Ryzyko nieżyczliwych uwag ze strony krytyków, „podłożenia się”, stworzenia okazji do uszczypliwości czy drwiny, które przez stulecia powstrzymywało osoby publiczne przed ostentacją, przestało mieć znaczenie. Podział na dwa plemiona stał się tak zabetonowany, że nie tylko nie istnieje możliwość rzeczowego dialogu – ale nawet żarty tamtej strony przestają nas boleć, więcej, one dla nas nie istnieją. Bo i ta druga strona nie istnieje dla nas – przynajmniej w innej roli niż pogardzanego przeciwnika.
Aukcje charytatywne, na które swoje pamiątki i parafernalia przekazują znani i lubiani, to zawsze szczególne widowisko, jedyne w swoim rodzaju zderzenie kilku rodzajów próżności. Próżności donorów, przekonanych o szczególnej wartości kubka, którego dotykały ich usta, ale i nabywców, którzy pragną parzyć w nim odtąd herbatę, w ten niebanalny sposób spełniając brudeszaft z idolem. Piłkarze, wiadomo, ofiarowują na takie aukcje swoje koszulki (kontenerami chyba muszą je zamawiać), pisarze – książki z autografem, politycy – pióra, a jak ktoś naprawdę wielkiego serca, to i na kolację da się zaprosić. Ostatecznie jednak ktoś to kupuje, nie mamy więc do czynienia jedynie z targowiskiem pychy, skoro zyskują na tym zwierzęta, dzieciaki albo powodzianie. Konserwatystę zaś ucieszy trwanie dawnych obyczajów: czy ktoś pamięta jeszcze, ile zapłacić było trzeba za taniec ze Scarlett O’Hara?
Nawet jednak mając to w pamięci, można oniemieć na widok wspaniałości, jakie czekają obrońców praworządności, gotowych do wsparcia akcji „Tour de Konstytucja PL”. Czegóż nie można znaleźć na uruchomionej kilka tygodni temu podstronie Allegro! Jest tam (pisownia oryginału) „piękna ręcznie wykonana chusta szal”. Jest „piękna rzeźba z afrykańskiego drzewa od Krystyny Jandy”, tak bujnobiodra i jędrnobiusta, że mogłaby stać się ozdobą każdego warsztatu wulkanizatorskiego. Jest kurtka Janusza Panasewicza (już 1700, niestety) i (nieco tańsza) płyta Kuby Badacha. Brzmi to jak spis inwentarza Świątyni Sybilli sporządzony przez Izabellę Czartoryską, ale naprawdę – jest tam nawet papierośnica i zapalniczka Zippo Krzysztofa Dowgirda (Antyradio) oraz płyta „Michał Bajor dla dzieci” (20,50). W obronie Konstytucji Tadeusz Gadacz nie pożałował swej książki, Danuta Przywara – karykatury piórka sędziego Arkadiusza Krupy.
Mógłbym tak długo, ale to jednak banalny samograj. Tak samo śmieszne są wszystkie samozachwyty, rozsądni ludzie z różnych stron ulegają na odczepnego prośbom znajomych, by „dać coś na aukcję w słusznej sprawie”, i bez trudu mogę sobie wyobrazić – dziś lub za kilka lat – aukcję w obronie Konstytucji (szczególnie może jej artykułów gwarantujących suwerenność), na której znalazłaby się statuetka „Człowieka Wolności” oferowana przez Daniela Obajtka, szpilki od Doroty Łosiewicz, puszka sardynek od Samuela Pereiry, kijki narciarskie prezydenta Andrzeja Dudy, a nawet – kto wie? – może drapak dla kota? Tak, tak – wszyscy jesteśmy ludźmi.
A jednak na aukcji „Tour de Konstytucja” wystawiono przedmiot, który zafrapował mnie bardziej niż autograf Michała Ogórka, niż opowieść o Żubrze Pompiku czytana przez Wiktora Zborowskiego, nawet niż nagroda Elle z roku 2007 przyznana Manueli Gretkowskiej. Jest to – rower Piotra Najsztuba.
Składak właściwie. Składak miejski, decathlonowej marki B’Twin, biały z błękitnym wykończeniem. Przerzutki Shimano, wielotryb (5 biegów), siodełko żelowe, water resistant. Koła chyba ’25, ale dokładne rozmiary są nieznane: na zadane przeze mnie pytanie w tej sprawie (polecam siebie jako allegrowicza!) otrzymałem od prowadzącego aukcję równie ujmującą, co nieprecyzyjną odpowiedź „Bardzo mi przykro, ale nie znam się na rowerach. Powiem tyle samo co widzę na zdjęciach”. Czyli mniejsza o to, czy wejdzie do bagażnika, nabywa się nie tyle konkretny składak, co rower. Rower Najsztuba.
Licytuje 11 osób, cena skoczyła do 1500, oferta ważna do niedzieli. A mnie jedna rzecz ciekawi bardziej niż to, czy dla takiego jak na zdjęciu łańcucha nada się smar grafitowy: czy naprawdę nikomu z organizatorów Tour de Konstytucja, gdy przyjmowali ten dar, nie drgnęła ręka, niczym przy pedałowaniu po mokrym piachu? Rower. Rower Najsztuba.
Tyle było zgiełku. Wypadek w 2017. Przejście dla pieszych. 77-letnia pani Krystyna z poważnymi obrażeniami czaszki, w szpitalu. Chevrolet (non olet). 25 na godzinę czy więcej? Skandal z prowadzeniem bez badań technicznych. Skandal ze starostwem w Piasecznie, którego urzędnicy (jak ujawnił portal brd24.pl) przez siedem lat nie odebrali Najsztubowi uprawnień do kierowania pojazdem, choć policja złożyła taki wniosek: koniaczek czy amnezja? Śmierć pani Krystyny. Wyrok uniewinniający Sądu Okręgowego w październiku 2019. Wniosek kasacyjny do SN. Ostateczne uniewinnienie. Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia.
A teraz – rower. Na aukcji. Sprzedaje rower, czyli – wsiada za kierownicę?
Nie wiadomo. Wiadomo, że jednego nie zamierzam: wchodzić w zawiłe okoliczności jednego z najgłośniejszych w ostatnich latach wypadków drogowych, ani też podważać wyroku. Uniewinniony, koszty pokrył. Porządek panuje w Piasecznie.
Tyle, że pole skojarzeń rozciągające się wokół roweru Najsztuba nie dotyczy odrębnego postępowania, wtargnięcia na pasy przez bezczelną starowinę czy choćby tego, czy redaktor posiada obecnie prawo jazdy, lub czy nadal boryka się z rozpoznawaniem znaku A-2 („niebezpieczny zakręt w lewo”). Chodzi po prostu o całą matrycę asocjacji Najsztub – ruch kołowy. I naprawdę jest rzeczą drugorzędną, czy wątkiem przewodnim komentarzy będzie sprzęgło Najsztuba, deskorolka Najsztuba czy hybryda Najsztuba. Piotr Najsztub nie powinien użyczać swoich loków reklamom wycieraczek, nie powinien wypowiadać się na temat szybkich kolei, raczej niewskazane jest, by mieszkańców ulicy Mokotowskiej budził stuk deskorolek Najsztuba. Oczywiście, nie dlatego, że mu nie wolno – wszak, nigdy dosyć przypominania o tym, wyrok Sądu Okręgowego zapadł już dawno, a kasację złożoną przez Prokuraturę Okręgową Sąd Najwyższy oddalił w maju! – ale wyłącznie ze względu na wizerunek, rzecz dla celebryty najcenniejszą, cenniejszą niźli królestwo, niźli sceptr, niźli zdrowie.
Czy bowiem w sferze publicznej pojawi się lampka kierunkowskazu Najsztuba, czy łyżwy Najsztuba, czy nawet najsztubowy wosk do nabłyszczania karoserii – zawsze znajdzie się jakiś troll, który zarechocze „a, widać śliski ten wosk, można nie wyhamować na pasach”.
Bez sensu, ale ludzie są bezlitośni. Tak to jest, i – również w żaden sposób nie przesądzając o naturze zarzutów dotyczących tzw. wyborów kopertowych, za to w nieznośnie symetrystycznym duchu – odnotuję że na podobnej zasadzie od pola znaczeń, związanego z usługami pocztowymi i telekomunikacyjnymi, powinien stronić minister Sasin. Wszystko jedno czy szłoby o „Telegram Sasina” (to brzmi prawie jak niezapomniana książka Barbary W. Tuchman o włączeniu się USA do wojny w roku 1917), czy o koperty bąbelkowe Sasina. Nie ma znaczenia czy Sasin postanowiłby wystawić na aukcji swój czarny jednopensowy, czy też niższy rangą urzędnik zamarzyłby o nazwaniu nowego odcienia farby używanej do malowania skrzynek na listy „cynobrem Sasina”. Nie. Po prostu nie.
Rzadko zdarza mi się pisać rzeczy aż tak banalne, bo przecież wszyscy to wiedzą. To są skojarzenia oczywiste. Pokątnie świadczący usługi remontowe pan Janusz wie, że małą łazienkę lepiej pomalować na jasno. Pani radczyni z Sędziszowa w życiu nie pokaże się, przy swojej tuszy, w prążkach. Ludzie instynktownie czują, czym jest wizerunek i co mu zagraża – jak mieliby tego nie widzieć celebryci, wspierani przez potężne firmy reklamowe!
A skoro tak, dlaczego rower Najsztuba został wystawiony na głośną przecież aukcję? Wytłumaczenia są zasadniczo dwa. Jedno, że Piotr Najsztub ma równie wywalone na wizerunek, jak na zakaz wjeżdżania na powierzchnie wyłączone z ruchu drogowego (znak P-21). To jednak odrzucam, wiedząc, że redaktorowi równie ważna jest troska o pieszych, co o reputację. Znacznie bardziej przemawia do mnie druga możliwość: że ryzyko nieżyczliwych uwag ze strony krytyków, „podłożenia się”, stworzenia okazji do uszczypliwości czy drwiny, które przez stulecia powstrzymywało osoby publiczne przed ostentacją, przestało mieć znaczenie. Podział na dwa plemiona stał się tak zabetonowany, że nie tylko nie istnieje możliwość rzeczowego dialogu – ale nawet żarty tamtej strony przestają nas boleć, więcej, one dla nas nie istnieją. Bo i ta druga strona nie istnieje dla nas – przynajmniej w innej roli niż pogardzanego przeciwnika.
Jest to – zgódźmy się – perspektywa nawet bardziej przerażająca niż widok Piotra Nasztuba który, wyzbywszy się w odruchu serca swego składaka, nadjeżdża swoim nowym lamborghini. Lub elektryczną hulajnogą, to przecież wszystko jedno.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.