STANISŁAWSKI: Jasełka po warszawsku

Świąteczny plakat przygotowany przez m.st. Warszawa w 2020 r. – Aleksandra Jasionowska / Urząd m.st. Warszawa

Żadna siła nie jest w stanie zmusić Ratusza, by umieścił na przystankach i billboardach wielkoformatowe reprodukcje Duccia, „Natividad” Czapskiego czy (jak ucieszyliby się z tego Ukraińcy, najliczniejsza dziś mniejszość w Warszawie!) ikony Різдвa/Рождествa: jakiegokolwiek wizerunku, bardziej czy mniej udanego, ukazującego Dzieciątko w żłobie. 

Wiele obyczajów przedświątecznych odeszło już, niestety, w przeszłość i co roku opłakiwanych jest przez wielbicieli dawnych czasów. Coraz trudniej spotkać w galerii handlowej turonia (łatwiej już o kozę), nawet przez sieć Interflory niełatwo zdobyć podłaźniczkę. Choć powszechnie łamano się dawniej opłatkiem z zapewniającymi pomyślność zwierzętami gospodarskimi, mało kto pomyśli dziś, by wsunąć jego okruszek w obudowę laptopa. 

Zastępują je, na szczęście, zwyczaje nowe, i nie myślę tu tylko o koszmarnym Black Friday, głośniejszym od pierwszej niedzieli adwentu, czy o budującej Szlachetnej Paczce. Część przy tym, jak to z obyczajami bywa, jest związana z regionem. Kiedyś kutię jedzono tylko na Kresach i na Podlasiu. Teraz, od kilku już lat, na Mazowszu, a szczególnie w stolicy, w grudniu i wczesną wiosną studiuje się uważnie plakaty okolicznościowe, masowo drukowane i eksponowane w okolicach świąt (Bożego Narodzenia i Wielkanocy) przez władze Miasta Stołecznego Warszawy. 

Te plakaty to przecież tylko drobna część dorobku Aleksandry Jasionowskiej, miejskiej graficzki, zatrudnionej na ratuszu jeszcze przez Hannę Gronkiewicz-Waltz. Kto zna trochę jej prac wystawianych swego czasu w Instytucie Dizajnu, ilustrowaną przez nią książkę dla dzieci „Hej, Szprotka!” czy plakaty promocyjne Warszawy, wie że mamy do czynienia ze spójnym i wyrazistym stylem dojrzałej artystki. Duże, jednorodne powierzchnie, paleta zredukowana do kilku kolorów, głównie chłodnych (lodowcowa, butelkowa zieleń, ciemny błękit, biel, lekka szarość, czasem jasna, amarantowa czerwień lub żółć), wyraziste litery, z reguły kapitaliki. Niektóre panoramy miejskie wydają się trochę nawiązywać do przedwojennych plakatów Stefana Norblina, gdyby nie chłód, którego źródłem może być po części ciemne, grafitowe lub szare tło. Inne są mocno zgeometryzowane, czasem nawiązujące do grafiki komputerowej, czasem do op-artu słodkich lat 60. Rzecz uderzająca, najbardziej może swoista dla graficzki: postacie ludzkie niemal zawsze pozbawione są rysów. Twarz jest gładką plamą, czasem przełamaną emblematycznie potraktowanymi okularami przeciwsłonecznymi, wąsem lub szalikiem. 


Jak wiadomo, ogromny chłód wieje od Longobardów, ale bije i od grafik Aleksandry Jasionowskiej. Ja wiem, oczywiście, że kategoria „smutek” jest jeszcze o dwa pokolenia bardziej anachroniczna niż „piękno”. Co jednak poradzić, że po kwadransie czy dwóch oglądania jej portfolio na platformie Behance.net serce kurczy się tak, że potrzebuje szalika, szklanki wina lub Xanaxu? (byle nie mieszać; to znaczy szalik z winem można). Te krajobrazy, śródmiejskie a bezludne (na bulwarach nadwiślańskich samotny kajakarz, przez Most Świętokrzyski przejeżdża pojedynczy van, nikt nie wysiada ze składu metra) są niepokojące, wytrącają z równowagi przepowiednią wyludniającego, może pożądanego przez antynatalistów kataklizmu. Pustka między czupryną a szyją, straszniejsza niż „Niewidzialny człowiek” Wellsa czy maszkara Beksińskiego, przy których wzrok chwytał się przynajmniej bandaża, mrozi. Bezludny Stadion, Wisłostrada, pawilon Zodiak, a nawet spiralne schody Mostu Gdańskiego wieją chłodem, kiedy Ola maluje swoje przeciągłe nothing nothing nothing

Tego chłodu nie jest w stanie przegnać z grafik Aleksandry Jasionowskiej nawet obfitość ciepłych kolorów: czerwieni i żółci palmo-chryzantemy, wiszącej na sierpie księżyca w życzeniach świątecznych przed kilku laty; obowiązkowej sixcolore podnoszącej się nad Wisłą czy Polską tęczy; czerwieni pioruna OSK. Malarka stworzyła bowiem również system identyfikacji graficznej dla Strajku Kobiet, co jest źródłem zabawnego qui pro quo w warszawskiej komunikacji miejskiej: kontur twarzy w maseczce, który mobilizuje nas na drzwiach tramwaju czy metra, jest stylistycznie tak podobny do profilu „z piorunkiem” OSK, że można pomyśleć, iż wsiadamy do pojazdu aborterskiego agitpropu. Co jednak nie jest prawdą, rzeczniczka Ratusza Monika Beuth-Lutyk przy każdej okazji podkreśla wszak, że miasto jest „całkowicie neutralne światopoglądowo”. 

Mało kto przygląda się jednak naklejkom na szybach, wszyscy za to studiują plakaty świąteczne. Co cieszy w nowym obyczaju, to odrodzenie wielkich, a trochę zapomnianych tradycji ikonologii, czyli sztuki odkrywania ukrytych znaczeń obrazów. Aby Warburg, Erwin Panofsky i Jan Białostocki muszą z satysfakcją uśmiechać się z zaświatów widząc, z jaką uwagą komentatorzy na twitterze patrzą na wpisane w kontur dzieła znaki, jak uważnie badają drobne przedmioty na drugim planie, mierzą kąt nachylenia czcionki i liczą gwiazdy. Co prawda dawniej studiowano w ten sposób medaliony na lustrze, wiszącym na ścianie w „Małżeństwie Arnolfinich” van Eycka, rylec w dłoni Rogiera van der Weydena, okruchy kopii świętgo Jerzego u Tintoretta, a dziś – plakaty Jasionowskiej: czy jednak nie jest to czytelny dowód, że sztuka idzie naprzód? 


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Co prawda czasem te poszukiwania, to przykładanie lupy do plakatu z „Ikonologią” Ripy na kolanach, mogą prowadzić na manowce. Dostrzeżona przez wielu internautów na plakacie Jasionowskiej złowroga „Świątynia Westy”, mająca być tajemnym znakiem masońskim, jest chyba po prostu Wodozbiorem w Ogrodzie Saskim, obecnym tam zgodnie z założeniem artystki, by w miejskich plakatach umieszczać ważne dla stolicy budynki. Sylaba „War” w podzielonym na wersy napisie „Warszawa” nie wydaje się być zapowiedzią wojny domowej – nie bardziej w każdym razie niż „A” w ostatnim wersie nawiązujące do litery Alef, oznaczającej, jak wiadomo, Początek. Co do obecnych na nieboskłonie ośmiu gwiazdek, nie byłbym już taki pewien braku ukrytych znaczeń, znając skłonność Ratusza do zabaw, dziwnie przypominających przeciąganie kijkiem po prętach płotu tak, by pies po jego drugiej stronie dostał szału. Ale może to naprawdę przypadek, a słowa p. Beuth-Lutyk („Nieprawdą jest, jakoby te gwiazdy, które znajdują się na tym plakacie, miały jakiekolwiek inne znaczenie niż zimowy, świąteczny symbol. Zapewniam, że nie nawiązują do żadnych negatywnych haseł. (…) To, że ktoś doszukuje się na świątecznym plakacie jakichś negatywnych przekazów, bardziej świadczy o tej osobie. Bo nasze intencje, podkreślam to jeszcze raz, są bardzo pozytywne”) są nie szyderstwem, lecz szczerym szczebiotem.  

Decydujące w „sprawie plakatów” jest, jak się wydaje, co innego – i wypada tu jeszcze raz przywołać p. Beuth-Lutyk z jej złożoną na portalu Onetu deklaracją: „My, jako urząd, jesteśmy jednostką administracji samorządowej, a nie związaną z Kościołem katolickim czy w ogóle z jakąkolwiek religią”. Oczywiście, pani Monika ma rację, może nawet zbyt ją podkreśla, bo przecież wszyscy wiemy, że jednostki administracji samorządowej w Polsce nie są związane ani z bahaitami, ani szintoizmem, ani na przykład z Kościołem katolickim. 

Nie jest jednak do końca jasne, po co w takim razie jednostka administracji samorządowej zajmuje się zamawianiem, drukiem i upowszechnianiem plakatu, który nie jest związany z żadnym świętem państwowym ani municypalnym, historyczną dla Warszawy rocznicą ani akcją społeczną. Nie będąc związany z Kościołem katolickim (czy w ogóle z jakąkolwiek religią) Urząd M. St. Warszawy nie ma przecież ani obowiązku, ani nawet mandatu, żeby w jakikolwiek sposób odnosić się do Narodzin Syna Bożego, zwycięstwa Ramy nad Rawaną czczonego podczas świąt Daśahry czy objawienia Mahometowi Koranu. 

Oczywiście, p. Beuth-Lutyk ma odpowiedź na takie partykularne zaczepki. „Ten plakat ma nieść wyłącznie pozytywny przekaz i życzenia właśnie dla wszystkich, a więc zarówno dla osób wierzących, jak i tych, którzy mają inny światopogląd” – deklaruje na Onecie. Tymi celnymi słowy ukazuje zarazem, być może mimochodem, niezbywalny paradoks „życzeń z okazji świąt Bożego Narodzenia dla osób, które mają inny światopogląd” – a raczej to, jak dobrze można go wyrazić w formie plastycznej.  Przy pomocy świetnych plakatów Aleksandry Jasionowskiej. Oczywiście, żadna siła (prócz może kartki wyborczej) nie jest w stanie zmusić Ratusza, by umieścił na przystankach i billboardach wielkoformatowe reprodukcje Duccia, „Natividad” Czapskiego czy (jak ucieszyliby się z tego Ukraińcy, najliczniejsza dziś mniejszość w Warszawie!) ikony Різдвa/Рождествa: jakiegokolwiek wizerunku, bardziej czy mniej udanego, ukazującego Dzieciątko w żłobie. 

Jeśli jednak programowo skreślić i wygumkować ten wizerunek z plakatów jednostki administracji samorządowej – i w ogóle z przestrzeni publicznej, zgodnie z postulatem neutralności światopoglądowej, jako „zimowy, świąteczny symbol (…) niosący pozytywny przekaz” zostanie nam – prócz lawiny reklam golarek, konsoli i rajstop – właśnie to jedno: samotny tłum, błękitny chłód, ostry świst łyżew.

Zdjęcie wyróżniające tekst – obraz Józefa Czapskiego – „Narodzenie Pańskie”


Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Wojciech Stanisławski
Wojciech Stanisławski
doktor nauk humanistycznych, historyk, publicysta, kurator w Muzeum Historii Polski, stały współpracownik m.in. „Teologii Politycznej” i programu „Sądy Przesądy”, juror Fundacji Identitas. Entuzjasta i melancholik, stara się przyglądać w bibliotekach losom „białej” emigracji rosyjskiej, Bałkanów, Europy Środkowej i literatury polskiej, co w przypadku rodziny wielodzietnej bywa wyzwaniem. Bicyklista.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!