowych zasad. Antidotum na chaos, które stały się bestsellerem w wielu krajach. W 2019, po tournée będącym promocją książki jego dziedziczna skłonność do depresji przybrała dramatyczne formy. Nastąpiło uzależnienie od benzodiazepiny, a próby odstawienia leku przyniosły kolejne groźne objawy. Zbiegło się to w czasie z chorobą żony, u której zdiagnozowano terminalnego raka nerki. Ponieważ rodzina nie była w stanie znaleźć szpitala, który podjąłby się terapii odstawienia leku, córka wraz z zięciem przewieźli go do Moskwy, gdzie m.in. wprowadzono go w stan śpiączki. Żona pokonała chorobę, a leczenie Petersona kontynuowano w Serbii. Przeszedł on wówczas również Covid. (Brytyjski autor Douglas Murray, moderator dwóch debat na żywo między Petersonem i zaprzyjaźnionym filozofem ateistą Samem Harrisem, pisze o publicznie wyrażanej w nieparlamentarnych słowach satysfakcji nienawistników, kiedy Peterson walczył o życie. Ot, serce ideologicznych przeciwników szczycących się współczuciem dla poszkodowanych.)
O tym trudnym fragmencie swego życiorysu pisze otwarcie sam autor w drugim tomie Poza porządek. Kolejne 12 życiowych zasad, 2021. Pod koniec 2020 Peterson wrócił do publicznego życia. Zakończył karierę akademicką i zintensyfikował swoją obecność w Internecie. W podcastach angażuje się w rozmowy z ciekawymi ludźmi – ekspertami i pasjonatami różnych dyscyplin. Oprócz wysokiego poziomu merytorycznej wymiany poglądów uderza atmosfera wzajemnego poszanowania. Warto tu może dla przykładu wspomnieć podcast – rozmowę z kanadyjskim rzeźbiarzem z plemienia Kwakwaka’wakw, nawiasem mówiąc będącym w młodości ofiarą przymusowej edukacji w katolickim internacie. Peterson, kolekcjoner sztuki, spotkał Charlesa Josepha przypadkowo w czasie targów sztuki na kanadyjskim zachodnim wybrzeżu i umówił się na systematyczny zakup jego rzeźb. Po kilku latach doprowadził do instalacji wykonanego przez Josepha totemu przed muzeum sztuki w Montrealu, a wreszcie poddał się rytuałowi zbratania u siebie w domu, podczas specjalnej uroczystości. Jak wyznał Charles, Jordan był pierwszym spośród białych ludzi, z którym połączyła go prawdziwa przyjaźń.
Nie lubi marksizmu i postmodernizmu. Ale czy koniecznie powinien?
Jak widać, dość różnorodne doświadczenia życiowe Petersona, wielostronne zainteresowania nie ułatwiają “sklasyfikowania” tej postaci, a pokusa – jak widać z prób medialnych– jest ogromna.
Na samym początku popularności Petersona, a – pamiętajmy – prezydentem był wówczas Donald Trump, lewica niezwykle żywo zareagowała na jego szarżę przeciwko “kulturowemu marksizmowi” i kanadyjskiego psychologa obwołała “coachem alt-prawicy”. (Można się zastanawiać, czy aby prawdą nie jest, powtarzana środowiskach konserwatywnych opinia, że radykalna lewica każdego, kto stoi na prawo od Karola Marksa, gotowa jest uznać za skrajnego prawicowca?) I tak, z lewicowych pism można się było dowiedzieć, że “kulturowy marksizm” jest memem alt-prawicy i terminem rasistowskim, bo antysemickim. Tymczasem przyglądając się medialnej awanturze o ten termin Douglas Murray wyjaśnia, że fraza ta, używana od dziesięcioleci, złą sławę uzyskała głównie dzięki… wpisowi do Wikipedii. Potwierdzenie tego faktu, może wbrew intencjom autora, przynosi chociażby artykuł, z którego dowiadujemy się, że coś takiego jak marksizm kulturowy istnieje i wyraża ostrą krytykę opresyjności białej rasy, patriarchalizmu, kapitalizmu i chrześcijaństwa. Ale z zastrzeżeniem autora, że terminu tego nadużywa się w dyskursie publicznym oraz często wykorzystuje do “złych celów”.
Jak, w telegraficznym skrócie, przebiega rozumowanie Petersona w tej kwestii? Porażka komunizmu sprawiła, iż liczący się myśliciele, pogrobowcy marksizmu, domagającą się rewolucji dychotomię biedni – bogaci (w kluczu wyzysku ekonomicznego) zamienili na “kulturową” opozycję: ofiary versus ich gnębiciele.
Postmodernizm, kolejny „przeciwnik” Petersona, to również gąszcz idei i potencjalne grzęzawisko pojęciowe. Istnieje jednak zgoda, że postmodernizm stawia się w opozycji do modernizmu utożsamianego z systemami totalitarnymi i powojennym schyłkiem wiary w postęp cywilizacyjny. Większość intelektualistów francuskich odpowiedzialnych za teoretyczną inspirację myśli postmodernistycznej (Foucault, Barthes, Lyotard, Baudrillard, Derrida) kwestionowało pozalingwistyczną realność rzeczywistości. Strukturze zachodniej cywilizacji, w obronie której odważył się dziś wystąpić Jordan Peterson, Derrida wytknął opresyjny fallogocentryzm. Pojawił się dekonstruktywizm, sceptyczny wobec tradycji, wielkich narracji. Postuluje on pozbycie się binarności, logosu, logiki, dialogu, gdyż złożoność świata pozwala na nieskończoną ilość interpretacji. Nie ma czegoś takiego jak prawda, wszelkie idee są konstruktem społecznym.
Wsparta postmodernistycznymi teoriami radykalna lewica, mówi Peterson, z marksizmu przejęła ideę, że życie społeczne opiera się na żądzy władzy, przemocy. Tak charakteryzuje “zachodnią cywilizację białego człowieka” i w walce o sprawiedliwość posługuje się Teorią Krytyczną. Bezpośrednio, dopowiedzmy, wywodzi się ona ze Szkoły Frankfurckiej, którą pierwotnie miano nazwać Instytutem Marksizmu. (W dwudziestoleciu 1933-1953 działała poza Frankfurtem, głównie w Nowym Jorku.) To właśnie w tym ośrodku zajęto się nie bazą, centralną dla myśli Marksa, a nadbudową oraz “dokooptowano” psychoanalizę Freuda i egzystencjalizm. Korzeniami Teoria Krytyczna sięga do Lukacsa i Gramsciego (autora strategii “długiego marszu przez instytucje”.) Jej córką jest Krytyczna Teoria Rasy, CRT. W USA widzimy już potężny ruch wdrażający w życie CRT, może nawet często bez świadomości, skąd wzięła początek i jakie były kolejne ogniwa w tym łańcuchu.
“Występuję przeciw skrajnej lewicy”
Peterson, czego chyba nie chcą uznać ani jego prawicowi entuzjaści, ani wrogowie z lewej strony, dobrze rozumie, że w demokracji potrzebna jest równowaga. Lewica ma zapobiegać skrajnym niesprawiedliwościom społecznym, które, jego zdaniem, nie charakteryzują wyłącznie kapitalizmu, ale występują we wszystkich bardziej złożonych demokratycznych społecznościach. Posłuchajmy Petersona: nagrody życiowe nie są rozdzielane sprawiedliwie i to jest realny problem. W świecie biologicznym zdolności i ważne cechy są zróżnicowane. (Ponadto jest ich znacznie więcej niż rysuje to dzisiejsza polityka tożsamości i pierwszym z brzegu przykładem kolejnego zróżnicowania może być atrakcyjność osobnicza.) I choć nie dziwi wrażliwość na negatywne emocje wobec różnic i płynących z nich społecznych konsekwencji, w stosunkach międzyludzkich nie pomaga resentyment – zawiść, rozgoryczenie, pretensje, lęki, poczucie krzywdy i chęć odegrania się. Prowadzi on do ataku na merytokrację, na samo pojęcie zasługi. I to już wojna kulturowa. Żeby zmienić stan rzeczy, konieczna jest dyskusja, a nie zamykanie się, ”unieważnianie” niewygodnych.
Peterson- psycholog mówi ze swojej perspektywy: liberalizm i konserwatyzm łączą się z konkretnymi wymierzalnymi typami osobowości. Konserwatystów zwykle cechuje sumienność oraz niski poziom otwartości, co jest przydatne dla płynnego funkcjonowania instytucji publicznych. Liberałowie z reguły celują w kreatywnych rozwiązaniach w sytuacjach kryzysowych. Potrzebni są jedni i drudzy. I to właśnie Peterson podkreślał, że polityka tożsamości ma miejsce na obu biegunach politycznego spektrum. Lewa strona używa jej na rzecz grup marginalizowanych, natomiast prawa z jej pomocą broni nacjonalizmu i dumy mniejszości etnicznych.
“Występuję przeciw skrajnej lewicy”, mówi Peterson. Przydawka “skrajnej” wydaje się tu kluczowa. Bo o ile głośno się mówi o wypaczeniach frakcji alt-right, można przeoczyć fakt, że strona przeciwna poddana jest analogicznemu procesowi zróżnicowania. No bo czy jest tylko jednorodna lewica, której flanka, najbardziej oddalona od ideowego centrum, nie jest w stanie posunąć się “za daleko”?
Żeby dobrze zrozumieć, o co chodzi Petersonowi, warto więc w tym miejscu wspomnieć nowe pojęcie dotyczące amerykańskiej lewicy. “Ideologia następcza” (successor ideology) to termin stworzony niedawno przez wspomnianego Wesleya Yanga. Nazwał tak amerykańską lewicową ideologię skupiającą się na intersekcjonalności, polityce tożsamości i antyrasizmie. Według Yanga ideologia ta zastępuje tradycyjne wartości liberalne – pluralizm, wolność słowa, “obojętność na kolor skóry” oraz nieskrępowaną dociekliwość badawczą. Propagują ją aktywiści zwani “wojownikami sprawiedliwości społecznej” oraz radykalna lewica. Yang mówi wprost – to “autorytarny utopizm, który usiłuje uchodzić za liberalny humanizm”. Podobnego zdania jest Roger Berkowitz, założyciel i dyrektor Ośrodka Polityki i Humanistyki im. Hannah Arendt w Bard College. Zauważa on kurczenie się liberalizmu w przestrzeni światowej. Od lewej strony niszczy go właśnie ideologia następcza, natomiast od prawej – tzw. nieliberalna demokracja.
Peterson i obrońcy ideologii
Poglądy Petersona w tych kwestiach wzbudzają wiele kontrowersji. Trudno zaprzeczyć jednak, że – szczególnie w początkach kariery kanadyjskiego psychologa znaleźli się ludzie wykorzystujący jego popularność do swoich ideologicznych celów. Można sobie postawić pytanie, czy dość skutecznie umiał się od nich odciąć. I czy w ogóle taki zabieg ma szanse być w pełni efektywny? Tak czy inaczej, w grupie nie mniej zagorzałych wrogów Petersona interes polityczny stoi również na pierwszym miejscu. Ci ostatni, poirytowani są, oględnie mówiąc, tym, że dość nieoczekiwanie z nieszkodliwego profesora psychologii wyrósł na światowy autorytet, który broni tradycyjnych wartości i mówi rzeczy niepoprawne politycznie. Czy przejmowaliby się nim aż tak, gdyby nie upatrywali w nim realnego zagrożenia? Obrywa więc od nich nazywany drwiąco, choć ciągle jeszcze “parlamentarnie”, ultraprawicowym coachem, guru, prorokiem, a nawet mesjaszem.
W Polsce nie słyszy się o zagrożeniu ze strony supremacji białego człowieka, o intersekcjonalności, ciągłych szkoleniach antydyskryminacyjnych w instytucjach pedagogicznych i przedsiębiorstwach, o wszechobecnej polityce tożsamości grupowej, niezbyt znana jest ideologia woke czy Teoria Krytyczna Rasy. Jak silna jest poprawność polityczna, “kultura ofiar” i walka przeciwnych obozów? W tym kontekście zastanówmy się, dlaczego kanadyjski psycholog natrafił na taki niewybredny sprzeciw w naszych mediach. Co prawda, chodzi o atak sprzed kilku lat, głównie po wydaniu pierwszego tomu 12 zasad, kiedy można było zaznaczyć swoją pozycję po właściwej stronie historii, przekonując, że mamy do czynienia z ekscentrycznym reakcyjnym politykierem. Dziś byłoby to chyba trudniejsze.
Według Jakuba Majmurka marksizm kulturowy to teoria, w której “nic się nie trzyma kupy na żadnym poziomie” i w Polsce godna jedynie prelegentów “z mediów ojca Rydzyka”. Czyżby?
Majmurek pisze: Znów, teza, iż od krytyki nieegalitarnej redystrybucji zasobów ekonomicznych, czy społecznych przywilejów, dojść musimy do Gułagu, nie jest czymś co zasługuje na poważną polemikę. Otóż można się zgodzić z powyższym, tak postawiona teza nie zasługuje na to by być w ogóle dyskutowaną. Problem w tym, że aktywistom skrajnej lewicy, co wytyka Peterson, wcale nie chodzi o konstruktywne podejście do “nieegalitarnej redystrybucji zasobów ekonomicznych czy społecznych przywilejów”. Kanadyjczyk poświęcił już setki godzin, żeby to tłumaczyć, jak widać nie w pełni skutecznie. Ale może w odróżnieniu od lewicowych mędrców to właśnie słuchające Petersona “głupki” (z cytowanego przez Jakuba Majmurka bon mota pani T. Southey, która według własnych słów chce być głównie znana z tego, że jest kąśliwie zabawna) są w stanie pojąć różnicę między niezgodą na to, co jednak można by naprawić (oraz – co ważniejsze – racjonalnym działaniem w kierunku zaradczym), a proponowanymi przez rewolucyjnych bojowników zabiegami zdążającymi do odebrania przywilejów jednej grupie (białych gnębicieli) i przeniesieniu tychże przywilejów na inną (zmarginalizowanych). Jak w baśni Andersena, głupi – według oszustów – musi być ten, kto nie widzi szat cesarza, postmodernistycznie “nowych”, ale realnie nieistniejących. Przypuszczenie polskiego krytyka, że “młodzi fani Petersona zwiedzeni jego filozofią, nie wiedzą, że są ofiarami niesprawiedliwości społecznej”, jest tylko potwierdzeniem tezy kanadyjskiego psychologa, że lewica wszędzie szuka ofiar, żeby mogła ich zbawiać (bo stanowisko zbawiciela jest w ich szeregach od dawna nieobsadzone), innym przy okazji zarzucając wszelkie braki – brak rozumu (często) i serca dla ofiar (zawsze). Zawarte w artykule skojarzenie z Korwinem-Mikke może być politycznie chwytliwe, ale czy jest w tym przypadku uczciwe intelektualnie?
Można zrozumieć smutek Jakuba Majmurka, słusznie wieszczącego wzrost popularności Petersona. Przykładowo – dwu i pół godzinny wykład Petersona dla Klubu Wolności Słowa na University of British Columbia “Polityka tożsamości i marksistowskie kłamstwo o uprzywilejowaniu białej rasy” ma dziś ponad 5,5 miliona wyświetleń nie mówiąc już o gigantycznej oglądalności skróconych wersji. Liczba subskrybentów kanału Kanadyjczyka przekroczyła 5 milionów i z każdym dniem rośnie.
“Peterson nie ma problemu z tym, by praktycznie wykorzystywać swoją popularność. Za pomocą crowdfundingowego serwisu Patreon namawia swoich fanów do regularnego finansowego wspierania własnej działalności” wytyka Majmurek. Powtarza to Michał Zabdyr-Jamróz (JBP, czyli jak zarobić na kontrrewolucji, Znak, luty 2018) dorzucając kwalifikację “dość cynicznie znalazł sobie lukratywną niszę biznesową jako jeden ze współczesnych sofistów czy zideologizowanych trenerów rozwoju osobistego.” No proszę. Na początek zlikwidujmy serwis typu patronite. “Sukces monetarny” i wizerunek Petersona kłuje w oczy. Czyżby resentyment? Pisze Łukasz Kaczyński, nawiasem mówiąc: obdarzający Petersona tytułem psychiatry (Prorok mimo woli, Przekrój 25 12.2019): “Peterson wymyślił siebie. Bestseller Amazona, idące w setki tysięcy i miliony odsłon filmy na YouTube, tysiące dolarów z donacji „followersów”, nowe garnitury w miejsce luźnych „profesorskich” marynarek, zaczesane do tyłu falujące włosy, skrupulatnie przystrzyżona broda godna mędrca.”
Dla Zabdyra-Jamroza “postmodernistyczny neomarksizm” to “arbitralna zbitka terminów wewnętrznie sprzecznych”, a powoływanie się nań to teoria spiskowa. Uderza również “logika” wywodu na temat ekonomicznej teorii dystrybucji, o czym już była mowa: Wbrew upartym twierdzeniom Petersona nie ma wyraźnej granicy między indywidualną równością szans (którą JBP bardzo pochwala) a równością efektów (którą gardzi). Jest tak dlatego, że efekty pracy jednej osoby nie będą dotyczyć tylko jej, ale stanowić będą punkt startu jej dzieci i wnuków.
Jakiej granicy? Kto wątpi w zasadę ciągłości pokoleniowej? Peterson nie “gardzi” równością efektów, tylko uważając nierówności w osobniczych cechach za nieuniknione, dekretowanie równości efektów poczytuje za utopię. Czy nasz krytyk nie wie, że nawet w łonie zwolenników socjalizmu zdania w tej kwestii są podzielone i dyskusja trwa od dziesięcioleci? Za równością efektów zdecydowanie opowiadają się radykalni socjaliści w myśl marksistowskiego ideału: każdemu według jego potrzeb.
Zabdyr-Jamróz raczy Petersona szerokim wachlarzem impertynenckich określeń i sformułowań. Dotyczą intelektu, charakteru i etyki zawodowej psychologa. “Filozof–trickster” (może to nawet brzmi zabawnie dla polskiego ucha, ale w języku oryginału oznacza po prostu “oszust”), “problematyzujący rzekome oczywistości”, “płomienny dyletant”, “sofista”. Obarczony “grzechem pierworodnym nierzetelności” autor “mnóstwa wątpliwych, chaotycznych tez, słabo podbudowanych dowodami empirycznymi”, jakoby “frywolnie” odnosi się do dowodów naukowych. Nie do końca wiadomo, czy rozumie “różnicę między faktami i normami”. Koronnym dowodem recenzenta ma być przypadek, kiedy profesor Peterson, badacz osobowości, w czasie wykładu zamkniętego dla studentów psychologii na temat Hitlera, skupił się… właśnie na aspekcie psychopatologicznym.
Zabdyr-Jamróz wylicza domniemane wady Petersona – cynizm, brnięcie w kłamstwa, sztubackie obgadywanie (premiera Kanady), skłonność do irytacji, brak poczucia humoru. Wie, że “jemu chodzi tylko, aby zrobić na złość tym nieznośnym „postmodernistycznym neomarksistom”. Efektem jest jednak ostry i bezproduktywny spór w naszej współczesnej debacie publicznej.” Autor „Znaku” nie waha się wyrokować: “Specyfika twórczości JBP wystawia go na zarzut bełkotliwości i śmieszności”(…), a “dla nieżyczliwego czytelnika jego teksty to kompletne androny” W końcu Zabdyr-Jamróz podsumowuje kojarząc filozofię kanadyjskiego psychologa z fatalizmem (?), fałszywą pobożnością (?) komediowego Rejenta: “Dla Petersona kultura jest tylko znajdowaniem sensu w tragedii życia. Próżność starań? Porażka? Taka wola nieba – ‘z nią się zawsze zgadzać trzeba’”. Po przeczytaniu całego artykułu ma się nieodparte wrażenie, że dla Zabdyra-Jamroza Peterson to niepoważny pętak, cyniczny cwaniak i hochsztapler, który jeśli nawet mimo woli coś tam dobrze powie, to sam się do tego nie stosuje.
Ojcowskie rady
Niektórzy krytycy przylepili Petersonowi etykietkę: Ojciec dla nadwrażliwców, ale i to trzeba skorygować. Ojciec? Coś w tym jest. Ale nie tylko dla nadwrażliwców. Jego rady są dla każdego. We wstępie do 12 zasad Peterson nie kryje: “Mówię tu tylko to, czego nie wiedziałeś, że wiesz”. Oczywistości? George Orwell przekonywał, że ponieważ stoczyliśmy się już bardzo nisko, głoszenie oczywistości jest pierwszorzędnym zadaniem myślących ludzi. Tak pisze internauta: Peterson, jak mądry wujek, traktuje cię poważniej niż rodzice, bo jako osobę złożoną, niebezpieczną i pięknie skonstruowaną, nie jak kukłę, której można narzucić, co ma myśleć. Kocham tego faceta. Ktoś inny tak skomentował pierwszy tom 12 Zasad: Powiew świeżego powietrza. (…) Za dużo dziś dookoła mowy o tym, “co należy zrobić”, a zdecydowanie nie dosyć ”dlaczego coś robić”. Ta książka to arcypilnie potrzebne lekarstwo na nihilizm i brak nadziei w dzisiejszej kulturze.
Peterson nie pochlebia: jesteś wspaniały i to wystarczy. Ale mówi: Jeśli się postarasz, możesz stać się znacznie lepszy niż jesteś. Opowiada, jak wychowywał swoje dzieci, jak pomagał pacjentom. Nie on wymyślił wychowanie autorytatywne w miejsce autorytarnego (oba na różny sposób oparte na pojęciu autorytetu), ale właśnie on autorytatywne wychowanie świetnie uosabia. Peterson jest wyznawcą tough love, przeciwieństwa nadopiekuńczości, pobłażliwości, rozpieszczania. Właśnie dlatego, że los człowieka bywa trudny, czasem tragiczny, potrzeba wytrzymałości. Nie jesteśmy skazani na zwycięstwo zła i możemy wydobyć się z poczucia beznadziei. Jak? Zacząć od siebie. Uporządkuj swój pokój, doceń piękno, umiej być wdzięczny, zrezygnuj z natychmiastowej gratyfikacji, bierz pod uwagę dalekosiężne cele, pamiętaj, że każdy czyn ma konsekwencje. Bardzo chorej od dzieciństwa córce mówił: nie wymawiaj się nigdy chorobą. Nie rób z siebie ofiary. Nie wiń innych za swoje porażki. Bądź odpowiedzialny/a, nie posługuj się fałszem, a przynajmniej nie kłam. Prawda wyzwala, ale po drodze musi spalić to, co stoi na przeszkodzie – pycha, niewiedza, lenistwo. Peterson potrafi szczerze opowiadać o sobie: Za młodu wszystko, co mówiłem, było jakąś formą kłamstwa. A przecież nie byłem ani gorszy, ani lepszy od innych. Fałszem zaprawione były moje potyczki słowne podejmowane dla samej wygranej, pokazy zręczności intelektualnej, głoszenie cudzej mądrości, kiedy nie miałem do tego prawa, bo jeszcze sobie na nią nie zasłużyłem. (To chyba dość rzadka postawa pokory, mało typowa dla medialnych celebrytów, prawda?) Może czasem przesadzał, bywał zbyt impulsywny, czupurny, upraszczający. Ale ostatnie lata pokazują pewną ewolucję. Teraz jak sam wyznaje, znacznie bardziej niż dawniej uważa na to, co mówi.
Koniec końców stwierdza, że bez wiary w coś, co nas przekracza, moralność nie znajduje uzasadnienia. A bez moralności, “wszystko wolno”, powtarza za Dostojewskim. Owo przekonanie Petersona o fundamentalnym znaczeniu indywidualności, osobistego charakteru kłóci się z światopoglądem, w którym liczą się wyłącznie rozwiązania “systemowe”. Tą drogą szła najostrzejsza krytyka matki Teresy z Kalkuty. Zamiast indywidualnie (i w domyśle – naiwnie i nieekonomicznie) pomagać poszczególnym biedakom, powinna była przecież walczyć z niesprawiedliwością struktur.
Ale nawet zagorzali krytycy Petersona (np. Matthew McManus) przyznają, że nie można zbagatelizować argumentu opierającego się na tym, że wśród fanów kanadyjskiego psychologa klinicznego są dziesiątki ludzi, którzy są mu wdzięczni za to, że odmienił ich życie. On sobie to bardzo ceni, wspomina ze wzruszeniem, nawet łzami. Mówią mu to na różny sposób. W postaci wpisów pod internetowymi filmami. Gdy nadarzy się okazja, na żywo. Czekają do białego rana, żeby złapać z nim chwilę po publicznych wykładach zorganizowanych w wielkich audytoriach jako promocja książek. Do tej pory objechał 150 miast świata, przemawiał średnio przed trzystu tysiącami osób.
Peterson zgromadził wokół siebie miliony ludzi, którzy wcale nie przypisując mu nieomylności, cenią go za mądrość, autentyzm, uczciwość, hojność w dzieleniu się wiedzą i energią witalną, a przede wszystkim za odwagę. Wspomniany zestaw cech uważają za wystarczająco rzadki, atrakcyjny i co najważniejsze, przydatny w pełnej zamętu, zionącej depresją kulturze demobilizującego chaosu i/albo zniewalającego porządku.