WARZECHA: Czy Tusk wypisał się z polskości? Wokół wykładu prof. Andrzeja Nowaka

Ani Tusk, ani Gombrowicz, ani Dygat, ani choćby Jacek Kaczmarski, chłoszczący polskość w wielu swoich tekstach wcale się z polskości nie wypisywali. Oni podejmowali ze swoją polskością pełną irytacji rozmowę – ale siedziała w nich tak głęboko, że była punktem odniesienia, z którym trzeba było się zmagać. Ten wpływ był tak potężny, że dla Gombrowicza stanowił motor twórczości przez całe literackie życie. Czy to oznacza, że wszystkie te osoby – i wiele innych, ich poprzedzających lub idących ich śladem – zrywały z polskością?

Bardzo lubię czytać, a chyba jeszcze bardziej słuchać prof. Andrzeja Nowaka (którego zresztą mam zaszczyt i przyjemność znać od wielu już lat). Prof. Nowak pisze o polskiej historii fascynująco, pięknie i podobnie o niej mówi. Z wielką kulturą słowa, z klarownością wywodu – pod tym względem o wiele długości dystansuje większość polskich intelektualistów i akademików. Przede wszystkim jednak – i to chyba cenię sobie najbardziej – jakkolwiek pan profesor ma poglądy zdecydowane, to bardziej się je jednak wyczuwa w jego wypowiedziach niż bezpośrednio odbiera. A to dlatego, że w jego sposobie pisania i mówienia nie ma zaciekłości tak typowej dla współczesnego polskiego dyskursu. I nawet jeśli uznać, że polityczne poglądy prof. Nowaka zaostrzyły się w ostatnich latach, to nadal nikt jego słowami, pisanymi czy wypowiadanymi, nie ma prawa czuć się ani odrzucony, ani atakowany, ani tym bardziej obrażany – a to wcale nie jest dzisiaj tak oczywiste.

Dlatego z ogromną przyjemnością wysłuchałem wykładu prof. Andrzeja Nowaka podczas konferencji Zderzenie Kulturowe w UE. Tytuł wykładu był tyleż atrakcyjny, co ogromnie trudny dla wykładowcy: „Czym jest polskość?”. Można o tym mówić godzinami, można mówić jednym zdaniem, a można też milczeć.

Gdy ktoś prosi, żeby wyłożyć, czym jest polskość, niezmiennie przypomina mi się „Jezioro Bodeńskie” Stanisława Dygata. Przypominam: bohater powieści, Polak, zostaje na początku wojny internowany w obozie w Konstancji nad Jeziorem Bodeńskim. To taki zabawny skrawek Niemiec w centrum Europy, na cypelku, tuż przy granicy szwajcarskiej. W obozie internowania z bohaterem przebywają przedstawiciele starych i okrzepłych nacji europejskich – Francuzi i Anglicy. Gra głównego bohatera z nimi przypomina zmagania Gombrowicza z polskością. Przy czym są to także zmagania z samym sobą – podobnie jak w przypadku bohatera „Trans-Atlantyku”, mojej ulubionej powieści „Gombra”, stworzonej w Argentynie.

Kulminacją „Jeziora Bodeńskiego” jest kapitalna scena wykładu o polskości „Ja i mój naród”, który daje bohater w ramach cyklu edukacyjnego swoim towarzyszom internowania. Zaczyna klasycznie, ale w miarę opowieści wchodzi w klimaty, które u obserwujących go Anglików i Francuzów zaczynają wywoływać przekonanie, że mają oto do czynienia z szaleńcem. I w pewnym sensie mają przecież rację – mają bowiem do czynienia z Polakiem.

 

Hajże, hajże! – zawołałem niespodziewanie, tęsknie i przeciągle. – Idzie se Jaguś podle lasu, dzban malin niesie, „A hej, dolo, dolo” – przyśpiewuje. Gdziesik tam w dali wieża kościoła z zieloności wystrzela i błękit czerwonością kłuje. Słoneczko przygrzewa, kukułeczka z lasu kuka: doloż moja, doloż, ileż jesce latek? Przyklękła se Jaguś pode krzyżem przydrożnym i modli się, modli, a dzban z malinami ostawiła w rowie. O cóż ona się tam modli? A Bóg raczy wiedzieć. Modli się i tyle, a wzdycha tylko czasem: „Oj, dolo moja, dolo”. – A tymczasem zakradł się złodziej, buch, dzban z malinami porwał i ucik. A Jaguś modli się i modli, gdy skończyła, patrzy: dzbana z malinami nie ma. […]

Oj, panowie, ale musi przyjść dzień zmartwychwstania, musi przyjść dzień, w którym zrozumiecie, że to dla was ten naród umierał na krzyżu. Nie dla waszych granic, imperiów czy foteli, ale dla waszego ducha, dla zagubionej przez was wyższej prawdy życia. I zaczniecie wtedy wielbić waszego odkupiciela nie za siłę oręża, nie za ekonomiczną potęgę, ale za jasność ducha, którym was oświecił. A to wszystko przeczytałem w tych oto księgach – wskazałem na trzech wieszczów – i tylko streszczam jak umiem, więc niech nikt się na mnie nie gniewa ani nie dąsa.

– Ludy! Winkelried ożył! – wrzasnąłem nagle tak strasznym głosem, że w pierwszych rzędach cofnęli się i zrobiło się w ogóle małe zamieszanie, a w oknie kamienicy naprzeciwko ukazała się siwa głowa w mycce, z porcelanową fajką o długim cybuchu w zębach, rozejrzała się po niebie i zawołała niespokojnym głosem do sąsiada z góry:

„Hallo, Herr Mayer! Ist das Fliegeralarm?” […]

A tu drogi wyboiste i błotniste, chłopek furmanką jadąc, trzęsie się i drzemie, jeszcze zleci i łeb rozwali. A domy niewykończone, bo majster się upił, a architekt uciekł z żoną przedsiębiorcy. A bank zamknięty, bo coś tam nakradli, a na poczcie okienko zamknięte, bo urzędnik je śniadanie. A kolej nie dojechała, bo palacz obraził się na maszynistę, wysiadł i poszedł w pole. A trzech facetów miało się spotkać w „Ziemiańskiej” na Mazowieckiej, a trzeci nie przyszedł wcale i już teraz żadnego komitetu nie założą, bo się pokłócili przez telefon, „że z panem nie można się umawiać”. A miał się odbyć międzynarodowy mecz futbolowy z odegraniem hymnów, ale hymnu gości nie można było odegrać, bo orkiestra strażacka gdzieś zgubiła nuty, a potem mecz się nie mógł zacząć, bo ktoś ukradł piłkę, trzeba było czekać, aż sam prezes związku piłki nożnej, major Pukawka, pojedzie do „Olimpiady” kupić nową, a potem mecz się nie mógł skończyć, bo było za ciemno. I chodzą ludzie po ulicach, chodzą, chodzą, nie wiadomo po co, zatrzymajcie takiego i spytajcie, dokąd idzie, sam się zdziwi i nie będzie umiał odpowiedzieć. Ot, wyszedł z domu na wystawy popatrzeć, po mieście się rozejrzeć, a nuż się coś zdarzy. A policjant błaga przy narożnikach: „Nie na ukos przechodzić, państwo moi mili”, a wszyscy na ukos przechodzą. I policjant krzyczy: „Nie na ukos, do cholery jasnej. Co to? Jak z bydłem trzeba?”. A wszyscy na ukos. Więc policjant każe złotówki płacić. A wszyscy na ukos. Nie przez złość, tylko przyzwyczaili się i jakoś zapominają.

Proszę mi wybaczyć ten przydługi cytat z powieści Dygata, ale jest to jeden z najpiękniejszych opisów polskości, jakie znam, zarazem kompletnie w sporze z tym, co przedstawił prof. Nowak. Ten spór na pierwszy rzut oka może nie jest wyraźny, ale natychmiast staje się ewidentny, jeśli dotrze do nas, że powieść Dygata jest jedną wielką kpiną z romantycznej wizji, a jego występ przed francusko-angielską publicznością – występem wariata. Przy czym wariactwo równa się polskość.


Wspieram dobrą publicystykę

75% ( 3000 / 4000 zł )
Wspieram!

I tu dochodzę do tekstu, po który sięgnął prof. Nowak, aby opowiedzieć o polskości w jakiejś mierze przez negację: słynnego eseju Donalda Tuska z ankiety miesięcznika „Znak”, opublikowanej w 1987 r. w numerze 390-391. Najczęściej cytat „polskość to nienormalność” jest w wyjątkowo prymitywny sposób wykorzystywany przeciwko Tuskowi i ma dowodzić jego nienawiści wobec Polski. To zabieg tak prostacki, że aż wstyd tłumaczyć, dlaczego. Oczywiście prof. Nowak go nie użył. Zacytował większe fragmenty Tuskowego tekstu i podjął polemikę z całością, a nie jednym zdaniem. Czy właściwie – częścią zdania.

Tusk swój krótki esej „Polak rozłamany” (opublikowany zresztą z interwencją cenzury) napisał w wieku 30 lat i był jedną z 43 osób, których odpowiedzi w tamtym numerze „Znaku” zamieszczono. Poza nim wypowiedzieli się m.in. Henryk Samsonowicz, o. Jacek Salij OP, Tomasz Łubieński, Tadeusz Chrzanowski, Bronisław Geremek, Jarosław Marek Rymkiewicz czy Józef Czapski. Wyjęty z kontekstu cytat z Tuska stał się słynny wyłącznie z powodu propagandowego zapotrzebowania, a tysiące ludzi powtarzają go za machiną propagandową całkowicie bezmyślnie, nie mając pojęcia, skąd pochodzi i jakie były okoliczności. Zobaczmy, co napisał Tusk (początkowy fragment):

Polskość jako zadany temat… Wydawałoby się: tylko usiąść i pisać. A tu pustka, tylko gdzieś w oddali przetaczają się husarie i ułani, powstańcy i marszałkowie, majaczą Dzikie Pola i Jasna Góra, dziejowe misje, polskie miesiące, zwycięstwa i klęski. Zwycięstwa?

Jak wyzwolić się z tych stereotypów, które towarzysza nam od urodzenia, wzmacniane literaturą, historią, powszechnymi resentymentami? Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło-ponuro-śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych rojeń?

Polskość to nienormalność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu. Polskość wywołuje u mnie niezmiennie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg wie co jeszcze wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnej ochoty dźwigać, a zrzucić nie potrafię (nie chcę mimo wszystko?), wypaliły znamię i każą je z dumą obnosić. Więc staję się nienormalny, wypełniony do granic polskością, i tam, gdzie inni mówią „człowiek”, jak mówię „Polak”; gdzie inni mówią kultura, cywilizacja, pieniądz, ja krzyczę Bóg, Honor, Ojczyzna (wszystko koniecznie dużą literą); kiedy inni budują, kochają się i umierają, my walczymy, powstajemy i giniemy. I tylko w krótkich chwilach przerwy rozważamy nasz narodowy etos odrobinę krytyczniej, czytamy Brzozowskiego i Gombrowicza, stajemy się normalniejsi.

30-letni Tusk z pewnością mocno swoją polskość przeżywał – ale czy przeżywanie polskości w taki sposób, przypominający nieustający Gombrowiczowski spór z nią albo kpiny – ale jednak podszyte poczuciem nieuchronności i uwiązania – Dygata oznacza zerwanie z nią? Taką tezę, jakkolwiek nie wprost, postawił prof. Nowak, mówiąc o wypisaniu się z polskości i o tym, że każdemu wolno to zrobić, bo przymusu przynależenia do polskości nie ma. I tu zdecydowanie się z prof. Nowakiem nie zgadzam. Przymusu nie ma – ale ani Tusk, ani Gombrowicz, ani Dygat, ani choćby Jacek Kaczmarski, chłoszczący polskość w wielu swoich tekstach wcale się z polskości nie wypisywali. Oni podejmowali ze swoją polskością pełną irytacji rozmowę – ale siedziała w nich tak głęboko, że była punktem odniesienia, z którym trzeba było się zmagać. Ten wpływ był tak potężny, że dla Gombrowicza stanowił motor twórczości przez całe literackie życie. Czy to oznacza, że wszystkie te osoby – i wiele innych, ich poprzedzających lub idących ich śladem – zrywały z polskością? Trudno się na takie postawienie sprawy zgodzić, bo to jednak uzurpacja pojęcia polskości oparta na jej wąskim widzeniu.

Jasne jest, że wizja polskości prof. Andrzeja Nowaka jest inna niż Gombrowiczowska, Dygatowa czy Tuskowa. A zapewne też w dużej mierze inna niż moja. Jest oparta na przekonaniu o doniosłej misji, wynikającym z naszej szczególności. Jest w tym romantyczne założenie, że Polacy są stworzeni do wielkości. Czy kwestionowanie tego założenia oznacza wypisanie się z polskości? Ryzykowna teza.

Sam zaproponowałbym inne, znacznie węższe kryterium: obojętność na polskość. Z polskości wypisuje się ten, któremu jest ona całkowicie i autentycznie obojętna. Nie ten, kto się z nią zmaga, kto ją krytykuje, nawet wściekle, kto całe życie bezskutecznie próbuje się z niej jakoś wyzwolić – taki ktoś nie tylko nie wypisał się z polskości, ale przeciwnie: siedzi w niej głębiej niż wielu powtarzających bezmyślnie hurrapatriotyczne frazesy. Wypisuje się ten, komu jest wszystko jedno. Kto jest wobec polskości letni.

A skoro cytatów było wiele, to jeszcze jeden z niezrównanego Jacka Kaczmarskiego: „Według Gombrowicza narodu obrażanie” – w całości, bo warto:

 

Polak, to embrion narodziarski: z lepianek począł się, z zaścianków,

Z najazdów ruskich i tatarskich, z niemieckich katedr, włoskich zamków.

W genealogii tej określił oryginalny naród się by,

Gdyby się uczył własnej treści, zamiast przymierzać cudze gęby.

 

Chrystusem był i Rzymianinem i w tej sprzeczności żył – i wyżył:

To dźwigał krzyż i czyjąś winę, to znów na szyi – tylko krzyżyk.

U Żyda pił, batożył Żyda, a przed żydowską Matką klękał

I czekał łaski malowidła: Najświętsza ratuj go Panienka!

 

Nie lubi stwarzać się – być chciałby. Wszak Bóg rzekł: „Niech się stanie Polak”,

A szatan w płacz – Das ist unglaublich! Nieszczęsna w Polsce moja dola!

Słusznie się lęka pan ciemności, że ciężko będzie miał z Lachami;

W szczegółach przecież diabeł gości, A Polak gardzi szczegółami!

 

Nie lubi tworzyć, lecz zdobywać, gdy niedostatek mu doskwiera.

Uchodzi więc za bohatera, ale nim nie jest, chociaż bywa.

Gdy świat przeszyje myśli błyskiem i wielką prawdę w lot uchwyci,

To traci na niej zamiast zyskać i jeszcze będzie się tym szczycił.

 

Jak dziecko lubi się przebierać, powtarzać słowa, miny, gesty,

W dziadkowych nosić się orderach i nigdy mu niczego nie wstyd.

Okrutny bywa, lub przylepny, w swoim pojęciu niekaralny,

Bo uczuciowo nie okrzepły, dojrzewający, embrionalny.

 

W niewoli – za wolnością płacze, nie wierząc, by ją kiedyś zyskał,

Toteż gdy wolność swą zobaczy święconą wodą na nią pryska.

Bezpiecznie tylko chciał gardłować i romantycznie o niej marzyć,

A tu się ciałem stały słowa i Bóg wie co się może zdarzyć!

 

Oto wzór dla świata: pan się z chamem zbratał.

Nie ma pana, nie ma chama – Jest bańka mydlana.

 

Aż się słyszeć grom dał, z bańki będzie bomba!

Z bomby błysk, czyli blitz – znowu nie ma nic.

 


Zapoznałem się z Polityką Prywatności danych osobowych i wyrażam zgodę na ich przetwarzanie


Tekst powstał w ramach projektu: ,,Kontra – Budujemy forum debaty publicznej” finansowanego z dotacji Narodowego Instytutu Wolności Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego

Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha
(1975) publicysta tygodnika „Do Rzeczy”, oraz m.in. dziennika „Rzeczpospolita”, „Faktu”, „SuperExpressu” oraz portalu Onet.pl. Gospodarz programów internetowych „Polska na Serio” oraz „Podwójny Kontekst” (z prof. Antonim Dudkiem). Od 2020 r. prowadzi własny kanał z publicystyczny na YouTube. Na Twitterze obserwowany przez ponad 100 tys. osób.

WESPRZYJ NAS

Podejmujemy walkę o miejsce głosu prawdy w przestrzeni publicznej. Bez reklam, bez sponsorowanych artykułów, bez lokowania produktów.
To może się udać tylko dzięki wsparciu Czytelników. Tylko siłą zaangażowania Darczyńców będzie mógł wybrzmieć głos sprzeciwu wobec narastającego wokół chaosu!