Polska i świat A.D. 2032, czyli kluczowa dekada

Photo by Emile Guillemot on Unsplash

Co się z nami stanie za dziesięć lat? A kto przewidywał, co się stanie w ciągu dwóch ostatnich na początku 2020 roku? Mimo bacznych obserwacji zbyt wiele nie dostrzegamy, wciąż mało wiemy, a dużo dzieje się poza naszymi oczami, aby teraz mieć pewność jaki świat wykuwamy naszym dzieciom. I choć pojedynczo jesteśmy tylko drobinami porwanym przez wichry dziejów, to za jedno tylko możemy wziąć pełną odpowiedzialność, co w sumie siły ludzkiej zamieszkującej nasz kraj ale i świat cały może być podwaliną potężniejszej zmiany, niż ta niesiona przez najwyższych manipulatorów i zbrodniarzy, których pewnie jeszcze nie dane jest nam poznać.

Między naszą epoką a epokami, które ją poprzedziły różnica jest taka, że my znamy doskonale wydarzenia sprzed pięciuset czy tysiąca lat, za to nie znamy faktów późniejszych, a nawet tych, które miały miejsce w naszych czasach – tak o mrocznych wiekach w dziejach Europy pisał dwunastowieczny opat benedyktyńskiego klasztoru w Cluny Piotr Czcigodny, uzasadniając tym samym konieczność spisania swego historycznego dzieła. Ten kilkusetletni okres między upadkiem Imperium Romanum a ugruntowaniem się chrześcijańskich monarchii około X wieku był dla niego, jak i innych wykształconych ludzi w tamtym okresie, wielkim znakiem zapytania, którego nie sposób było dlań odtworzyć. Pozostał on na zawsze sferą domysłów a jednocześnie dziedzictwem, na którym wyrosła otaczająca ich rzeczywistość. Ta tęsknota za wiedzą, jak i przez kogo to wszystko się uformowało, dawała swój wyraz w legendach, baśniach i podaniach. Historie o królu Arturze ze swymi rycerzami czy też Pieśni o Nibelungach stanowiły jedynie próbę ubrania tamtych odległych czasów w język zrozumiały dla żyjących setki lat później dumnych rycerzy, w nich właśnie szukających swego dziedzictwa.

Po co jednak pisać o zamierzchłych czasach średniowiecza, kiedy wokół współcześnie tak wiele dzieje się rzeczy nieskończenie ciekawszych i dotykających nas znacznie bardziej? Głównie dlatego, że mimo setek lat historii, postępu technologicznego i doktryn społecznych przebudowujących rzeczywistość, nasze serca toczą tą samą krew co u ludzi walczących z puszczą o kawałek urodzajnej ziemi, lub jaskiniowców odbijających niby bezmyślnie ślady swych dłoni na ścianach jaskiń. Tak jak oni walczymy o pozostawienie śladu swego istnienia i poszukiwanie ścieżki, która zaprowadziła nas w to miejsce, gdzie obecnie jesteśmy.

My zaś współcześnie stoimy u progu kolejnej epokowej zmiany, niesieni falą historycznego sztormu wprost na twarde skały rzeczywistości, a czasem na mielizny zapomnienia. Tak jak średniowieczny kronikarz żałował, że nie może poznać czasów wcześniejszych, bo nie został po nich żaden ślad, tak my dzisiaj bombardowani informacjami ignorujemy większość z nich, głównie dlatego, że nie pojmujemy ich wagi. Niektórych wręcz nie chcemy zrozumieć, bo szkoda naszego czasu, ale też spokoju. Świat może się toczyć dalej, byle zostawił nas w spokoju z nowym tosterem, kredytem na samochód i karnetem na siłownię. Jednak młyny dziejów mielą powoli i na miałko, i jeszcze nikt przed nimi się nie schronił.

Doprawdy, ostatnie dwa lata należałoby przespać pod kamieniem, aby nie wiedzieć co nas zewsząd otacza. Żyjąc w zagęszczeniu ludzkim jak nigdy wcześniej w historii, na poziomie jak nigdy wcześniej i jak nigdy wcześniej nie doświadczając braków podstawowych dóbr, żyjemy w ciągłym strachu, że nagle to wszystko się skończy. Setki informacji, tysiące wydarzeń pozornie ze sobą niepowiązanych i dziesiątki postaci, gadających głów, które zalewają nas swoimi wersjami wydarzeń sprawia, że stoimy pośrodku tego chaosu nie wiedząc nic, tak jak ten wspomniany średniowieczny mnich tak żałujący tego, że nie może ogarnąć swojej rzeczywistości.

Dlatego tak trudno nam pokojarzyć najprostsze fakty. Umyka nam, że kryzys gospodarczy i możliwa światowa recesja oraz poprzedzająca je rosnąca inflacja to bezpośrednie następstwo pandemii Covid-19. A właściwie stosowanej wtedy luźnej polityki monetarnej opartej na bezrefleksyjnym dodruku pieniądza. Jednak jak niby powiązać troskę o bliskich i zamykanie się w domu z tym, że masło podrożało, a na święta nie będzie mandarynek? Rządy na całym świecie beztrosko zamykając i otwierając krajowe gospodarki sprawiły, że poziom splątania globalnego rynku uderzył w to, co każdemu się wydaje tylko jego własnym interesem, mianowicie w zawartość własnego portfela. Ale od lat 70. ubiegłego wieku już tak nie jest, od kiedy administracja Nixona odeszła od standardu złota, a cały świat poszedł za śladem dolara, jako waluty międzynarodowej od czasów konferencji w Bretton Wodds.

Jak ostatnie dwa lata pokazały – nic nie powstrzyma banków centralnych przed dodrukiem bezwartościowego pieniądza, którego inflacja wpędzi ludzi w najzwyklejszą w świecie biedę, której od dawna nie widziano. Jak widać, przełom lat 20. i 30. ma swoje prawa, z których nie wyciągamy żadnych wniosków. Bo co mogą zrobić rządy w ratunku przed dalszą utratą wartości ich rynków i pieniędzy w trosce o dobro obywateli? A na czym opierał się New Deal Roosevelta z 1939 roku? W USA o skrajny interwencjonizm, a w Europie zniszczonej Wielką Wojną i kryzysem ugruntowały się totalitaryzm III Rzeszy
i Związku Sowieckiego. Jak można inaczej ratować obywateli przed nimi samymi, jeżeli nie poddać ich ścisłej kontroli? Choćby przez pieniądz elektroniczny z terminem ważności, jako prostszy w obsłudze i bezpieczniejszy. A przy okazji zależny od jednego kliknięcia urzędnika. Bo dlaczego by nie, jeżeli to w czasie zawieruchy zaoferuje w zamian spokój i bezpieczeństwo.

Nie wolno przy tym zapominać o przetasowaniu politycznym, które od 24 lutego 2022 wprowadziły świat w polityczny wiek XIX. Agresja rosyjska na Ukrainę, choć dla nas ważna z powodu bliskości tej inwazji militarnej, jest w pewien sposób tylko echem wydarzeń, które toczą się za kuluarami już od dłuższego czasu. Globalna wioska znów staje się tortem do podziału przez koncert mocarstw. Być albo nie być Ukraińców jest w nim jedynie akordem, przygrywką pod potężniejsze zmiany niż tylko przesunięcie granic. Wielka ofiara tego narodu stanowi tylko ruch na planszy, na której pionki ruszają się od dziesiątek lat w kierunku niezmiennym. Wschód – Zachód. I powiedzmy sobie szczerze, Rosja jest w tym wszystkim najmniej istotna. Mając za plecami chińskiego brata nie posunęłaby się tak daleko jak wywołanie kolejnej wojny w Europie, którego efektu nikt nie mógł tak naprawdę przewidzieć. Gdy na Zaporoże nadciągnęły czołgi mało kto raczył brać pod uwagę, że rozgrywka nie idzie tylko o niepodległość Ukrainy, ale o panowanie nad Pacyfikiem i tajwańskim zagłębiem półprzewodników, gdzie już rozsiedli się główni gracze, a Europa tymczasem, niejako poligon doświadczalny, ma wykazać które z nich jest gotowe więcej ustąpić pola.

USA czy Chiny? To jest pytanie, na które najbliższa dekada będzie szukała odpowiedzi. Gdybyśmy jednak uczyli się historii i potrafili z niej wyciągać wnioski, widzielibyśmy kolejny etap starcia Wschodu z Zachodem. Od wojen grecko-perskich, wielkie wędrówki ludów, przez krucjaty i najazdy Mongołów, wojnę krymską i wreszcie przewrót bolszewicki, a potem krwawe hekatomby dwóch wojen XX wieku, aż po okres zimnej wojny. Świat po raz wtóry znajduje się w stadium obrania kierunku, na którym oprze swój kurs ideowy, gospodarczy i społeczny. I po raz wtóry przetasowanie tego układu rozpoczyna się na wielkich przestrzeniach Eurazji.

Prawda historyczna jest jednak taka, że cywilizacja osiągająca swe optimum nie zmierza ku gwiazdom, lecz ku etapowi powolnego rozkładu. I o ile za naszym światem Zachodu stoi przewaga technologiczna i rzec można mentalna, tak przeciw niemu stoi potężna masa ludzka posiadająca olbrzymie zasoby i ambicje. Wojny kończą się rozejmem, ale wygrywa je demografia i to z reguły ona dyktuje warunki. Stąd też my dziś, mieszkańcy Europy, przejęci ekologią, równością i tolerancją fizycznie wymieramy, a z nami nasze idee liberalizmu i wolnego rynku. Bo niby dlaczego miliard Chińczyków i miliard Hindusów ma uznać je za swoje, skoro od tysięcy lat tworzą własną cywilizację opartą na swoich wartościach?

Są dwie takie ideologie, które zakładają, że historia biegnie linearnie i zakończy się wielkim finałem. Chrześcijaństwo czeka na powrót Zbawiciela, a komunizm niemal jak jego parodia pełna wypaczeń – na powszechny sukces rewolucji. Zachód zarzuciwszy wartości, które doprowadziły do jego sukcesu cywilizacyjnego, obrał kurs wyznaczony przez marksistowskie bajdurzenia, zatem kwestią czasu jest, kiedy kurs obrany na ścianę zakończy się kolizją i ostateczną degeneracją. Nie trzeba jednak od razu popadać w tak wielki fatalizm, bowiem podchodząc do sprawy bardziej pragmatycznie i opierając się na obserwacji dziejów to historia nieraz wykazała, że ciągi wydarzeń zmieniające oblicze świata toczą się z wolna od kryzysu do kryzysu, zgodnie z teorią czasu cyklicznego Fernanda Braudela, który wyjaśnia procesy gospodarcze. Jednak nad tym poziom wyżej mamy czas długiego trwania, czyli przemian struktur całych cywilizacji i systemów religijnych trwających nawet po kilka stuleci. I dziwnym trafem trudno oprzeć się wrażeniu, że najbliższe lata będą zbiegiem tych dwóch okoliczności.

Kryzys finansowy, demograficzny i moralny z dziejącymi się w tle przemianami klimatycznymi. Rzadko w świecie bywało, aby wszystkie naraz zwalały się na głowę całej populacji rodzaju ludzkiego, a przynajmniej tej interesującej nas części. Nas, jako mieszkańców wielkiej niziny środkowoeuropejskiej, otwartego traktu łączącego obydwie części Eurazji. i jeżeli w ogóle warto mówić o losie Polski w trakcie kolejnej dekady znów warto spojrzeć w przeszłość, która uczy, że nasza suwerenność zawsze zależała od tego, czy dwaj wielcy sąsiedzi ze wschodu i zachodu działali ramię w ramię, czy też pogrążeni byli w sosie własnego chaosu. Choć nie da się ukryć, że początkowa potęga Rzeczpospolitej Obojga Narodów wzięła się z sukcesu gospodarczego złotego wieku szesnastego, to kolejne stulecie jako epoka wojen religijnych na ziemiach niemieckich i niemal rozkład państwa moskiewskiego po śmierci Iwana Groźnego, zapewnił lokalną hegemonię unii polsko-litewskiej przez kilka dekad. I mimo wewnętrznego rozkładu upadek nastąpił dopiero po sojuszu czarnych orłów nad głowami krótkowzrocznej szlachty, który następnie romantyków z XIX wieku pozbawił marzeń o wolności. A w kolejnym stuleciu, w późniejszej odsłonie aktu, tym razem jako pakt Ribbentrop-Mołotow, krwawo wskaże jej miejsce w szeregu państewek, które od czasu upadku monarchii Habsburgów, nie są w stanie stworzyć przeciwwagi dla rosyjskiego imperializmu i pruskiego Ordnungu. Niewiele brakowało, aby pozorna niezależność w ramach błękitnych struktur wspólnej Europy zakończyła się kolejnym tryumfem niemieckiego porządku, tym razem w postaci gospodarczej, opartej o rosyjski gaz. Jednak po 24 lutego 2022 ten układ się zmienił, a egzotyczny sojusz z imperium zza oceanu jak nigdy wydawał się mieć wymierne korzyści. Czy Polska może skorzystać z zawieruchy na wschodzie? Może, ale i powinna skorzystać z każdej okazji, której ten zamęt dostarcza. Zwłaszcza, że jasno przynależymy do konkretnej strony tego starcia, biorąc pod uwagę zwłaszcza to, że Rosja jaką znamy może za chwilę po prostu przestać istnieć.

Jedno tylko może się w tym nie udać. Ten przysłowiowy smród za wojskiem, który od czasu upadku komuny, osadzony głęboko w powojennej rzeczywistości, odbija się na społeczeństwie do dziś. Nie posiadamy elit, nie posiadamy sił gotowych do kierowania narodem. Gotowych na miarę czasów mężów stanu, którzy mogą wziąć odpowiedzialność za przyszłość, którzy za cenę dopłat i subwencji, w praktyce zadłużających po uszy, nie przystaną na stworzenie z nas wielkiego magazynu i montowni Europy. W skrajnym przypadku poligonu, gdzie kowboje będą próbować sił na rosyjskich tankach swoich możliwości przed ostatecznym bojem o Tajwan. Będziemy celem ataków hybrydowych, będziemy dźwigać ciężar gospodarczego wysiłku, kiedy Unia Europejska zacznie zjadać swój własny ogon, głodna, bo bez własnego rolnictwa, wyziębiona, bo bez rosyjskiego gazu, i skłócona, bo partykularyzm narodowy można przykrywać wzniosłymi ideami dopóki da się zapewnić pełną michę masom.

Ostatnia nadzieja w narodzie. Tym samym, który rozproszył w sobie ukraiński żywioł uchodźczy, za własne pieniądze i bez odgórnej organizacji. Kiedy kilkumilionowa fala przybyszów uniknęła obozów dla uchodźców, życia pod namiotem i niepewnego wyczekiwania jutra. Pytaniem pozostaje, czy po raz kolejny stając u progu wielkich przemian, destabilizacji układu politycznego, gry służb specjalnych, widma realnego konfliktu zbrojnego, załamania globalnej gospodarki i totalnego kryzysu wartości, jesteśmy po raz kolejny gotowi stanąć na wysokości zadania i wspólnie wziąć odpowiedzialność za jedyne dobro jakie łączy nas jako naród? Za ojczyznę? Trudno być prorokiem we własnym kraju, lecz jeszcze trudniej nie wyciągać wniosków z lat minionych, które układają się w czytelne znaki.     

Co się z nami stanie za dziesięć lat? A kto przewidywał, co się stanie w ciągu dwóch ostatnich na początku 2020 roku? Mimo bacznych obserwacji zbyt wiele nie dostrzegamy, wciąż mało wiemy, a dużo dzieje się poza naszymi oczami, aby teraz mieć pewność jaki świat wykuwamy naszym dzieciom. I choć pojedynczo jesteśmy tylko drobinami porwanym przez wichry dziejów, to za jedno tylko możemy wziąć pełną odpowiedzialność, co w sumie siły ludzkiej zamieszkującej nasz kraj ale i świat cały może być podwaliną potężniejszej zmiany, niż ta niesiona przez najwyższych manipulatorów i zbrodniarzy, których pewnie jeszcze nie dane jest nam poznać.

Oby tylko nasze dzieci nie musiały opłakiwać naszych dzisiejszych czynów. Bo jeżeli nie będziemy myśleć o następnych pokoleniach, zaiste lepiej byłoby aby ten świat skończył się razem z nami.

Powyższy esej otrzymał I wyróżnienie w I edycji Konkursu Literackiego „Polska i świat A.D. 2032, czyli jak najbliższa dekada zmieni porządek świata”, który jest częścią częścią projektu pn. „Kontra – Budujemy forum debaty publicznej”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Mariusz Kaźmierczak
Mariusz Kaźmierczak
historyk, absolwent Wydziału Nauk Historycznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Aktualnie nauczyciel historii i wiedzy o społeczeństwie związany z edukacją na różnych poziomach edukacji. W wolnym czasie realizuje zamiłowanie do literatury poprzez tworzenie własnych tekstów, mając na swoim koncie kilka publikacji i sukcesów konkursowych, min. jako zwycięzcą konkursu literackiego Fundacji Amicus Universitatis Nicolai Copernici w 2020 r., czy też zdobywca wyróżnienia w II edycji konkursu „Nowy Dokument Tekstowy" organizowanego przez Instytut Literacki.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!