Nauka, w której człowiek dysponuje wystarczającym systemem odniesień i punktów orientacyjnych, aby samemu tworzyć wnioskowania i rozumieć, co wynika z czego, jest wrogiem podatności na manipulacje i socjotechnikę. Jeśli czyjś umysł pracuje z zasady i wykształcenia na paliwie z twardych faktów, których zapamiętywanie i gromadzenie jest dla takiej osoby sprawą naturalną, nie da się mu wmówić, że Oceania zawsze toczyła wojnę z Eurazją, a nigdy ze Wschódazją.
Wystąpienie Rafała Trzaskowskiego podczas otwarcia tegorocznego Campusu Polska Przyszłości składało się z pozlepianych w przydługi ciąg oklepanych frazesów, które – jak zapewne sądził prezydent Warszawy i co gorsza miał zapewne rację – chcieliby usłyszeć zebrani, głównie młodzi ludzie, przekonani, że to oni reprezentują otwartość, szerokie horyzonty i zdolność do dyskusji. Prawda jest oczywiście radykalnie odmienna, czego najlepszym dowodem jest całkowita niemal szczelność ideologiczna tegorocznego Campusu. Za dysydenta robił na nim Tomasz Terlikowski, a gdzieś na marginesie pałętał się Klub Jagielloński. I tyle. Lecz cóż, nie jest niczym nowym, że ludzie o zamkniętych umysłach i najmniej chętni do toczenia dyskusji lubią o sobie myśleć jako o najbardziej na dyskusję otwartych.
W wystąpieniu Trzaskowskiego oraz rozmowie z Olgą Tokarczuk, która miała miejsce po nim, przewinął się wątek, który przeszedł praktycznie niezauważony. Trzaskowski podjął mianowicie w pewnym momencie temat edukacji.
„Ile można wkuwać na pamięć te same formułki?” – perorował. – „Ile można wkuwać na pamięć dat. Faktów, które dzisiaj w rzeczywistości są na wyciągnięcie ręki, dlatego że każdy może wszystko sprawdzić. Oczywiście, trzeba znać kontekst, ale najważniejsza jest nauka umiejętności!”. (Zauważmy, że prezydent Warszawy przy okazji pokazał, że słabo idzie mu operowanie językiem polskim: „Ile można wkuwać na pamięć” kogo, co – a więc „daty, fakty”, a nie kogo, czego – „dat, faktów”.) Nieco później jako cechy, które wnosi do rzeczywistości Olga Tokarczuk i jej pisarstwo, Trzaskowski wymienił „czułość” i „wrażliwość”.
Samo wystąpienie noblistki natomiast było zbiorem postmodernistycznych i niemal gnostyckich wynurzeń o tym, jak to można połączyć ku ogólnemu pożytkowi różne kultury i podejścia. W pewnym momencie padło nawet stwierdzenie, że francuski kartezjanizm da ciekawe efekty w połączeniu z afrykańskim animizmem.
Pani Tokarczuk odnosiła się również do „katastrofy klimatycznej”, oznajmiając, że katastrofa ta jest „nie do zatrzymania”. Logicznie rzecz biorąc – skoro tak, to wszelkie działania, które w imię tej racji są podejmowane, byłyby bez sensu. Ale na tę prostą, logiczną – co podkreślam raz jeszcze – konsekwencję nikt oczywiście uwagi nie zwrócił.
Tu dochodzimy do arcyważnego splotu pozornie chaotycznych i niepowiązanych ze sobą wątków tego wydarzenia. Pan Trzaskowski, omawiając wątek edukacji, wygłosił pogląd bardzo dziś rozpowszechniony, uznawany wręcz za dogmat nie tylko na lewicy: że nauka pamięciowa jest bez sensu i należy uczyć „umiejętności”. Nikt nie zastanawia się, co to są te „umiejętności” i jak można ich uczyć bez nauki pamięciowej, ale można się domyślić, że potępiając tę ostatnią, jej przeciwnicy mają na myśli naukę tego wszystkiego, co stanowi szkielet wiedzy o naszej szeroko pojmowanej tożsamości, ale również szkielet solidnych umiejętności. Chodzi więc nie tylko o naukę historii czy literatury albo sztuki, ale także twarde umiejętności w dziedzinie nauk ścisłych.
Dzisiejszy system edukacji pozornie wymaga nauki pamięciowej, ale tylko pozornie. W istocie uczniowie nie przyswajają wiedzy ujętej w logiczne ciągi, ale gotowe klucze do testów, a to całkiem co innego. Wielu ma tego słusznie dość, więc postulaty takie jak Trzaskowskiego brzmią atrakcyjnie.
Jaki ma to związek z późniejszym strumieniem świadomości pani Tokarczuk? Klasyczna edukacja, której ostatnie echa odbijały się w polskiej szkole jeszcze przed fatalną reformą systemu edukacji wymyśloną przez AWS i wprowadzającą gimnazja w drugiej połowie lat 90., opierała się na filarze pamięciowego opanowania wystarczającej ilości wiedzy, aby na niej można było następnie budować samodzielnie wnioskowania, logiczne ciągi przyczynowo-skutkowe i na tej podstawie oceniać rzeczywistość. Temu służyła nauka historii przede wszystkim, także oczywiście ojczystego języka i literatury, ale również choćby łaciny, której znaczenie w systemie edukacji jest dzisiaj kompletnie niezrozumiane. Łacina tymczasem jest nie tylko wstępem i podstawą do nauki wielu zachodnich języków – włoskiego, francuskiego, niemieckiego, angielskiego między innymi – lecz także jako język z gruntu logiczny jest doskonałym ćwiczeniem dla umysłu, pozwalającym ukształtować myślową dyscyplinę.
Przy tym trzeba zauważyć, że najtęższe umysły w naukach ścisłych, takie jak wybitni polscy matematycy szkoły lwowskiej na przykład, były kształtowane w warunkach klasycznej edukacji, w których nauka pamięciowa przedmiotów humanistycznych doskonale wspierała naukę przedmiotów ścisłych.
Jednak taka nauka, w której człowiek dysponuje wystarczającym systemem odniesień i punktów orientacyjnych, aby samemu tworzyć wnioskowania i rozumieć, co wynika z czego, jest wrogiem podatności na manipulacje i socjotechnikę. Jeśli czyjś umysł pracuje z zasady i wykształcenia na paliwie z twardych faktów, których zapamiętywanie i gromadzenie jest dla takiej osoby sprawą naturalną, nie da się mu wmówić, że Oceania zawsze toczyła wojnę z Eurazją, a nigdy ze Wschódazją. Tym zaś namiętnie zajmują się dziś polityczni manipulatorzy i wynajmowani przez nich specjaliści od marketingu politycznego – co widzimy również podczas obecnej kampanii. Znajomość faktów – w tym „formułek i dat”, o których z taką zgrozą mówił prezydent Warszawy – jest konieczna, żeby rozumieć, skąd wzięły się pewne sprawy, jak doszliśmy do danego momentu, jakie procesy nas przywiodły w dane miejsce. Człowiek nieznający faktów staje się idiotą w pierwotnym, starogreckim znaczeniu tego słowa. Ma to dzisiaj znaczenie tym większe, że owa pozornie neutralna skarbnica wiedzy, jaką jest internet, jest coraz mocniej cenzurowana i podlega coraz większej manipulacji ze strony faktycznych cyfrowych monopolistów.
Przeciwieństwem operowania na faktach, ich racjonalnej oceny oraz rozumienia ciągów przyczynowo-skutkowych są emocje. Owe „czułość” i „wrażliwość” – o których z takim zachwytem mówił pan Trzaskowski. Na takich właśnie emocjonalnych wzmożeniach opiera swój przekaz najnowsza polska noblistka. Jeśli ktoś zacząłby ją pytać o konkrety, o wynikanie z siebie faktów, o liczby – zostałoby to uznane co najmniej za nietakt, zaś w świecie wzmożonych – czyli woke – za zbrodnię. Jak wiadomo, nawet matematyka może być rasistowska.
Jasne jest, że dobrze skonfigurowany system edukacji nie może być dzisiaj po prostu powtórzeniem metod XIX-wiecznych. Nie może też kontynuować absurdalnego wkuwania kluczy do testów, co ma miejsce teraz – to nie mniej ogłupiające niż „nauka umiejętności” zamiast nauki faktów. Niestety, system edukacji to kolejny temat, który w czasie obecnej kampanii wyborczej jest obecny marginalnie, a jeśli już, to właśnie w formie takich schematycznych deklaracji jak te wygłaszane ze sceny przez Rafała Trzaskowskiego podczas Campusu Polska Przyszłości.
Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego