Poseł zapowiedział wprowadzenie nowej polityki narodowościowej III RP w Opolu: do Głogowa jest stamtąd co prawda jeszcze 200 km, mam jednak wrażenie, że jakiś genius loci z wideł Odry i Baryczy przebył ten dystans, by trafić do parlamentarnej aktówki ze świńskiej skóry.
Moraliści grzmią przeciw komercjalizacji Świąt i mają oczywiście rację, choć głos ten gubi się, nie tyle na puszczy może, co w szeleście papierowych toreb (eko!), w popiskiwaniu czytników i czujników cofania, tak przydatnych na zatłoczonych parkingach galerii handlowych. Mają rację, choć nieraz umyka im pewna okoliczność towarzysząca: uczynienie z prezentów złotego (a właściwie: złoto-purpurowego, trzykrotnie przepasanego wstążką z rafii i oprószonego brokatowymi gwiazdkami) cielca jest oczywiście chybione, ale często towarzyszy mu – przywary często chadzają w parze – brak uważności.
Bo przecież w prezentach, podarkach, drobiazgach, misiach pod sufit chodzi, jak powtarzają od stuleci moraliści, o gest miłości, który ma być odblaskiem większej Miłości. Ta zaś zawsze skierowana jest ku konkretnej osobie. I dlatego ostateczną porażką, ostatecznym krachem idei prezentowej nie są nawet korki w centrum i na obrzeżach, desperackie inwestycje czy zziębnięte, pochopnie porzucone chomiki, lecz prezenty bezosobowe. Pakiety: dla niej, dla niego i dla nich, perfuma z gąbką oraz scyzoryk z piersióweczką. Dwa damskie i trzy męskie poproszę, nie, cztery, bo przecież przyjeżdża jeszcze wuj z Konina. „Karty podarunkowe”, odpowiednik wciskanej w rękę, w kostkę złożonej stówy, tyle że bez bakterii. I skarpety, stosy skarpet, skarpety w renifery, w mango, w PacMany, w piorunki i w jemiołki. Jak już kompletnie nie wiesz co kupić, kup skarpety.
Mówią, że czasem nie ma innego wyjścia, że skoro wuja z Konina widzieli raz w życiu, to nie pamiętają czy ma wąsy (choć wujowie zwykle mają), zresztą mógł zgolić, więc nawet maszynki z potrójnym ostrzem nie można przewinąć bibułką. A ja im powiadam (każdy lubi poczuć się moralistą, przynajmniej raz do roku): tak, i na tym właśnie polega zadanie. Patrzeć i słuchać na tyle uważnie, żeby nawet w przypadku wuja z Konina, nawet w przypadku teściowej, zełwy czy snechy, która przez ostatnich pięć lat przez cały wieczór powtarzała jedynie „jedzcie, jedzcie”, oczy miała puste niczym dwa spodki skrzepłego smalcu, a zimna oliwa z ryby po grecku długo kapała na jej talerz – usłyszeć i dostrzec coś, co sprawia im radość. To może być przyprawa do ryby po grecku albo wspomnienie o triumfach Deyny. Trzeba będzie wyciągać ich na spytki, być może trochę szpiegować czy podglądać, przy której pozycji programu telewizyjnego odrobinę się rozjaśniają – a potem długo szukać na Allegro, bo kto w końcu oferuje jeszcze plakaty z MŚ ’74? Owszem. Bo właśnie na tym polega ta grudniowa Wielka Gra, jeśli w ogóle w nią wchodzimy: nie na zaparkowaniu w podziemnym garażu na ostatnim wolnym miejscu, lecz na spojrzeniu tak uważnym, że ukaże nam jakąś prawdę o drugim.
Myślałem o tej cichej cnocie uważności, obserwując ostatnie inicjatywy posła Janusza Kowalskiego. Cisza nie jest jego specjalnością, owszem, lubi tak huczniej, z przytupem i na czynelach. Dziarsko i zamaszyście, „ach, cóż to za mężczyzna!” – piszczałyby zza firanek panny i wdowy, gdyby Janusz Kowalski wjeżdżał na czele szwadronu do miasteczka, wydając nie budzące wątpliwości dyspozycje: tych pięciu rozstrzelać, tamtych wypuścić, do popołudnia: kontrybucja i posprzątany rynek. A wieczorem bal. A teraz dawać wina! Stanowczy mężczyzna. Takich nam trzeba. Niestety, przyszło mu chodzić pod krawatem, nie w szamerunkach.
Teraz jednak, w przedświątecznym czasie, poseł przeszedł sam siebie: w momencie gdy inni wystrzygali gwiazdki z bibułki i szafowali zielem angielskim, bez umiarkowania sypiąc je do bigosu, pracowity parlamentarzysta zapowiedział radykalne cięcia. Od następnego roku ograniczane będą dotacje z budżetu, przeznaczone dotąd na szkolnictwo mniejszości niemieckiej: w przyszłym roku o 39 mln, w 2023 już o 119. Ciach i już! Niech się zrzucają, jak chcą sobie czytać Goethego, albo i wykaligrafować jakieś tam Stille Nacht.
Czy chodzi po prostu o oszczędności? Cnota parsymonii nie jest obca posłowi Kowalskiemu, za tą inicjatywą stoi jednak zamysł bardziej dalekosiężny: jak oznajmił, „władze Niemiec powinny uznać żyjących w RFN Polaków za mniejszość, dając im podobne prawa i przywileje, jakie posiada obecnie mniejszość niemiecka w Polsce”. A skoro nie uznają…
Władze Niemiec oczywiście powinny uznać żyjących w RFN Polaków za mniejszość i fakt, że tego nie robią stanowi jeden ze skandalów we wzajemnych stosunkach, skandalów, które tym trudniej unieważnić, że stoi za nimi 30 lat praktyki i dysproporcja sił. Ale pomysł, żeby ze stu pięćdziesięciu tysięcy obywateli Rzeczypospolitej (a dokładniej: ich dzieci) uczynić zakładników, jest – porzucając na chwilę tryb dobrodusznej ironii, z jaką traktuję w tym tekście magistra Kowalskiego – czymś haniebnym. Poseł zapowiedział wprowadzenie nowej polityki narodowościowej III RP w Opolu: do Głogowa jest stamtąd co prawda jeszcze 200 km, mam jednak wrażenie, że jakiś genius loci z wideł Odry i Baryczy przebył ten dystans, by trafić do parlamentarnej aktówki ze świńskiej skóry.
Mniejsza już z tym, że pomysł ten jest skrajnie nieskuteczny, bo co Berlinowi z tego, że jakieś dzieciaki nie będą miały możliwości uczenia się w swoim ojczystym języku? Po pierwsze będą miały, bo przecież i tak szkolnictwo w większości finansują samorządy, westchną więc, oczyszczalni ścieków nie zbudują, ale lekcje będą. Po wtóre, Berlin uroni krokodylą łzę, westchnie i opowie światu kolejną historię o nacjonalistycznej Polsce, represjonującej swoje mniejszości. A to, co będzie się mówić przy wielu śląskich stołach o pośle Kowalskim – ale też szerzej, o rządzie, o Warszawie, o Polakach – zostanie. Na długo zostanie. Jak na długo została pamięć o dzieciach z Wrześni – ale i o zamykaniu białoruskich szkół, o paleniu ukraińskich cerkwi. I zdarzało się, że powracała – jak z tego rodzaju pamięcią bywa – dość krwawym echem. Ale poseł o zacięciu stratega postanowił rozpętać proxy war: skoro Berlinowi nie podskoczy, to chociaż w naszych Niemców walnie.
W ostatnich dniach opinia publiczna zachłystywała się różnymi informacjami o pośle Kowalskim: szczególnie zabawne są te o zajmującej się wywiadem gospodarczym spółce Binase sp. z o.o. (KRS 0000394030), w jakiej wspólnikami nieprzejednanego posła Kowalskiego byli płk Zbigniew Nowek (były szef Agencji Wywiadu i ABW) oraz kilku innych funkcjonariuszy służb specjalnych, niektórych z naprawdę długą historią pracy w szeregach. Złośliwi wyciągali z tego dziwne wnioski o inspiracjach i powiązaniach. Ja znam się na mitach, nie na ka-er-esach, dlatego pozostaję w przekonaniu, że Januszowi Kowalskiemu doradzają nie emerytowani oficerowie UOP, lecz osobiście Grinch. Tylko on nienawidzi Świąt Bożego Narodzenia i związanej z nimi uważności na tyle, by podsunąć Kowalskiemu podobny pomysł na grudniowy prezent.
Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.