TALAGA: Mit smoka. Siła napędowa chińskiego imperium.

Photo by Li Yang on Unsplash

Chińczycy nie chcą zdominować świata poprzez eksport ideologii państwowej czy sinizację, przekształcenie innych na swoje podobieństwo – uczynią to siłą ciążenia gospodarki. Mają czas i cierpliwość strategiczną, której brakuje przywódcom Zachodu.

Państwa, które stają się imperiami, tworzą ideę imperialną i konsekwentnie ją realizują już od swego zarania, albo też dorabiają się tej idei w miarę rozrostu. Tak czy inaczej jest ona konieczna dla dłuższego trwania imperium. Idea owa – jak to z wieloma konceptami bywa – nie musi trzymać się faktów i prawdy historycznej, bowiem ważniejsza jest jej rola spoiwa państwa i uzasadnienia ekspansji. W takiej formie staje się  już mitologią państwową i ma charakter albo wprost religijny, albo parareligijny.

Współczesne Chiny, biorąc pod uwagę ich siłę i światowy zasięg oddziaływania, wydają się być imperium. Zwrot „wydają się” jest tu kluczowy, gdyż nawet wśród zawodowych badaczy nie ma zgodności co do tego, czym Chiny w istocie są: państwem, cywilizacją-państwem, czy może właśnie imperium? 

Ustalmy wpierw czym są Chiny

Jeśli są tym ostatnim, brakuje im ewidentnie najbardziej typowej cechy imperiów czyli uniwersalizmu. Chińska mitologia państwowa nie nadaje się na eksport, nie można na nią nawracać świata, jak to się działo i wciąż dzieje w przypadku demokracji, liberalizmu handlowego i politycznego, praw człowieka, a  wcześniej komunizmu, islamu, chrześcijaństwa, romanizmu czy hellenizmu. Nie jest uniwersalistyczna i najbardziej nawet imperialistyczni politycy w Chinach nie oczekują, byśmy na przykład w Polsce uznali ją kiedykolwiek za swoją.

W chińskiej mitologii państwowej nieobecny jest także pierwiastek transcendencji: nie jest ona ani religijna, ani też parareligijna. Chociaż nie zawsze tak było. W czasach cesarskich władca musiał mieć mandat nieba, gdyż był jego delegatem na ziemię. Dlatego cesarze chińscy uważali się za panów świata, a nie tylko swojego państwa. Ową przychylność niebios można było stracić, czego znakiem brak powodzenia cesarza, najazdy barbarzyńców, klęski naturalne czy głód. Wtedy wolno było władcę, niejako legalnie, obalić.  

Obecnie ani sama władza, ani lud nie odwołują się już do mandatu nieba, raczej do komunizmu, który ma wprawdzie element transcendentny – władza klasy robotniczej jest wszak rezultatem determinizmu dziejowego – ale Komunistyczna Partia Chin (KPCh) wykorzystuje go czysto instrumentalnie i nie stanowi on już istotnego elementu mitologii władzy. Ale o tym później. 

Tym samym sprawa jeszcze bardziej się komplikuje; w ogóle zresztą myśl politologiczna zachodu ma ewidentne braki w instrumentarium opisu współczesnych Chin. Tymczasem od trzech dekad obserwujemy ewidentny wzrost chińskich wpływów na świecie, a Stany Zjednoczone weszły w fazę strategicznej konfrontacji z Pekinem i wzywają swoich sojuszników do włączenia się w nią. Polska uzależniona w zakresie bezpieczeństwa od protekcji USA nie może stać obojętnie, ponieważ będąc w sojuszu z Ameryką zostaniemy przez nią wezwani do zajęcia stanowiska. A właściwie już się to stało.

Musimy zatem  na własne potrzeby przeprowadzić dyskusję o tym, czym w ogóle są Chiny i jak z nimi uprawiać politykę – jeśli w ogóle chcemy, jako państwo, prowadzić suwerenną politykę, a nie tylko wykonywać polecenia innych. 

Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie

Skrywana wyższość

U źródeł każdej idei imperialnej leży przekonanie, że jej nosiciele są posiadaczami jakiegoś zespołu cech, wartości lepszych od innych i mogą je przekazać światu na drodze podboju, ekspansji handlowej lub wpływów politycznych. Jako rasowi imperialiści w istocie nie podbijamy innych, ale podnosimy ich na drodze rozwoju cywilizacyjnego.  

Klasycznym przykładem było nawracanie na chrześcijaństwo. Tak średniowieczne państewka niemieckie (by wspomnieć marchie brandenburską, saską i łużycką podbijające Słowian połabskich), jak portugalscy i hiszpańscy konkwistadorzy nieśli podbitym cywilizację, a nawet dużo więcej – zbawienie. W swoim przekonaniu byli forpocztą prawdy i kultury wobec barbarzyńców. Nie inaczej było wszak z podbojami kolonialnymi. 

 Dawne dzieje? Niekoniecznie, od ręki możemy wskazać co najmniej kilka przykładów ataku militarnego z ostatnich dziesięcioleci, którego celem było narzucenie zachodnich rozwiązań ustrojowych: Irak, Kosowo, Afganistan.

Poczucie wyższości cywilizacyjnej ma się dobrze także na arenie ekonomicznej i politycznej; z czegóż innego wynika słynny konsensus waszyngtoński, narzucany wszystkich państwom, które potrzebują pomocy finansowej?    

Państwo Środka także podbijało i cywilizowało, choć jego obecni przywódcy chętnie wmawiają nam, że Chiny są w gruncie rzeczy cywilizacją wsobną, która nie ekspandowała militarnie, przeciwnie – sama stając się obiektem ekspansji i eksploatacji zachodnich mocarstw kolonialnych oraz Japonii. Historia przeczy tej tezie: trzy czwarte terytorium obecnych Chin to efekt ekspansji, także zbrojnej. Szczególnie aktywna była w tym dziele ostatnia dynastia chińska Cing, zwana mandżurską. Współczesne problemy w Tybecie i Sinkiangu są właśnie efektem niegdysiejszego podboju. 

Dzisiejsze Chiny nawiązują do chwalebnej przeszłości, ale nie dążą już do klasycznej ekspansji terytorialnej, co znowu kłóci się z celami imperialnymi. Owszem, Pekin pręży militarne muskuły, ale już nie dla podboju. Celem jest Tajwan, uznawany nawet przez społeczność międzynarodową za terytorium chińskie. Celem jest też Morze Południowochińskie, choć tutaj z kolei aspiracje Chin nie znajdują zrozumienia społeczności międzynarodowej, odmawiającej im władztwa nad tym akwenem. Jednak w obu wypadkach Pekinowi chodzi raczej o kontrolę morskiego szlaku zaopatrzeniowego, którym płynie większość surowców do Państwa Środka. Na Morzu Południowochińskim nie ma zresztą kogo podbijać, przedmiotem sporu są mielizny, bezludne atole i skały.

Pięć smoczych języków

Jeśli zatem nie ekspansja i nie uniwersalistyczna idea imperialna, to co właściwie spaja współczesne Chiny? Co czyni je potęgą na skalę światową? Nie sposób odpowiedzieć na te pytania w sposób autorytatywny, można jednak pokusić się o wypunktowanie pięciu głównych fundamentów ideowych chińskiego mocarstwa.

CIĄGŁOŚĆ.  Pierwszym z nich jest idea historycznej ciągłości. Rządzący Chinami podkreślają trwającą tysiącletnią kontynuację cywilizacyjną, co przeciwstawiają stosunkowo krótkim dziejom państw zachodnich.  W wersji maksymalistycznej owa ciągłość sięga Żółtego Cesarza (Huang Di zmarł około 2600 r. pne), trwa zatem już prawie pięć tysięcy lat! Bardziej sensowny z historycznego punktu widzenia wariant mówi o dynastii Szang, kiedy to ukształtowały się zręby pisma chińskiego, a zatem mniej więcej w czasie epoki mykeńskiej w Grecji.  Całkiem już dobrze umocowana historycznie wersja minimalistyczna ogranicza się do pierwszego cesarza Kin Sze Huanga, czyli do III wieku przed nową erą. Bez wątpienia władca ten stworzył scentralizowane państwo chińskie i zainicjował mechanizmy rządzenia nim, np. centralizację pisma, kultury, prawa, przymusową sinizację, itp., z powodzeniem wykorzystywane także obecnie.

Nawet przyjmując wersję minimalistyczną, mamy więc dwa i pół tysiąca lat ciągłości. Jakie państwo w Europie, o Ameryce nie wspominając, może się pochwalić początkami w epoce hellenistycznej? Nawet Grecja przerwała ciągłość historyczną i musiała zbudować się na nowo w XIX wieku. 

PRYMAT PAŃSTWA NAD JEDNOSTKĄ. Kolejna cecha to uznanie państwa za dobro najwyższe, któremu muszą się podporządkować jednostki oraz społeczności. Koncept ten wyrażają w pełni właśnie rządy pierwszego cesarza, włącznie z narodzoną wtedy doktryną legizmu, czyli kierunku myśli politycznej, w którym rządzący mają prawo do wszelkich działań, nawet niemoralnych i zbrodniczych, jeśli tylko wzmacniają one państwo. Poddani muszą się podporządkować woli władcy, choćby się z nią głęboko nie zgadzali, inaczej bowiem są wrogami państwa. Ta centralna myśl legizmu została barwnie pokazana w słynnym filmie „Bohater”, nakręconym przez Żanga Jimou (Zhang Yimou), w którym tytułowy bohater rezygnuje z zemsty na pierwszym cesarzu, gdyż nagle – niemal w  akcie iluminacji – dostrzega w nim jedyną osobę mogąca zjednoczyć Chiny. I wie że zginie, jeśli z tej zemsty zrezygnuje. Tak też się dzieje. Szlachetna jednostka zostaje zabita na rozkaz władcy w imię wielkości państwa.

MANDARYNI. Trzecia cecha to monopol władzy dla kasty rządzącej. Chiny odróżniał od Europy i Japonii fakt, że najwyższą grupą rządzącą byli tam urzędnicy (mandaryni), a nie wojownicy. Nie była to kasta zamknięta, przeciwnie – można się było do niej dostać poprzez system egzaminów i awansów. Mandaryni byli dobierani w selekcji pozytywnej, tworzyli państwową merytokrację, cechującą się cierpliwością strategiczną – jakbyśmy to dzisiaj określili. Obecnie funkcję mandarynów pełnią członkowie partii, awanse polityczne odbywają się wyłącznie w ramach KPCh. Wprawdzie nadal jest to partia nominalnie komunistyczna, ale de facto pełni funkcję korpusu zarządczego państwa. Do partii aspirują także biznesmeni, którzy odnieśli sukces, jeśli pragną go ugruntować i dodać do zarobionego na rynku kapitału wpływy polityczne.

SINIZACJA. W zachodniej literaturze przedmiotu często pojawia się pogląd, że obecne władze chińskie kierują się nacjonalizmem. To znowu przykład braku dobrego instrumentarium do opisu i oceny Chin. Tak, jak nie można jednoznacznie określić, czym one właściwie są – państwem czy cywilizacją, trudno też mówić jednoznacznie o narodzie chińskim, a co za tym idzie, o nacjonalizmie. Bezpieczniej niewątpliwie byłoby snuć rozważania o jednej chińskiej cywilizacji/kulturze oraz wielu narodach i językach chińskich, choć jednocześnie można z powodzeniem postawić tezę, że w Chinach w ogóle nie ma narodu w rozumieniu zachodnim. 

Bez wątpienia jednak siniacja, czyli nawracanie barbarzyńców pokojowo bądź siłą na chińskość, była od wieków silnym kierunkiem polityki kolejnych władców, od pierwszego cesarza począwszy. Oznaczała ona generalnie przyjęcie chińskiego pisma i kultury; jeśli chodzi o język nie było to konieczne, ponieważ wspólne było pismo, które mogło być odczytywane w przeróżnych językach i dialektach. Obecnie jednak władze chińskie poszerzyły ten pakiet o narzucanie, wraz z kultura chińską i uległością polityczną, standardowego języka zwanego popularnie mandaryńskim. O czym boleśnie przekonują się Tybetańczycy, a także Ujgurzy i inne mniejszości muzułmańskie.   

KONFUCJANIZM. Nie przypadkiem został on wymieniony na końcu listy pięciu filarów potęgi Chin, sprawa z nim jest bowiem dwuznaczna. Konfucjanizm wspiera koncept centralnej, patriarchalnej władzy, której poddani są winni synowskie posłuszeństwo. System promowanych obecnie cnót państwowych też jest umocowany w tym nurcie filozoficznym. Wreszcie symbolika państwa. Konfucjusz był wielkim zwolennikiem rozbudowanej symboliki, która umacniała w ludziach chęć praktykowania cnót. Stąd właśnie wziął się okazały ceremoniał dworu cesarskiego i w ogóle wszelkiej władzy w Chinach. 

Konfucjanizm był oficjalną ideologią władzy cesarskiej przez wieki – i choćby z tego powodu został zaprzęgnięty do jej służby także we współczesnych Chinach. Nie sposób jednak nie zauważyć, że kłóci się on z legizmem i konceptem nieograniczonego panowania państwa nad człowiekiem. W konfucjańskim pojęciu władza miała bowiem strzec cnót i sama być cnotliwa oraz sprawiedliwa dla poddanych, co więcej, można ją było z owej cnotliwości rozliczać. Konfucjusz był moralistą, a tego KPCh już nie lubi. Władza odrzuca myśl o tym, by ktokolwiek, poza nią samą, mógł ją z czegokolwiek rozliczać. I pokazuje to na każdym kroku w swoich reakcjach wobec najmniejszej choćby opozycji. Bardziej niż Konfucjusza zapatrzona jest w legizm oraz pierwszego cesarza, który kazał zakopać żywcem konfucjańskich mędrców, gdy ci ośmielili się krytykować jego metody rządzenia, przypominając mu o obowiązku praktykowania cnoty. Konfucjanizm jest dzisiaj bez wątpienia stemplem chińskości, ale konsekwentnie praktykowany mógłby być miną podłożoną pod rządy komunistycznych mandarynów. Pozostaje więc bardziej sztandarem niż praktyką władzy. 

Paradoksalnie do filarów chińskiej potęgi nie można zaliczać komunizmu, choć nadal pozostaje on oficjalną ideologią państwową. Mao jest czczony jako faktyczny cesarz-odnowiciel, a nie jako pierwszy sekretarz. Pekin nie eksportuje już komunizmu, nie toczy walki o palmę pierwszeństwa w obozie komunistycznym, bo niby z kim miałby konkurować – z Koreą Północną, Wietnamem, Kubą? Nie ta liga.  Partia wykorzystuje komunizm jako papierek lakmusowy wierności państwu i kaście mandaryńskiej. Kto go potępia, podnosi rękę nie na ideologię, ale na Chiny jako takie. Przecież KPCh nie wymaga od Tajwanu, Hongkongu czy chińskiej diaspory żadnej deklaracji wierności komunizmowi! I nie będzie wymagać. Rzecz bowiem w wierności jednym i niepodzielnym Chinom, co Pekinowi w zupełności wystarczy.

Wyścig zbrojeń właśnie wygrany

Ciągłość, prymat państwa nad jednostką, klasa mandaryńska, sinizacja, konfucjanizm – wszystkie te składniki nie wyczerpują bynajmniej opisu bogactwa politycznego i ideowego Chin. Bo jest w nich wszystko, czego dusza zapragnie, włącznie z anarchizmem, nonkonformistycznymi sektami buddyjskimi i chrześcijańskimi, demokracją, itd. Wygląda jednak na to, że właśnie te pięć filarów legło u podstaw doktryny chińskiej mocarstwowości. W praktyce, rzecz jasna, tworzy ją potężna gospodarka chińska i nadwyżka budżetowa, którą można lokować na całym świecie budując sieć wpływów politycznych.

Nie wiadomo czy odnotowywane przez ostatnie 30 lat tempo rozwoju utrzyma się, sporo wskazuje na przegrzanie chińskiej gospodarki i efekt pułapki średniego rozwoju. Z drugiej jednak strony Chiny znalazły się w światowej czołówce nowych technologii: sieci 5G, sztucznej inteligencji, robotyki, automatyki, systemów autonomicznych, komputerów kwantowych i rakiet hipersonicznych. Test takiej rakiety, dokonany w październiku, został uznany przez generała Marka Milleya, przewodniczącego Kolegium Połączonych Szefów Sztabów Sił Zbrojnych USA, czyli najwyższego dowódcę armii amerykańskiej, za szok porównywalny do wystrzelenia przez Związek Sowiecki rakiety z satelitą Sputnik w 1957 r. Stany Zjednoczone nie miały wówczas takich rakiet i ZSRR, na krótko co prawda, zyskał wówczas przewagę strategiczną. Teraz – według Milleya – właśnie zyskały ją Chiny, wyprzedzając o kilka lat Amerykę, gdyż potrafią wystrzelić w jej kierunku rakietę niemożliwą do strącenia przez istniejące obecnie systemy antyrakietowe (Pociski hipersoniczne są niewykrywalne przez radary, gdyż poruszają się z szybkością kilkakrotnie przewyższającą prędkość rozchodzenia się dźwięku (przyp. red.)).

 

Bez wątpienia ten, kto pierwszy posiądzie na dobre wspomniane wyżej technologie i wdroży je do gospodarki oraz sił zbrojnych, będzie wielkim zwycięzcą XXI wieku. Jeśli uczynią to Chińczycy, zbudują globalne imperium tak, jak uczynili to Brytyjczycy w wieku XIX, w oparciu o energię parową, telegraf i technologie morskie. Może być jednak całkiem inaczej i zwycięży innowacyjność Zachodu, oparta na wolnościach osobistych i kreatywności jednostkowej.        

Tak czy inaczej, już teraz Chiny są potęgą na skalę globu. Wytwarzają 18-20 proc. PKB świata. Kraj ten zamieszkuje 18 proc. populacji globu, a chińskie wydatki na obronę stanowią 11 proc. wydatków światowych (252 mld dolarów w 2020 roku, jak podaje SIPRI). Tych danych nie sposób ignorować.

Chińczycy nie chcą zdominować świata poprzez eksport ideologii państwowej czy sinizację, przekształcenie innych na swoje podobieństwo – oni to uczynią siłą ciążenia gospodarki. Mają czas i cierpliwość strategiczną, której brakuje przywódcom Zachodu. Nie grają też o ostateczne zwycięstwo, ale o uzyskanie przewagi nad innymi, co trafnie ujął Henry Kissinger w swojej książce „O Chinach”. Oni nie chcą nas zniszczyć, ich celem jest uzyskanie pozycji hegemona, który rozdaje karty i ustala zasady gry. Chiny kroczą tym szlakiem i osiągną swoje cele, chyba że pogrąży je niespodziewany kryzys. Albo przegrają wojnę ze Stanami Zjednoczonymi, czego także nie można wykluczyć.

Tekst oddaje prywatne poglądy autora.


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Andrzej Talaga
Andrzej Talaga
Członek Rady Programowej Fundacji Instytut Bezpieczeństwa i Strategii , ekspert ds. bezpieczeństwa Warsaw Enterprise Institute, komentator mediów elektronicznych. W przeszłości redaktor Rzeczpospolitej, Dziennika Gazety Prawnej, Dziennika Polska Europa Świat, Nowego Państwa; reporter wojenny, relacjonujący konflikty w Iraku, Afganistanie, Palestynie, Libanie, Pakistanie, Kurdystanie. Autor książek „Nasi w Legii Cudzoziemskiej” i „Rozmowy o Polsce”

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!