STANISŁAWSKI: Rękawiczka pogardy, scyzoryk ironii

Photo by Mika Baumeister on Unsplash

Dobrze odstana, leżakowana przez lata pogarda w pełni zaspokaja potrzeby Lewicy.

Myślę nieraz o tym, jak różne są u Prawicy i Lewicy (hasłowo pojętych; odstąpcie, politolodzy!) sposoby odrzucania i poniżania Tamtych. 

Prawica – nienawidzi. Z żarem. Ma poczucie, że stoi na słabszym gruncie, że jest w defensywie – ale to poczucie wspólne jest obu stronom. Prawicę jednak ten odczuwany habitus pobudza i prowadzi do rozognienia, tym bardziej, że w długim trwaniu jest niepewna swojej pozycji społecznej. Inaczej: jest świadoma, że wszystkie te sprawiedliwe (i nie) skoki na rozgłośnie i rady nadzorcze to szybkie pieniądze: łatwo przyszło, łatwo poszło. Wie, że jest nieobecna w świecie teatru i designu, a w redakcjach pism kulturalnych, na uczelniach i w galeriach co najmniej niedoreprezentowana. I że dominujący język debaty (radykalny, emancypacyjny) nie jest jej i nie umie nim ona operować. Co tłumaczy sobie na „nie chce”, bo tak milej. Ech, te zielone, queerowe winogrona!  

Jest więc prawica zapalczywa. Histrioniczna. Do stu na godzinę, tj. do pełnego uniesienia, poniżej ośmiu sekund. Ma przerost pamięci historycznej (i lepiej niż lewica obkuta jest w historii, w jej wymiarze podręcznikowej). Tkwią jej w głowie wszystkie prześladowania, więc wszystko kojarzy jej się ze wszystkim. Weganie i „antyfaszyści” w jej felietonach i rantach stają się od ręki PO-lszewikami, janczarami, kapepowcami, Antifą, lewactwem, Moscovią, a są przecież jeszcze parantele (prawdziwe i mniemane), więc prędzej czy później ktoś okaże się wnukiem Humera i Baumana. Ten ogień dymi, trzaska, iskrzy, ale nie roztapia, ani nawet nie spala. A „lewica”? Ogarnia się odeń jak od sztucznych ogni, jak od iskier na ognisku z sojowymi kiełbaskami; śmieszy ją absurdalność tych zestawień. 

Lewica jest zdystansowana, z klasą, świadoma że ma zasoby. A nawet jeśli jest tego nieświadoma, pozostaje jeszcze tzw. gut feeling. Oczywiście, zdarza jej się szczere poczucie, że nastąpił regres, że wokół populizmy, Unia się pruje, wilki podchodzą ze wszystkich stron. Ale współistnieje z tym (a zwykle przeważa) poczucie posiadania racji i „starych pieniędzy” – w walucie, która liczy się najbardziej, czyli prestiżu, dominacji kulturowej i języka. Lewica może boleśnie odczuwać (w kategorii rządu dusz czy chwilowej obniżki statusu) brak dofinansowań czy utratę mediów publicznych. To jednak da się przetrwać, skoro uczelnie, galerie, kafejki i teatry są jej. 

Taka pewność siebie pociąga jednak za sobą również pewne wychłodzenie – jak u Salinów z „Lamparta” czy też Buddenbrooków. Być może wiąże się to ze scenariuszami apokaliptycznymi, z wizją Generation Extinction, którą lewica, w odróżnieniu od staroświeckiej prawicy, podziela, choć z różnym zaangażowaniem. Skoro wszyscy zginiemy, to można prawicy nie znosić, ale nie ma się nią co tak przejmować. 

Lewica zatem nie nienawidzi. Ona gardzi. Nienawiść jest obsesją, która stawia swój przedmiot w centrum uwagi, a z czasem uwaga ta wręcz tuneluje. Nienawidzić – to uznać za partnera: ty i ja, do pierwszej/ostatniej krwi. Pogarda spycha Tamtego na marginesy naszego widzenia, bo jest niegodny uwagi. To zepchnięcie nie musi mieć wiele wspólnego z rachunkiem sił: można gardzić tymi, których zakuwa się w kajdany czy eliminuje ogniem ciągłym (jak widać i mnie łatwo włączają się patetyczne pseudoanalogie), można też jednak gardzić tymi, z których ręki się ginie. Jest to element etosu rycerskiego, kto powiedział jednak, że lewicowcy nie wyssali go z mlekiem matki? Prawica do znudzenia cytuje z Herberta frazę „była to sprawa smaku”, ale i Lewicy zdarza się stosować do nakazu, zawartego w poincie tego utworu: „skrzywić się wycedzić szyderstwo/ choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała”. To kwestia – nie odmówmy sobie jeszcze jednego cytatu – instrumentarium, jak w wierszu Zagajewskiego o Norwidzie: Inni mieli po swojej stronie Słońce/ Księżyc, głębokie lasy, ptaki śpiewające/ miłość zaspokojoną, a ty tylko/ słówko nie, scyzoryk ironii.

Oczywiście, łatwiej tak działać, skoro kapitel nie spada, decydująca jest jednak dyspozycja moralna: nie ma potrzeby nienawidzić kogoś niegodnego naszej uwagi. Dobrze odstana, leżakowana przez lata pogarda zupełnie wystarcza. Lewica nie ma potrzeby szukania epitetów, zwłaszcza  historycznych (istnieje analogia bliska – „faszyści”, ale nadużywanie i rozpychanie tego terminu to trochę osobna, nieraz już opowiedziana historia). 

Istnieje bowiem cały zasób słów, które obrażają tylko wówczas, jeśli w oczywisty sposób nie odnoszą się do określonej tym słowem osoby. Obelgą jest nazwać niezłodzieja „złodziejem”. Złodziej, nazwany tak, o ile nie idzie w zaparte, potwierdza: c’est moi. Fartowny ze mnie urke, charakterny, a ty kto? Frajer (cóż, tak przynajmniej replikowali bohaterowie Marka Nowakowskiego). Za nazwanie kobiety „kurtyzaną” (nie chcę bez potrzeby testować wyrozumiałości redakcji Kontry, wiadomo jednak, że istnieje tuzin popularnych synonimów tego słowa) ona sama lub ktoś jej towarzyszący wali w pysk. Zatytułowana tak kurtyzana kiwa tylko głową: takie życie, kotku. Hunwejbin nie obraziłby się za „hunwejbina”, komsomolec za „komsomolca”. Lewica nie ma więc (zazwyczaj) potrzeby kartkowania rotograwiur i grzebania w imaginarium, które jest jej dość odległe, żeby wymyślać prawicy od inkwizytorów, purytanów czy konkwistadorów, dziwek czy złodziei. Jak to ujął Wojciech Orliński, podsumowując Facebookową dyskusję o czyichś niegodziwościach, nie pamiętam już, politycznych, erotycznych czy medialnych: „Przecież to katolicy”. 

Przeczytajcie to. I pomacajcie się po policzku. Piecze?  

 

 


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Wojciech Stanisławski
Wojciech Stanisławski
doktor nauk humanistycznych, historyk, publicysta, kurator w Muzeum Historii Polski, stały współpracownik m.in. „Teologii Politycznej” i programu „Sądy Przesądy”, juror Fundacji Identitas. Entuzjasta i melancholik, stara się przyglądać w bibliotekach losom „białej” emigracji rosyjskiej, Bałkanów, Europy Środkowej i literatury polskiej, co w przypadku rodziny wielodzietnej bywa wyzwaniem. Bicyklista.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!