STANISŁAWSKI: Proxy war Janusza Kowalskiego

Autorstwa Aotearoa – Praca własna, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org

Poseł zapowiedział wprowadzenie nowej polityki narodowościowej III RP w Opolu: do Głogowa jest stamtąd co prawda jeszcze 200 km, mam jednak wrażenie, że jakiś genius loci z wideł Odry i Baryczy przebył ten dystans, by trafić do parlamentarnej aktówki ze świńskiej skóry. 

Moraliści grzmią przeciw komercjalizacji Świąt i mają oczywiście rację, choć głos ten gubi się, nie tyle na puszczy może, co w szeleście papierowych toreb (eko!), w popiskiwaniu czytników i czujników cofania, tak przydatnych na zatłoczonych parkingach galerii handlowych. Mają rację, choć nieraz umyka im pewna okoliczność towarzysząca: uczynienie z prezentów złotego (a właściwie: złoto-purpurowego, trzykrotnie przepasanego wstążką z rafii i oprószonego brokatowymi gwiazdkami) cielca jest oczywiście chybione, ale często towarzyszy mu – przywary często chadzają w parze – brak uważności. 

Bo przecież w prezentach, podarkach, drobiazgach, misiach pod sufit chodzi, jak powtarzają od stuleci moraliści, o gest miłości, który ma być odblaskiem większej Miłości. Ta zaś zawsze skierowana jest ku konkretnej osobie. I dlatego ostateczną porażką, ostatecznym krachem idei prezentowej nie są nawet korki w centrum i na obrzeżach, desperackie inwestycje czy zziębnięte, pochopnie porzucone chomiki, lecz prezenty bezosobowe. Pakiety: dla niej, dla niego i dla nich, perfuma z gąbką oraz scyzoryk z piersióweczką. Dwa damskie i trzy męskie poproszę, nie, cztery, bo przecież przyjeżdża jeszcze wuj z Konina. „Karty podarunkowe”, odpowiednik wciskanej w rękę, w kostkę złożonej stówy, tyle że bez bakterii. I skarpety, stosy skarpet, skarpety w renifery, w mango, w PacMany, w piorunki i w jemiołki. Jak już kompletnie nie wiesz co kupić, kup skarpety. 

Mówią, że czasem nie ma innego wyjścia, że skoro wuja z Konina widzieli raz w życiu, to nie pamiętają czy ma wąsy (choć wujowie zwykle mają), zresztą mógł zgolić, więc nawet maszynki z potrójnym ostrzem nie można przewinąć bibułką. A ja im powiadam (każdy lubi poczuć się moralistą, przynajmniej raz do roku): tak, i na tym właśnie polega zadanie. Patrzeć i słuchać na tyle uważnie, żeby nawet w przypadku wuja z Konina, nawet w przypadku teściowej, zełwy czy snechy, która przez ostatnich pięć lat przez cały wieczór powtarzała jedynie „jedzcie, jedzcie”, oczy miała puste niczym dwa spodki skrzepłego smalcu, a zimna oliwa z ryby po grecku długo kapała na jej talerz – usłyszeć i dostrzec coś, co sprawia im radość. To może być przyprawa do ryby po grecku albo wspomnienie o triumfach Deyny. Trzeba będzie wyciągać ich na spytki, być może trochę szpiegować czy podglądać, przy której pozycji programu telewizyjnego odrobinę się rozjaśniają – a potem długo szukać na Allegro, bo kto w końcu oferuje jeszcze plakaty z MŚ ’74? Owszem. Bo właśnie na tym polega ta grudniowa Wielka Gra, jeśli w ogóle w nią wchodzimy: nie na zaparkowaniu w podziemnym garażu na ostatnim wolnym miejscu, lecz na spojrzeniu tak uważnym, że ukaże nam jakąś prawdę o drugim. 

 

Myślałem o tej cichej cnocie uważności, obserwując ostatnie inicjatywy posła Janusza Kowalskiego. Cisza nie jest jego specjalnością, owszem, lubi tak huczniej, z przytupem i na czynelach. Dziarsko i zamaszyście, „ach, cóż to za mężczyzna!” – piszczałyby zza firanek panny i wdowy, gdyby Janusz Kowalski wjeżdżał na czele szwadronu do miasteczka, wydając nie budzące wątpliwości dyspozycje: tych pięciu rozstrzelać, tamtych wypuścić, do popołudnia: kontrybucja i posprzątany rynek. A wieczorem bal. A teraz dawać wina! Stanowczy mężczyzna. Takich nam trzeba. Niestety, przyszło mu chodzić pod krawatem, nie w szamerunkach. 

Teraz jednak, w przedświątecznym czasie, poseł przeszedł sam siebie: w momencie gdy inni wystrzygali gwiazdki z bibułki i szafowali zielem angielskim, bez umiarkowania sypiąc je do bigosu, pracowity parlamentarzysta zapowiedział radykalne cięcia. Od następnego roku ograniczane będą dotacje z budżetu, przeznaczone dotąd na szkolnictwo mniejszości niemieckiej: w przyszłym roku o 39 mln, w 2023 już o 119. Ciach i już! Niech się zrzucają, jak chcą sobie czytać Goethego, albo i wykaligrafować jakieś tam Stille Nacht

Czy chodzi po prostu o oszczędności? Cnota parsymonii nie jest obca posłowi Kowalskiemu, za tą inicjatywą stoi jednak zamysł bardziej dalekosiężny: jak oznajmił, „władze Niemiec powinny uznać żyjących w RFN Polaków za mniejszość, dając im podobne prawa i przywileje, jakie posiada obecnie mniejszość niemiecka w Polsce”. A skoro nie uznają…

Władze Niemiec oczywiście powinny uznać żyjących w RFN Polaków za mniejszość i fakt, że tego nie robią stanowi jeden ze skandalów we wzajemnych stosunkach, skandalów, które tym trudniej unieważnić, że stoi za nimi 30 lat praktyki i dysproporcja sił. Ale pomysł, żeby ze stu pięćdziesięciu tysięcy obywateli Rzeczypospolitej (a dokładniej: ich dzieci) uczynić zakładników, jest – porzucając na chwilę tryb dobrodusznej ironii, z jaką traktuję w tym tekście magistra Kowalskiego – czymś haniebnym. Poseł zapowiedział wprowadzenie nowej polityki narodowościowej III RP w Opolu: do Głogowa jest stamtąd co prawda jeszcze 200 km, mam jednak wrażenie, że jakiś genius loci z wideł Odry i Baryczy przebył ten dystans, by trafić do parlamentarnej aktówki ze świńskiej skóry. 


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Mniejsza już z tym, że pomysł ten jest skrajnie nieskuteczny, bo co Berlinowi z tego, że jakieś dzieciaki nie będą miały możliwości uczenia się w swoim ojczystym języku? Po pierwsze będą miały, bo przecież i tak szkolnictwo w większości finansują samorządy, westchną więc, oczyszczalni ścieków nie zbudują, ale lekcje będą. Po wtóre, Berlin uroni krokodylą łzę, westchnie i opowie światu kolejną historię o nacjonalistycznej Polsce, represjonującej swoje mniejszości. A to, co będzie się mówić przy wielu śląskich stołach o pośle Kowalskim – ale też szerzej, o rządzie, o Warszawie, o Polakach – zostanie. Na długo zostanie. Jak na długo została pamięć o dzieciach z Wrześni – ale i o zamykaniu białoruskich szkół, o paleniu ukraińskich cerkwi. I zdarzało się, że powracała – jak z tego rodzaju pamięcią bywa – dość krwawym echem. Ale poseł o zacięciu stratega postanowił rozpętać proxy war: skoro Berlinowi nie podskoczy, to chociaż w naszych Niemców walnie. 

W ostatnich dniach opinia publiczna zachłystywała się różnymi informacjami o pośle Kowalskim: szczególnie zabawne są te o zajmującej się wywiadem gospodarczym spółce Binase sp. z o.o. (KRS 0000394030), w jakiej wspólnikami nieprzejednanego posła Kowalskiego byli  płk Zbigniew Nowek (były szef Agencji Wywiadu i ABW) oraz kilku innych funkcjonariuszy służb specjalnych, niektórych z naprawdę długą historią pracy w szeregach. Złośliwi wyciągali z tego dziwne wnioski o inspiracjach i powiązaniach. Ja znam się na mitach, nie na ka-er-esach, dlatego pozostaję w przekonaniu, że Januszowi Kowalskiemu doradzają nie emerytowani oficerowie UOP, lecz osobiście Grinch. Tylko on nienawidzi Świąt Bożego Narodzenia i związanej z nimi uważności na tyle, by podsunąć Kowalskiemu podobny pomysł na grudniowy prezent. 

 


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Wojciech Stanisławski
Wojciech Stanisławski
doktor nauk humanistycznych, historyk, publicysta, kurator w Muzeum Historii Polski, stały współpracownik m.in. „Teologii Politycznej” i programu „Sądy Przesądy”, juror Fundacji Identitas. Entuzjasta i melancholik, stara się przyglądać w bibliotekach losom „białej” emigracji rosyjskiej, Bałkanów, Europy Środkowej i literatury polskiej, co w przypadku rodziny wielodzietnej bywa wyzwaniem. Bicyklista.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!