WARZECHA: Czy trzeba być herosem? Powidoki sprawy sędziego Marciniaka

Wykorzystane zdjęcie – commons.wikimedia.org

Każdy, kto przez te kilkanaście czy kilkadziesiąt godzin w taką obronę pana sędziego się zaangażował, wkrótce musiał się poczuć jak ostatni idiota, gdy Szymon Marciniak pokornie zgiął kark i założył wór pokutny. Jeśli idzie o tę konkretną osobę – jedno jest jasne: tego pana w żadnej sprawie bronić już nigdy nie warto.

Sędzia Szymon Marciniak złożył żenującą, przykrą, czołobitną krytykę przed organizacją, która chciała z niego bezpodstawnie zrobić sojusznika rzekomych faszystów, a która to organizacja zachowuje się jak zbir wymuszający haracze. Opowiadał o tym między innymi były prezes Legii Warszawa Bogusław Leśnodorski na kanale Weszlo.com.

Spektakl, którego byliśmy świadkami, przypominał w swoim mechanizmie najgorsze wzorce stalinowskie. Jest mnóstwo źródeł, na podstawie których można przypomnieć sobie, jak tamte mechanizmy działały. Można na przykład sięgnąć po doskonale zagrany ostatni film Andrzeja Wajdy „Powidoki”, gdzie stalinowska machina ideowego przymusu niszczy niezależnego malarza Władysława Strzemińskiego (w tej roli genialny Bogusław Linda), odmawiającego zapisania się do socrealistycznej „szkoły”. Przy czym Strzemiński postanowił, że ważniejsza jest dla niego artystyczna tożsamość i niezależność niż nawet nie sukcesy artystyczne, ale po prostu możliwość zarobienia na chleb. Jego historia jest równie wstrząsająca jak wiele podobnych, gdy w czasach totalitaryzmu czy później – autorytarnego realnego socjalizmu ludzie nie poddawali się presji i z tego powodu tracili możliwość realizacji swoich ambicji, pracę, dorobek życia, a czasami życie w ogóle.

Kwestia smaku

Na drugim biegunie natomiast byli ci, którzy hołd złożyli. Z różnych powodów. Takimi osobami zajął się na przykład Jacek Trznadel w tomie wywiadów „Hańba domowa”, wydanym na emigracji w 1986 r. Trznadel, sam zresztą umoczony w socrealizm i budowę nowego wspaniałego świata, przepytał pisarzy takich jak Wiktor Woroszylski, Maria Janion, Jan Józef Szczepański i innych o motywację ich romansu z komuną w ponurych latach stalinizmu, a dorzucił do tego rozmowę ze Zbigniewem Herbertem, który się w socrealizmie nie zakochał i nie współpracował. „Hańba domowa” – literacko i dziennikarsko może niedoskonała, ale będąca bardzo ważnym świadectwem sposobu myślenia i manipulowania ludźmi przez system totalitarny – była solą w oku tych, którzy postaw konformistycznych bronili. W książce „Lawina i kamienie. Pisarze wobec komunizmu” Trznadla atakowały Anna Bikont i Joanna Szczęsna, związane ze środowiskiem „Gazety Wyborczej”.

Za tymi wszystkimi sporami stało jednak dość zasadnicze pytanie, które i dzisiaj w kontekście sprawy sędziego Marciniaka trzeba sobie zadać: czy od osoby postawionej przed zasadniczym wyborem można wymagać heroizmu? I nie ma tu łatwej i prostej odpowiedzi. Kiedy spotykamy się – jako Polacy – z oskarżeniami ze strony środowisk żydowskich, dotyczącymi postaw podczas II wojny światowej, oskarżenia te są nierzadko budowane właśnie na założeniu, że heroizmu można wymagać. Lecz zwłaszcza w tak drastycznych okolicznościach, z jakimi wówczas mieliśmy do czynienia, jest to założenie z całą pewnością fałszywe. Jeśli na jednej szali położono życie całkiem obcego na ogół człowieka, a na drugiej – naszych najbliższych i nasze własne, w żadnym wypadku nie wolno oceniać krytycznie tego, że ktoś wybiera to ostatnie. Byli tacy, którzy ryzyko podejmowali, ale to właśnie byli herosi. Polacy mogą być dumni, że takich herosów znalazło się w naszym kraju mnóstwo – miejmy jednak świadomość i wyjaśniajmy innym, że to postawa ze swojej natury wyjątkowa. Nikt nie ma prawa robić nam zarzutu z tego, że nie była powszechna.

Z tym że w przypadku, o którym teraz mowa, nie mieliśmy do czynienia z wyborem tak drastycznym.

Nikt szczęśliwie panu sędziemu nie groził śmiercią, nikt nie zapowiadał, że zniszczy mu rodzinę albo wsadzi ją do obozu zagłady. Wybór był znacznie mniej dramatyczny – choć zarazem taki, jaki w normalnych warunkach pokoju w państwie demokratycznym, na Zachodzie, w ogóle nie powinien się zdarzyć: albo upokorzenie i bicie pokłonów ludziom etycznie odrażającym, albo prawdopodobnie mocne tąpnięcie w karierze.

Przy czym mocne tąpnięcie nie oznaczałoby raczej całkowitego odsunięcia od sędziowania, ale obniżenie rangi prowadzonych spotkań i, co za tym idzie, także inkasowanych honorariów.


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Taktyka salami

O naturze naszych czasów wiele mówi to, że takie mechanizmy, typowe dla systemów autorytarnych czy totalitarnych, funkcjonują w świecie zachodnim i są uznawane za normalne. Totalniacy bronią się, że nie ma tu przecież jakichś prawnych wymogów i nikt nikogo nie trzyma pod lufą, ale to obłuda. Samo postawienie człowieka przed tego rodzaju wyborem, jaki stał się konsekwencją donosu w sprawie sędziego piłkarskiego, jest obrzydliwe i totalitarne w swojej istocie.

Czy jednak fakt, że, jak by nie patrzeć, Szymon Marciniak nie decydował tutaj o swoim życiu w sensie dosłownym ani nawet o własnej egzystencji (bo przecież gdyby wybrał stanowczą obronę swoich racji, nadal mógłby pracować i żyć na dobrym poziomie, choć nie tak świetnym jak obecnie), zmienia postać rzeczy? Mam poczucie, że trochę jednak tak. Im bowiem niższy koszt trzymania się swoich poglądów czy praw, które mimo to zostają porzucone, tym żałośniej sprawa się prezentuje. W przypadku Szymona Marciniaka ten koszt nie jest może minimalny, ale też nie jest dramatycznie wysoki. (Choć, powtórzmy, takiego kosztu w ogóle być nie powinno i nienormalne jest, że on w ogóle istnieje.)

Jest też druga kwestia. Co prawda pan sędzia decydował we własnym imieniu, a bezpośrednie konsekwencje dotykają jego – również jeśli chodzi o jego wizerunek, który, śmiem twierdzić, został właściwie na zawsze poważnie uszkodzony – lecz niebezpośrednie dotyczą w gruncie rzeczy nas wszystkich. Uleganie presji w takiej sytuacji ośmiela bowiem wywierających tęże i zachęca ich, aby podobne działania prowadzili w przyszłości wobec innych.

 

Czerwona kartka

Ostatecznie jednak każdy podejmuje decyzję sam i sam będzie musiał się zmagać z jej konsekwencjami dla swojego wizerunku i sumienia. Sędziego Marciniaka przez moment bronił w Polsce każdy, kto ceni sobie wolność słowa, poglądów, ma szacunek dla dobrze wykonywanej pracy i opowiada się za tym, żeby była ona od osobistych zapatrywań oddzielana. Bronił go każdy, kto sprzeciwia się terrorowi politycznej poprawności czy dowolnemu żonglowaniu przez samozwańczych arbitrów pojęciem „faszyzmu”, pozwalającym na określenie w ten sposób poglądów całkowicie dopuszczalnych, mających pełne prawo obecności w debacie.

Każdy, kto przez te kilkanaście czy kilkadziesiąt godzin w taką obronę pana sędziego się zaangażował, wkrótce musiał się poczuć jak ostatni idiota, gdy Szymon Marciniak pokornie zgiął kark i założył wór pokutny. Jeśli idzie o tę konkretną osobę – jedno jest jasne: tego pana w żadnej sprawie bronić już nigdy nie warto.

Z mojego punktu widzenia, jako osoby kompletnie niezainteresowanej piłką nożną i się na nie nieznającej, sprawa ma się tak, że o Szymonie Marciniaku po raz pierwszy usłyszałem przy okazji tej afery – i szybko o nim teraz zapomnę z głębokim przeświadczeniem, że kimś takim nie warto zajmować sobie cennego miejsca w pamięci.

Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

Tekst powstał w ramach projektu: „Stworzenie forum debaty publicznej online”, finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
(1975) publicysta tygodnika „Do Rzeczy”, oraz m.in. dziennika „Rzeczpospolita”, „Faktu”, „SuperExpressu” oraz portalu Onet.pl. Gospodarz programów internetowych „Polska na Serio” oraz „Podwójny Kontekst” (z prof. Antonim Dudkiem). Od 2020 r. prowadzi własny kanał z publicystyczny na YouTube. Na Twitterze obserwowany przez ponad 100 tys. osób.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!